Dobroludzizm

Czy wystarczy być tylko „dobrym człowiekiem”, aby trafić do nieba? O tzw. dobroludzizmie wykluczającym łaskę, bez której nie ma zbawienia.

Wystarczy być tylko dobrym człowiekiem, aby się zbawić - tak brzmi coraz popularniejsze dziś stwierdzenie. Pojawia się mnóstwo argumentów „za”. Niepotrzebny jest Kościół, sakramenty. Archaizmem staje się katechizmowe zdanie, iż „łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna”.

 „Szczęść Boże! Jakiś czas temu trafiłem na ciekawy profil na facebooku, a właściwie wirtualną grupę liczącą ponad 4,5 tys. członków. Idea jest bardzo ciekawa: ludzie piszą o swoich dylematach, stawiają pytania, wymieniają się doświadczeniami i opiniami - pisze Patryk L. - Przeglądając stare posty, znalazłem m.in. dyskusję nt. dobroludzizmu. Z grubsza rzecz ujmując, chodziło o to, że ktoś twierdził, iż wystarczy być dobrym człowiekiem, by „załatwić” temat nieba. To, co tam znalazłem, trochę namieszało mi w głowie. Czy mógłby Ksiądz coś na ten temat napisać? Pozdrawiam!”.

Spotkałem się z opisywanym przez Patryka zjawiskiem. Termin „dobroludzizm” jest nieco chropowaty, ale dobrze oddaje istotę problemu. Z okazji przeżywanego w Kościele Roku Miłosierdzia mówił o nim m.in. kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przestrzegając wiernych, iż „ideologia polegająca na «byciu po prostu dobrym» należy do najbardziej niebezpiecznych”.

Dziś można mówić wręcz o religii dobroludzizmu. Nie tylko młodych. Przykład: jestem na „kolędzie” w domu starszej, dystyngowanej pani. Proponuje kawę, ciastko. Rozpoczyna się miła rozmowa. Już na jej początku moja rozmówczyni zastrzega, że owszem, jest ochrzczona, nawet wierząca, ale nie chodzi do kościoła. „Przecież wystarczy, żeby być dobrym człowiekiem, nieprawdaż?” - konkluduje.

No właśnie... Czy wystarczy być tylko tzw. dobrym człowiekiem, aby trafić do nieba?

Może być trudno

Nie nam sądzić. Ale obawiam się, że może być trudno. Dobroludzizm bazuje na założeniu, że człowiek ze swej natury jest dobry, jest w nim naturalne pragnienie dobra. Pomijam jednostki patologiczne, ale z grubsza można się z tym zgodzić. Tylko... zapominamy, że grzech pierworodny sporo w tej naturze „namieszał” - po szczegóły odsyłam do Księgi Rodzaju. Stał się lawiną. Jej „zejście” sprawiło, iż później było tylko gorzej. Dlatego Pan Bóg już w Protoewangelii (Rdz 3,15) zapowiedział swoją interwencję. Obietnica znalazła ukonkretnienie w posłaniu na świat Jednorodzonego Syna, „aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 1,18). Pamiętajmy też o obecności szatana, który nie ustaje w działaniach, aby zniszczyć człowieka. Sami - bazując tylko na naturalnych pokładach dobra obecnego w nas - mamy nikłe szanse, aby skutecznie z nim wygrywać.

Skąd się bierze dobroludzizm? Obawiam się, że często jest to łatwa wymówka: jestem dobry, więc nie potrzebuję Kościoła, sakramentów. Żyję po swojemu. Chodzi o uzasadnienie duchowego lenistwa, które ubiera się w dziesiątki (najczęściej absurdalnych) argumentów w rodzaju: „Bóg - tak, Kościół - nie”, „w szumie lasu też jest obecny Pan Bóg”, „jestem wierzący, ale niepraktykujący” itp. Stanowi usprawiedliwienie życia dalekiego od Eucharystii, sakramentów. Dołożyć do tego należy ignorancję, egoizm. Dobroludzizm stanowi swoistą kontrpropozycję wobec tradycyjnej religii. Jest sposobem na dobre samopoczucie, uspokojenie sumienia, deklaracją: „Oto ja! Jestem dobrym człowiekiem, więc proszę się mnie nie czepiać...”. Pozwala traktować Ewangelię, Dekalog jak kartę dań w restauracji, z której wybiera się to, co „smakuje”, nie wymaga wysiłku i usprawiedliwia egoistyczne wyobrażenia, „jak ma być”. Dobroludzizm jest dzieckiem epoki dominacji postprawdy, wedle której nie ma jednej prawdy, każdy zaś ma „swoją” prawdę. To jest dziś prawdziwa tragedia Kościoła.

Najnowszy Testament?

Diabeł wie, że najłatwiej zniszczyć Kościół, jego dzieci, rozmiękczając go od środka, rozmywając pojęcia, pozostawiając je i zarazem podkładając pod nie zupełnie nowe znaczenia. W „proroctwie wielkiego kryzysu chrześcijaństwa w ikonie Antychrysta na Paschę 1900” Wiktor Sołowjow pisał, iż diabeł w XX w. przestanie być krwawym tyranem, odrażającym w swoim działaniu, lecz zacznie „podobać się wszystkim, spokojny w każdej sprawie, wrażliwy na drugiego, tak, że wszyscy będą go chwalić, mówiąc: «oto człowiek sprawiedliwy»!”. Nie będzie jednak walczył w bezpośredni sposób z chrześcijaństwem. W miejsce rozróżniania pomiędzy dobrem i złem pojawi się kalkulacja tego, co pożyteczne. Mówiąc o sprawach duchowych, zaproponuje jednakże religię czysto ludzką, w której wszyscy są zgodni ze wszystkim, odrzucona zostanie wszelka rozbieżność, a zwłaszcza dogmat wiary pojmowany jako niebezpieczne zło. To się dziś spełnia na naszych oczach!

Ks. Wojciech Węgrzyniak we wpisie na swoim blogu użył sformułowania: „Stary Testament jest świadectwem przymierza Boga z Izraelem, Nowy - świadectwem przymierzem Boga z całą ludzkością. Natomiast Najnowszy zdaje się być świadectwem przymierza ludzi z ich własnymi wyobrażeniami. Przymierza, w którym Bóg ma do powiedzenia tylko tyle, ile człowiek pozwoli Mu powiedzieć” (źródło: www.wegrzyniak.com). To trafna diagnoza. W Najnowszym Testamencie nie ma już miejsca dla Pana Boga, Jego łaski, Jego słowa, wspólnoty Kościoła. Dla współczesnego człowieka są zbyteczne. Ma przecież do dyspozycji google, kilkaset kanałów w kablówce. Kościół zastąpiło tysiąc znajomych na facebooku, a w wariancie „niedzielnym” - wspólnotę eucharystyczną „bracia i siostry” od uganiania się za promocjami w galerii handlowej.

Czy to nowość w historii Kościoła? Naprawdę dożyliśmy tak zwariowanych czasów? I tak, i nie. Pisanie Najnowszego Testamentu to proces ciągły. Tworzą go konkretni ludzie. To konkretni ludzie manipulują, przeinaczają i wypaczają. Jak ktoś słusznie zauważył: każda epoka ma swoje herezje. Przypomnę tylko jedną z nich: pelagianizm (V w., zwalczany szczególnie ostro przez św. Augustyna). Z grubsza rzecz ujmując, chodziło o to, że łaska Boża nie jest konieczna do zbawienia, które można osiągnąć bez jej pomocy dzięki własnemu wysiłkowi kierowanemu przez wolę. Dokładnie z tym samym zjawiskiem mamy dziś do czynienia. Dobroludzizm wydaje się być kolejną tego emanacją.

Potrzebna jest łaska

Ciągle padają (kazania, katechezy) zachęty, by szukać dobra. „Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody” - przypomina Jezus (Mt 10,42). Pewnie, że tak! Świadectwo życia jest bardzo ważne. Ale należy pamiętać też o tym, co głosi jedna z prawd wiary: „łaska Boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna”. Jezus również nie pozostawia złudzeń: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie” (J 6,53). Pozbawiając się łaski, stajemy się bezbronni.

Kard. Sarah pisze: „Jezus nie powiedział do cudzołożnicy: «Idź i rób dalej to, co robiłaś, ponieważ ci wybaczam», tylko «Idź i nie grzesz więcej»”. Potrzebne jest otwarcie, dynamizm, nawrócenie! Dotykamy fundamentalnej kwestii: jeśli odrzucam Ewangelię, skąd mam wiedzieć, co jest dobre? Gdy do Jezusa przychodzi młodzieniec z pytaniem: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Łk 18,18), Ten odpowiada pytaniem na pytanie: „Dlaczego nazywasz mnie dobrym?”. Jezus prowokuje do szukania prawdy o dobru. Bóg jest prawdą. I tylko On, jako stwórca świata, ma najwyższe kompetencje, aby zdefiniować dobro. „Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli” - mówił Jezus. Dziś przewrotnie odwraca się to stwierdzenie, mówiąc: „Prawda was zniewoli” (Michel Foucault). Kard. Sarah zwraca uwagę na ogromne niebezpieczeństwo zafałszowania pojęcia dobra. Bez prawdy (o Bogu, o człowieku i jego niezbywalnej godności) stajemy na bardzo grząskim gruncie.

Historia jest pełna „dobrych ludzi”... Np. „dobrych Niemców”. Oni „tylko” nie chcieli dociekać prawdy o zbrodni führera, potulnie korzystali z darmowej siły roboczej, którą przywieziono bydlęcymi wagonami ze wschodu. Płacili nakazane podatki, wysyłali synów na front. Udawali, że nie ma Auschwitz. Byli niewinni! Stali się - jak to się dziś przewrotnie tłumaczy - pierwszymi ofiarami bliżej nieokreślonego narodowościowo nazizmu. W wariancie skrajnym wyznawcami dobroludzizmu byli esesmani. Wspaniali rodzice! Do dziś zachowały się fotografie dokumentujące czułość, jaką komendant obozu Auschwitz Rudolf Hess okazywał swoim dzieciom. Tulili je też Hitler, Stalin. Podczas procesu w Norymberdze zdecydowana większość hitlerowskich zbrodniarzy kreowała się na niewinne baranki.

KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
ECHO KATOLICKIE 40/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama