GN: Dzisiaj w Betlejem

W Betlejem każdego dnia jest Boże Narodzenie, ale nie jest to sielski obrazek

GN: Dzisiaj w Betlejem

Betlejem otacza 8-metrowy mur, podobny do muru berlińskiego. Zasieki na zdjęciu to fragment zwykłego ogrodzenia, ale dobrze oddają sytuację zamkniętego miasta. Autor zdjęcia: Roman Koszowski

Mówi się, że w Betlejem każdego dnia jest Boże Narodzenie. Ale życie w mieście otoczonym zasiekami nie przypomina sielskich obrazków z aniołkami i pastuszkami grającymi na fujarkach.

Dziś miejsce narodzin Chrystusa, znane jest także jako palestyńskie, czyli arabskie miasto oddzielone od żydowskiej części Izraela ośmiometrowym, murem. Ma on chronić odległą o 8 km Jerozolimę przed atakami terrorystycznymi. Mur liczy ponad 200 km długości. Docelowo ma mieć podobno 700 km i oddzielać także inne tereny Autonomii Palestyńskiej od żydowskiej części Izraela. Powiedzmy jasno: obawy Żydów nie są bezpodstawne. Budowla budzi jednak najgorsze skojarzenia. Jej szare ściany upstrzone są napisami. Czasem jest to banalne: „I love you”, czasem ludowe mądrości typu: „Tylko strach buduje mury”, a czasem tragikomiczne komentarze, np. „Oddajcie moją piłkę. Dzięki”. Ktoś wymalował też słowa prezydenta Kennedy'ego, wypowiedziane w przedzielonym podobnym murem Berlinie: „Ich bin ein Berliner” (Jestem berlińczykiem).

Wjeżdżamy z Izraela do Betlejem przez wojskowy punkt kontrolny w murze. Młodziutcy izraelscy żołnierze na widok polskiego paszportu machają tylko rękoma: „Jechać!”. Zamknięci murem Palestyńczycy nie mogą liczyć na takie traktowanie.

— Czasem mam w Jerozolimie robotę, ale nie mogę do niej dojechać, bo nie mam przepustki — mówi Shibli, palestyński elektryk, który ma na utrzymaniu żonę i czwórkę dzieci. — W Betlejem pracy jest mało i zarabia się 600 dolarów miesięcznie, a w Jerozolimie można zarobić nawet 100 dolarów dziennie — dodaje. Na razie Shibli ma tę cenną przepustkę. Ale wielu nie otrzyma jej nigdy. Wystarczy, że ma się krewnego w izraelskim więzieniu, a o różowym papierze można zapomnieć. A jeśli ktoś ma przepustkę, to na checkpoincie czekają go tasiemcowe kolejki i dokładne kontrole. Samochód z palestyńską rejestracją w ogóle nie może wjechać do żydowskiej części Izraela. (Izraelskie auta mogą wjechać do Autonomii Palestyńskiej). Po co więc mieszkańcom Betlejem samochody, skoro mogą się nimi poruszać wyłącznie w enklawie, liczącej kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych, a jeśli mogą z niej wyjechać, to tylko do innych terenów Autonomii Palestyńskiej?

Yousef ma jednak skodę Octavię. Jest nauczycielem arabskiego w wiejskiej szkole. Dorabia jako taksówkarz, żeby utrzymać dziewięcioosobową rodzinę.

Przepraszam, czy tu biją?

Z placu Żłóbka, jakby rynku, stromymi ulicami jedziemy z Yousefem do Aidy. To obóz dla arabskich uchodźców, przesiedlonych w 1948 r. z terenów, na których powstało państwo żydowskie. Za pięknym hotelem Intercontinental rozciąga się przestrzeń, wypełniona zrujnowanymi domami i śmieciami. Mieszkańców prawie nie widać, więc muszę wierzyć Yousefowi na słowo, że w jednym domu mieszka do 20 osób. Inni mieszkańcy Betlejem mówią że uchodźcy nieźle się urządzili: od lat żyją głównie za pieniądze ONZ. O tym, czego naprawdę pragną, przypomina brama, zwieńczona kilkumetrowym kluczem z napisem: „Nie na sprzedaż”. To symbol kluczy do domów, które Palestyńczycy pozostawili na terenach zajętych przez Izrael.

Jedziemy do podbetlejemskiej wsi. Krewny taksówkarza zaprasza nas do swojego nowego domu. Jaser jest dyrektorem szkoły w sąsiedniej wsi. Na płaskim dachu domu częstuje herbatą z jakimś zielskiem, przytrzaśniętym pokrywką imbryczka.

— Woda, prąd, telefon? Nie mamy z tym problemu — mówi Jaser, choć od innych osób z okolicy słyszałem, że wielu mieszkańców wsi przenosi się do 50-tysięcznego miasta w poszukiwaniu lepszego życia i pracy w turystyce.

Statystyki mówią, że po latach zastoju Betlejem odwiedziło w tym roku ponad milion pielgrzymów i turystów. Dane te niekoniecznie odzwierciedlają rzeczywistość, bo każdy przekraczający punkt kontrolny w murze liczony jest jako nowo przybyły, nawet jeśli był już w Betlejem i wyjechał z niego na kilka godzin, by zwiedzić inne miejsca w Ziemi Świętej. Faktem jest jednak skokowy wzrost ruchu turystycznego. Skąd się to bierze?

— Trudno powiedzieć — przyznaje o. Seweryn Lubecki, który kieruje domem pielgrzyma obok Bazyliki Bożego Narodzenia. Polski franciszkanin potwierdza jednak, że w Betlejem jest bezpiecznie. O pospolitych przestępstwach raczej się nie słyszy, a wojska palestyńskie i izraelskie starają się nie prowokować. Ale jeśli Izraelczycy podejrzewają kogoś o działalność zbrojną, to ich armia bez oporu ze strony wojsk palestyńskich wkracza do Betlejem i aresztuje podejrzanego.

Zemsta i ból

W Betlejem opowiadają o domu, zbudowanym przez kilku arabskich braci. Po jednego z nich przyjechało izraelskie wojsko. Ojciec na kolanach prosił syna, by dobrowolnie oddał się w ręce Izraelczyków. W przeciwnym razie dom dający schronienie całej rodzinie zostałby zrównany z ziemią. Syn się poddał, ale jego dzieci nie mogą odtąd patrzeć na własnego dziadka. Tak rośnie pragnienie zemsty, znane także rodzinom żydowskich ofiar palestyńskich zamachów.

Ale turystów takie problemy nie dotyczą. Korzystają z tego, że w Betlejem hotele są znacznie tańsze niż w żydowskiej części Izraela. Największe grupy pielgrzymów przyjeżdżają z Włoch, Rosji i Polski. — To dzięki zaangażowaniu Kościołów — mówi burmistrz Betlejem Victor Batarseh. Ponad 70-letni pediatra jest chrześcijaninem (łatwo to poznać po europejskim imieniu, muzułmańscy Palestyńczycy noszą zwykle arabskie imiona). Władze Autonomii szanują przywilej, wedle którego burmistrzem Betlejem zawsze był chrześcijanin. To polityczny ukłon w stronę wyznawców Chrystusa. Stanowią oni dziś jedną trzecią obywateli miasta. Dawniej było ich około 90 proc. Zmiana nastąpiła po izraelsko-arabskiej wojnie w 1967 r. Wtedy wielu muzułmańskich Palestyńczyków osiedliło się w Betlejem. Jednocześnie wielu chrześcijan wyemigrowało do Europy, obu Ameryk. Mówi się, że się w Ameryce Południowej jest miasto, w którym betlejemitów jest więcej niż w samym Betlejem.

Ziemia Jezusa i nasza ziemia

Shibli i jego żona Rania też są chrześcijanami, ale za nic nie chcą opuszczać Ziemi Świętej. — Ta ziemia jest dla nas wszystkim. To ziemia Jezusa i nasza ziemia — mówią. Dodają, że codzienne relacje arabskich chrześcijan z ich rodakami muzułmanami są dobre. Akty przemocy wobec chrześcijan nie zdarzają się, a gdyby do nich doszło, można liczyć na interwencję policji. Inni mieszkańcy Betlejem zwracają jednak uwagę, że wprawdzie na zewnątrz stosunki muzułmańsko-chrześcijańskie są poprawne, jednak po obu stronach jest wzajemna, wewnętrzna niechęć. Jedną z jej przyczyn jest fakt, że chrześcijanie nie angażowali się w antyizraelskie powstania.

Ranii i Shibliemu zależy na zachowaniu w dzieciach wiary katolickiej. — Jeśli spytasz naszą 4-letnią córkę, kogo kocha najbardziej, to powie, że Jezusa — mówią rodzice. Ich problem polega na tym, że w publicznych szkołach nie ma chrześcijańskiej katechezy, jest nauka religii muzułmańskiej. Shibli i Rania posyłają więc całą swoją czwórkę do jednej z trzech katolickich szkół w Betlejem. Nie jest to łatwe, bo nauka jednego kosztuje miesięcznie około 60 dolarów. Szkoła i połączone z nią przedszkole prowadzone są przez braci szkolnych. Placówka jest ładnie urządzona, uczy się w niej ponad 700 dzieci w wieku od 3 do 18 lat. Połowa z nich to muzułmanie, którzy mają w szkole własne zajęcia z religii. Poziom jest wysoki — nawet przedszkolaki uczą się tam trzech języków: arabskiego, angielskiego i francuskiego. Nawiasem mówiąc, w Autonomii Palestyńskiej przedszkole jest obowiązkowe już dla trzylatków, a do pierwszej klasy idzie się w wieku 6 lat. Jak w Polsce, tak i tu dyskutuje się, czy nie byłoby lepiej, gdyby obowiązkowa edukacja zaczynała się trochę później. — Te dyskusje nie mają końca — przyznaje jedna z nauczycielek Reina Hazboun.

— Nie mamy problemów z dyscypliną. Ale nasze dzieci są głośniejsze i bardziej ruchliwe niż europejskie — mówi dyrektor szkoły Michael Sansur. Dodaje, że z powodu muru jego uczniom trudno jest jeździć na wycieczki. — Wielu nie zna świętych miejsc w Jerozolimie, choć mieszkają tak blisko — mówi dyrektor.

A gdzie będą się uczyć jego podopieczni po maturze? Część z nich otrzyma stypendia i wyjedzie za granicę. Inni będą próbowali dostać się na uniwersytet w Betlejem. Nauka w nim nie jest tania, dostać się jest trudno, a magisterium można zdobyć tylko na wydziale ekonomicznym. Absolwenci pozostałych kierunków mogą je uzyskać, studiując przez Internet.

To nie takie proste

Jadąc do Palestyny, wyobrażałem sobie, że jest to kraj bardzo ubogi. Sytuacja okazała się bardziej skomplikowana. Zdałem sobie sprawę, że współczesna bieda (i w Palestynie, i w Polsce) posiada często i telefon komórkowy, i telewizję satelitarną. Dzisiejsza bieda to raczej poczucie upokorzenia, braku stabilności i nadziei.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama