Zabójcza terapia

W ubiegłym tygodniu ludzkość przekroczyła kolejną granicę absurdu

"Idziemy" nr 51/2010

ks. Henryk Zieliński

Zabójcza terapia

W ubiegłym tygodniu ludzkość przekroczyła kolejną granicę absurdu. Tym bardziej niebezpieczną, że wcale nie chodzi o zakwalifikowanie ślimaków do ryb słodkowodnych ani o nazwanie marchewki owocem. Chodzi o samego człowieka, o definicję jego podstawowych praw. Któż bowiem odważyłby się bronić perwersyjnej tezy, że aborcja jest prawem… dziecka? A takie mniej więcej przesłanie skierował do świata 9 grudnia sąd apelacyjny w Brukseli.

Sprawa dotyczyła jedenastoletniej Rukiye, cierpiącej na rzadką, nieuleczalną chorobę dziedziczną znaną jako Sanfilippo B, objawiającą się ciężką regresją psychoruchową. Dzieci obarczone tym schorzeniem zwykle nie dożywają 18 lat. Tą samą chorobą była dotknięta zmarła niedawno starsza siostra dziewczynki Filiz. Rodzice przy drugiej ciąży zdecydowali się na badania prenatalne, które miały rozstrzygnąć, czy również druga córka jest chora. Wynik badań przeprowadzonych przez Uniwersyteckie Centrum Medyczne w Brukseli na sześć miesięcy przed porodem nie wykazał jednak żadnych anomalii w rozwoju dziecka. Ale już w drugim roku życia dziewczynki choroba zaczęła dawać pierwsze oznaki. W tej sytuacji rodzice oskarżyli szpital o błędy w diagnostyce i zażądali odszkodowania w wysokości 575 tys. euro. Bez ogródek zadeklarowali bowiem, że gdyby wiedzieli o chorobie genetycznej dziecka, zdecydowaliby o jego aborcji. Po wieloletnich rozprawach i odwołaniach sąd apelacyjny w Brukseli uznał ich racje i zasądził dziecku i jego rodzicom odszkodowanie od szpitala w wysokości 430 tys. euro.

Nie pierwsza to sprawa, kiedy europejskie sądy przyznają odszkodowanie za urodzenie chorego dziecka, które ze względu na procedury medyczne i prawne nie zostało zabite w łonie matki. Niedawno przecież na własnym podwórku bulwersowała nas sprawa Alicji Tysiąc, od miesiąca radnej Mokotowa z ramienia SLD. Podobne sprawy miały miejsce także zagranicą. Aborcja jest bowiem forsowana w instytucjach unijnych i ONZ-etowskich jako jedno z praw człowieka. Zawsze jednak traktowana była de facto jako „prawo kobiety”. Dlatego tym razem najbardziej szokujący nie jest wyrok ani zasądzona suma odszkodowania, ale samo uzasadnienie wyroku.

Brukselski sąd chyba po raz pierwszy w historii uznał bowiem, że to dziecko miało „prawo do aborcji”. W uzasadnieniu wyroku sędziowie napisali coś, co mogłoby się znaleźć chyba tylko w powieściach Orwella: „W bezsprzecznym i uprawnionym interesie dziecka, które miało się urodzić, było poddanie go aborcji terapeutycznej”. W majestacie prawa okazało się więc, że aborcja jest w Europie jednym ze sposobów terapii już nie tylko wobec matki, której wzrok miałby się pogorszyć wskutek ciąży, ale wobec samego dziecka. Do tej pory nie kwestionowano, że aborcja jest wprawdzie złem, ale usprawiedliwianym przez niektórych interesem rodziców: zdrowiem matki, jej komfortem psychicznym, planami życiowymi, sytuacją materialną, niemożnością zapewnienia opieki choremu dziecku itp. Od teraz zaś zabójstwo nienarodzonego stało się czymś, co ma leżeć w jego interesie, jednym ze sposobów jego terapii. I co ważne, stuprocentowo skutecznym.

Jak daleko doprowadzi nas to szokujące uzasadnienie wyroku? Ma chyba rację adwokat szpitala Luc Brewaeys, gdy obawia się, że teraz rodzenie dzieci stanie się ryzykiem, bo każde dziecko niepełnosprawne, chore czy przeżywające załamanie będzie mogło oskarżyć rodziców i lekarzy, że w swoim czasie odmówiono mu prawa do „terapeutycznej aborcji”.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama