Elita jest przerażona

O kondycji polskich mediów i o tym czego boją się tak zwane "elity"

Dlaczego pan „wkurza salon”?

O to trzeba by zapytać salon. Myślę, że wkurzające jest po prostu to, że generalnie poziom życia, na którym się znalazłem, i miejsce zawodowe, w którym funkcjonuję, predestynują mnie do tego, że powinienem uważać tak, jak uważają ci, którzy są równie dobrze sytuowani i równie prominentni w mediach. A uważam coś zupełnie innego i pewnie ich to wkurza. Są w stanie znieść taką krytykę ze strony kogoś w rodzaju Andrzeja Leppera, który im pasuje do stereotypu ciemnego półanalfabety, natomiast ja im do tego wzorca trochę nie pasuję i pewnie to jest irytujące. Ale to tylko moja hipoteza.

Na rynku prasowym pojawił się niedawno nowy tytuł, z którym Pan współpracuje. „Uważam Rze” szybko zdobyło czytelników.

Z tego, co wiem, sprzedaż rzeczywiście jest bardzo dobra, bo lokuje nas w tej chwili w ścisłej czołówce na rynku tygodników. I to też jest taka rzecz, która bardzo musi wkurzać salon. Zwłaszcza że pismo zdobyło widownię dość młodą. Dlatego „Uważam Rze” w tej chwili spotyka się raczej z różnymi złośliwościami i szyderstwami, ale dość bezsilnymi.

Adam Michnik zmienił nazwę gazety na „Uważam ŁRzę”...

Jeżeli taki tęgi mózg jak Adam Michnik nie jest w stanie nic lepszego wymyślić, to jest to na pewno dla nas dobra wskazówka i powód do satysfakcji.

Ja myślę, że w ogóle następuje takie widoczne przesunięcie na rynku mediów, jeśli chodzi o czytelników. Same media są raczej coraz bardziej lewicowe, co wynika z nacisków władzy. Była na przykład próba zniszczenia niezależności „Rzeczpospolitej”. Skarb państwa skierował do sądu absurdalny wniosek o rozwiązanie spółki Presspublica. To wyraźne działanie władzy na wzór białoruski. Z jednej strony media są coraz bardziej uległe wobec władzy, coraz bardziej propagandowe, z drugiej jednak ogół czytelników, widzów konsekwentnie się przesuwa na prawo. Widzimy to na pewno po sukcesie „Gazety Polskiej”, po naszym tygodniku, po wynikach dziennika „Rzeczpospolita”. W ciągu ostatnich dwóch lat swoją słuchalność podwoiło Radio Maryja.

To też wkurza salon?

Myślę, że nawet nie tyle wkurza, co wprawia w stan paniki i przerażenia, stąd tak histeryczne zachowania ludzi skądinąd z tytułami, wydawałoby się, że godnych szacunku. Niedawno w swojej własnej gazecie przeczytałem artykuł profesora socjologii Ireneusza Krzemińskiego, który po prostu mówi, że 1/3 polskiego społeczeństwa to są paranoicy, których on nie rozumie, i powinno się ich wszystkich leczyć. To nie jest głos odosobniony. Okrzyki o faszyzmie, o tym, że ktoś marsz z pochodniami zrobił, świadczą, że część elity jest tak przerażona, że właściwie można się z ich strony spodziewać wszystkiego najgorszego. I to jest bardzo niepokojące.

Pańska twórczość jest mocno osadzona w rzeczywistości.

Jestem komentatorem spraw społecznych i jako publicysta muszą się do tej rzeczywistości po prostu odnosić. Ale staram się też być pisarzem i „Zgred” niedawno wydany jest tego dowodem. Myślę, że sprzedaż tej powieści, która w ciągu tygodnia weszła do pierwszej piątki na liście sprzedaży największych księgarni internetowych, daje mi prawo sądzenia, że chyba trafiam w oczekiwania czy w emocje dużej liczby czytelników. Że podobnie widzę Polskę, jak oni to widzą.

Jest pan jednym z członków Stowarzyszenia Twórców dla Rzeczpospolitej. Swój cel formułujecie jako „staranie o to, żeby literatura była literaturą, nauka nauką, film filmem”. A nie są tym dzisiaj?

Myślę, że w chwili obecnej jest w Polsce bardzo nędzne pisarstwo, ponieważ tzw. literatura III Rzeczpospolitej jest literaturą, która panicznie ucieka przed rzeczywistością, tworzy jakieś światy, które nie mają nic wspólnego z naszym życiem. I mówi się, że Polacy nie czytają, bo widocznie są głupi i ciemni. A przepraszam, co oni mają czytać, jeśli te powieści to są wszystko jakieś wariactwa nie wiadomo o czym? Wielu polskich czytelników bardzo chce przeczytać książkę, powieść, ale taką, w której znajdą siebie samych i swój świat, a nie jakieś wydumiska kompletne.

Ta diagnoza nie jest moją wyłączną własnością, wielu z nas widzi, że tak jak w świecie bieżących komentarzy dziennikarskich próbuje się dokonać pewnego skoku na media po to, aby tworzyć rzeczywistość fikcyjną, tak samo i polska kultura jest w jakimś stopniu skolonizowana przez ludzi, którzy się ją starają za wszelką cenę oderwać od rzeczywistości i zmienić w narzędzie propagandowe po to, żeby Polak był karmiony wizjami świata nie takiego, który jest, z którym on się musi borykać, tylko takiego, który być powinien zdaniem twórców tej kultury. To znaczy, żeby kultura (dokładnie tak, jak to było w koncepcji stalinowskiej jeszcze) była sposobem formowania świadomych mas społecznych - oczywiście formowania ich w duchu nie polskim, tylko ogólnoeuropejskim, w duchu tożsamości europejskiej, w duchu tego, co tam się nazywa tolerancją, otwartością światopoglądową, a w praktyce to po prostu oznacza takie robienie Polakom prania mózgu, że polskość jest obciachowa, że bycie Polakiem to jest coś wstydliwego i że trzeba się jak najszybciej tego wszystkiego wyrzec i być nowoczesnym na sposób, który właśnie mają poznać z seriali, z filmów, z książek promowanych w mediach. Taka kultura kolonizatorów budzi nie tylko mój sprzeciw i stąd moje członkostwo w Stowarzyszeniu dla Rzeczpospolitej. Które po to powstało, żeby bronić i promować literaturę, film, sztuki plastyczne takie, które będą naprawdę polskie, nie będą małpowaniem wzorców zachodnich i tresowaniem odbiorców do takiej bardzo powierzchownie rozumianej modernizacji polegającej na imitowaniu, na papugowaniu wzorców, które skądinąd przychodzą.

W dobie internetu można mówić o tresurze? Nie da się chyba założyć na niego cenzury?

Da się. Chińczycy pokazali, że jak najbardziej można. Ale większy problem stanowią media elektroniczne. Ich potęga polega na tym, że bez przerwy pakują nam do głowy podświadomie przekaz. Telewizor w przeciętnym polskim domu brzęczy 6-7 godzin dziennie, radio brzęczy nam w samochodzie, w sklepie, u fryzjera, a w tym radiu i w tym telewizorze siedzą jacyś ludzie z profesorskimi tytułami, mądrymi minami - i tak sobie rozmawiają, głęboko dyskutują o tym, czy ci PiS-owcy są faszystami, których już należy rozstrzeliwać, czy wystarczy ich tylko wyśmiewać, wyszydzać? A może izolować albo leczyć. Ale wszyscy są zgodni co do tego, że tylko oni w studiu są fajni i na poziomie. I w ten sposób nieświadomy niczego widz albo słuchacz nasiąka przekazem co jest fajne, a co obciachowe. To jest przekaz emocjonalny. Dlatego media elektroniczne są ważnym instrumentem w systemie władzy.

Dla wielu ludzi jest święte to, co mówią w telewizji albo piszą w gazecie.

Jeśli ktoś ma czas i bardzo uważnie prześledzi, to zobaczy, że w ciągu jednego dnia w różnych mediach różni ludzie związani z władzą 24 razy powtórzyli np. frazę: Kaczyński podpala Polskę. To stara zasada Goebbelsa: rzucać błotem, a coś się zawsze przyklei. Media wtłaczają nam czysto emocjonalne reakcje. Dlaczego ma być śmieszne np. mówienie o ludziach, którzy domagają się prawdy o katastrofie smoleńskiej, że to są ci, którzy wierzą, że Ruskie mgłę rozpylali? Bez przerwy jest powtarzane, że to taki synonim śmieszności i głupoty. Ale jeśli się kogoś zmusi do chwili zastanowienia, co to jest w wojsku zasłona dymna albo że każda armia świata ma chemikalia, agregaty, które pozwalają wytworzyć mgłę w ciągu kilku minut w takiej ilości, żeby tam ukryć nawet cały batalion czołgów, to on się poskrobie po głowie i powie: no, rzeczywiście, nie pomyślałem. Chodzi o to, że media elektroniczne zajmują się tymi, którzy nie mają chwili, żeby uświadomić sobie, że się im wodę z mózgu robi.

Ciągle jesteśmy krajem postkolonialnym i drugiej kategorii w Europie? Wkrótce obejmujemy przecież Prezydencję w Radzie UE.

Prezydencja to są takie błyskotki, jak to przed wiekami nasz wieszcz pisał: „Polsko, lecz ciebie błyskotkami łudzą”. To są oczywiście błyskotki, ponieważ kto się zna na sprawach europejskich, ten wie, że po traktacie lizbońskim instytucja tzw. prezydencji jest czysto dekoracyjna. Powierzenie panu Buzkowi stanowiska przewodniczącego europarlamentu to jest takie łatwe, tanie dowartościowywanie nas. To jest stanowisko czysto dekoracyjne, ale to dogadza pewnej naszej próżności, więc teraz zauważono, że Polaków takimi tanimi gestami łatwo się kupuje. Jeśli chodzi o to, czy jesteśmy krajem postrzeganym jako kraj drugiej kategorii, to na pewno, natomiast jeśli chodzi os społeczeństwo, niestety doświadczenie innych krajów uczy, że z tych szkód, które wyrządza okupacja, nie wychodzi się łatwo i to sprawa czasem kilku pokoleń. Mam nadzieję, że u nas będzie to krócej.

Nie za dużo zrzucamy na zabory, okupację?

Na tym ten kompleks postkolonialny polega, że zarazem wszystko utrudnia i usprawiedliwia. Przyzwyczajamy się, że tak jest i inaczej być nie może. To prawda.

Dziękuję za rozmowę.

Echo Katolickie 20/2011

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama