Utkana z wartości

Postać niezłomnej „Inki” to dziś jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli historycznych w Polsce. Jeszcze nikt, tak jak Danuta Siedzikówna nie zawładnął umysłami młodych ludzi, dając im gotowy wzór zachowania i postępowania.

Do pokolenia ludzi ukształtowanych w atmosferze afirmacji niepodległości i dumy z własnego państwa należała Danuta Siedzikówna „Inka”, córka Wacława i Eugenii z Tymińskich. „Inka” urodziła się 3 września 1928 r. we wsi Guszczewina na Podlasiu. Wzrastała w domu przepełnionym miłością do Ojczyzny i do Boga. Jej ojciec z zawodu leśniczy, podczas studiów na politechnice w Petersburgu prowadził działalność antycarską, za co trafił na zesłanie. Do wolnej już Polski wrócił dopiero w 1926 r. Wkrótce po powrocie wziął ślub z Eugenią Tymińską. Po roku przyszła na świat ich pierwsza córka Wiesława, rok później Danuta, a w 1931 r. Irena. Cała rodzina mieszkała w leśniczówce Olchówka koło Narewki.

Od małego „Inka” wraz z siostrami, które uczyły się w szkole powszechnej w Narewce były wychowywane i uczone w atmosferze umiłowania patriotyzmu oraz szacunku dla własnej ojczyzny. To wszystko kształtowało charakter i zachowanie młodych dziewcząt, które później podczas próby „zachowały się jak trzeba”.

I ojciec, i matka

Historia rodziny Siedzików nie była usłana różami, wręcz wielkimi dramatami. Pierwsza gehenna przyszła wraz z 17 września 1939 roku czyli atakiem Sowietów na Polskę. 10 lutego 1940 roku ojciec „Inki” został aresztowany i zesłany do katorżniczej pracy w kopalni złota w rejonie Nowosybirska. Dzięki układowi sojuszniczemu, jaki premier Władysław Sikorski zawarł 30 lipca 1941 r. z rządem sowieckim, dziesiątki tysięcy polskich obywateli, w tym ojciec „Inki” zwolniono z obozów. Po kilku miesiącach opuścił on „nieludzką ziemię”. Jak wynika z relacji córki Wiesławy, dotarł do Teheranu. Był jednak bardzo wycieńczony, dlatego nie powołano go do służby czynnej. Został komendantem obozu dla uchodźców z Syberii, gdzie z powodu choroby, jakiej nabył się wcześniej zmarł 6 czerwca 1943 roku. O losach ojca rodzina dowiedziała się dopiero po wojnie.

Po aresztowaniu ojca, matka „Inki” zabrała dzieci i osiedliła się w Narewce, gdzie spotkała ich kolejna tragedia: inwazja niemiecka na Związek Radziecki. Eugenia zdecydowała się na współpracę z Armią Krajową. Niestety, ktoś od razu doniósł na matkę „Inki” do gestapo. Eugenia została aresztowana w listopadzie1942 r. i po ciężkich torturach rozstrzelana. Na jednym z grypsów więziennych, jakie Eugenia napisała do swoich córek, czytamy: „Dziewczynki, zemstę zostawcie Bogu”. Widać, że rodzina Siedzików, nawet w tak dramatycznych warunkach jakie ich spotkały, zachowały wiarę w Boga i jego przykazania. Zawsze patrzyli na drugiego człowieka oczami miłości bliźniego.

Czas walki ze złem

Postać „Inki” najbardziej kojarzy się z V Wileńską Brygadą AK, do której wstąpiła w 1945 roku, w bardzo dramatycznych okolicznościach. Jak czytamy na stronie IPN: „Wówczas (w czerwcu 1945 roku – przy. autora) NKWD i Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa aresztowały wszystkich pracowników nadleśnictwa w Narewce pod zarzutem współpracy z podziemiem niepodległościowym. Gdy przewożono ich do Białegostoku, w pobliżu Hajnówki konwój zaatakowali żołnierze z patrolu podległego Stanisławowi Wołaciejowi „Konusowi”. Świadkiem tego wydarzenia była najmłodsza z sióstr Siedzikówien – Irena. Nie mając nic do stracenia, Danuta po uwolnieniu z konwoju dołączyła do oddziału 5. Wileńskiej Brygady AK. Została sanitariuszką w oddziale „Konusa”, a potem w szwadronach por. Jana Mazura „Piasta” i por. Mariana Plucińskiego „Mścisława” w plutonie Zdzisława Badochy „Żelaznego”. W konspiracji Danuta Siedzikówna używała pseudonimu „Inka”, który nawiązywał do imienia jej przyjaciółki”.

Po rozkazie mjr Szendzielarza o rozwiązaniu zgrupowania, 7 września 1945 roku miała miejsce ostatnia koncentracja wszystkich sił. Tylko nieliczni żołnierze pozostali w lesie. „Inka” wróciła do normalnego życia. Podjęła naukę w gimnazjum w Nierośnie w gminie Dąbrowa Białostocka. Nie zdecydowała się na ujawnienie swoich związków z konspiracją przed organami władz komunistycznych po amnestii ogłoszonej przez Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej w sierpniu 1945 r. Dzięki pomocy ojca chrzestnego rozpoczęła pracę w styczniu 1946 roku w nadleśnictwie Miłomłyn koło Ostródy. Jednak już miesiąc później „Inka” odnowiła kontakt z oddziałem, który zaczął przerzucać swoje siły do województwa olsztyńskiego. Chciano inicjować działania partyzanckie w województwie gdańskim, korzystając z konspiratorów, którzy przybyli tam z Kresów Wschodnich. Dlaczego „Inka” zdecydowała się kontynuować walkę z Sowietami? Niewątpliwe wpływ na to miało zachowanie się i postępowanie żołnierzy Armii Czerwonej, NKWD i przedstawicieli rządu warszawskiego, w tym przede wszystkim funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i działaczy PPR. Notorycznie od 1945 dopuszczano się przestępstw na ludności cywilnej, nie tylko mniejszości niemieckiej, lecz także dominujących liczebnie miejscowych Polakach. Gwałty, rabunki, a nawet zabójstwa były na porządku dziennym. To nie mogło być dla „Inki” czymś, z czym można byłoby się pogodzić.

Nie strzelała

W marcu 1946 r. „Inka” dostała przydział do szwadronu dowodzonego przez Zdzisława Badochę „Żelaznego”. Powierzono jej obowiązki sanitariuszki. Jeden z jej kompanów tak wspomniał w zapiskach „Inkę”: „Była bardzo lubiana za skromność, a jednocześnie hart i pogodę ducha. Znosiła trudy z równą chłopcom wytrwałością, zwłaszcza psychiczną. Raz tylko w czasie powrotu znad Wisły prosiła, by ktoś przejął jedną z jej ciężkich toreb. Maszerowaliśmy wtedy prawie półbiegiem ze względu na odległe miejsce postoju, a ją właśnie gnębił brak formy”.

W archiwach dostępnych w IPN możemy przeczytać o wielu akcjach w których uczestniczyła „Inka” wraz ze szwadronem „Żelaznego”. „Najbardziej spektakularna akcja miała miejsce 19 maja, kiedy szwadron jednego dnia rozbroił załogi siedmiu posterunków MO i jednej placówki UB w powiatach kościerskim i starogardzkim. 23 maja pod wsią Podjazdy w powiecie kościerskim doszło do starcia szwadronu z oddziałem MO. Zginął wtedy jeden milicjant i jeden ubowiec, trzech milicjantów zostało rannych. Jeden z nich oskarżył później Siedzikównę o to, że strzeliła do niego z pistoletu, a następnie zabrała część jego wyposażenia wojskowego. „Inka” nie zrobiła ani jednego, ani drugiego, choć na początku maja na rozkaz „Żelaznego” przydzielono jej pistolet Mauser, więc teoretycznie mogła strzelać” – czytamy na stronie ipn.gov.pl.

Ostatnią misją „Inki” przed aresztowaniem, była podróż do Malborka, Gdańska i Olsztyna. Zlecił ją por. „Leszek”, zastępca „Żelaznego”. Sanitariuszka miała zdobyć lekarstwa potrzebne oddziałowi i dowiedzieć się, dlaczego „Żelazny” tak długo nie wracał (nikt nie wiedział, że został zabity przez UB – przy. autora). Wyruszyła 13 lipca. Po przybyciu do Gdańska „Inka” zatrzymała się w jednym z lokali konspiracyjnych. Niestety lokal obserwowali funkcjonariusze UB, którzy nad ranem wkroczyli do mieszkania i aresztowali „Inkę”.

Zachowałam się, jak trzeba

Podczas śledztwa UB, „Inka” była poniżana, torturowana, zastraszana, a wszystko po to, by wydobyć z niej informacje na temat działalności oddziału mjr. „Łupaszki”. Dziewczyna nie dała się złamać. Po 11 dniach tortur i przesłuchań, Andrzej Stawicki, oficer śledczy WUBP w Gdańsku, sporządził akt oskarżenia w którym wnioskowano o karę śmierci dla „Inki. Zarzucono jej atak z użyciem broni palnej na milicjanta Longina Ratajczaka podczas potyczki koło wsi Podjazdy i zachęcanie do zabicia funkcjonariuszy UB w czasie akcji w Tulicach, a także posiadanie broni bez zezwolenia, co oczywiście było nieprawdą. Na pierwszej i – jak się okazało – jedynej rozprawie sędzia odczytał akt oskarżenia przygotowany w WUBP. „Inka” po wysłuchaniu oskarżenia oraz kłamliwych świadectwach świadków, których w rzeczywistości nie było, nie przyznała się do zarzucanych jej czynów. Powiedziała tylko, że prawdą jest, że należała do oddziału i przez kilka tygodni dysponowała bronią, na którą nie miała pozwolenia władz, ale nigdy z niej nie korzystała. Po półgodzinnej naradzie sędziów, sąd ogłosił wyrok: „Inkę” skazano dwukrotnie na karę śmierci. Danuta Siedzikówna była jedyną kobietą skazaną na śmierć przez gdański WSR. Choć jej obrońca zwrócił się do prezydenta Krajowej Rady Narodowej Bolesława Bieruta z prośbą o skorzystanie z przysługującego mu prawa łaski, ten odmówił. Wyrok śmierci wykonano 28 sierpnia 1946 roku.

Do krewnych dotarł gryps, w którym „Inka” napisała sławne dziś w całej Polsce słowa: „Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba”.

Świadkiem ostatnich chwil życia „Inki” był ks. Marian Prusak, który został wezwany, aby udzielić jej ostatniego namaszczenia. Co znamienne, tuż przed śmiercią Siedzikówna i Selmanowicz (również żołnierz „Żelaznego” skazany na karę śmierci) krzyknęli: „Niech żyje Polska!”, a „Inka” dodała jeszcze: „Niech żyje »Łupaszko«!”. Po komendzie „Ognia!” rozległy się strzały.

Przez lata miejsce pochówku „Inki” pozostawało nieznane. Dopiero latem 2014 r. rozpoczęły się poszukiwania miejsca spoczynku zamordowanych w okresie stalinowskim w Gdańsku w ramach projektu koordynowanego przez IPN.

Danuta Siedzikówna jest patronką skweru w Sopocie, Szkoły Podstawowej w Podjazach, Gimnazjum nr 2 w Ostrołęce oraz kilku drużyn harcerskich. W 2012 r. w Krakowie w parku dr. Henryka Jordana stanęło popiersie „Inki”. W wielu miastach i miasteczkach powstają ulice, pomniki, ronda i skwery jej imienia. „Inka” stała się wzorem dla wielu milionów Polaków, zwłaszcza młodych, wchodzących w dorosłe życie. Czym tak zachwyca? Na pewno swoją niezłomnością i czystością intencji. To wzór godny naśladowania, jak i moralny imperatyw, który może służyć jako model współczesnego wychowania. Bo wartości, jakim służyła ta młoda dziewczyna sprowadzają się do trzech słów: „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Współfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości

Utkana z wartości Utkana z wartości

« 1 »

reklama

reklama

reklama