Przyszłemu konklawe zmarły kardynał Pell zlecił m.in. zadanie „odzyskania jasności doktrynalnej, zapewnienia sprawiedliwego szacunku dla prawa i zagwarantowania tego, iż wiodącym kryterium mianowania kolejnych biskupów będzie akceptacja z ich strony tradycji apostolskiej” – przypomina ks. Robert Skrzypczak
W swoim ostatnim artykule napisanym przed nagłą śmiercią 10 stycznia 2023 roku dla angielskiego „The Spectator” kardynał George Pell – o którym pisałem już w kontekście cudownego uratowania półtorarocznego Vincenta za przyczyną tego australijskiego purpurata – bez ogródek nazwał dokument synodalny „toksycznym koszmarem”, „jednym z najbardziej niespójnych dokumentów wydanych przez Rzym”, który nie zajmuje ostatecznego stanowiska w sprawie tak istotnej, jak „aborcja, antykoncepcja, wyświęcanie kobiet na kapłanów czy też akty homoseksualne”.
Tekst kardynała Pella poprzedziły doniesienia o bólu, z jakim przyjmował emerytowany papież Benedykt XVI, który wycofał się w obszar milczenia po złożeniu rezygnacji z urzędu Następcy Świętego Piotra, decyzje Stolicy Apostolskiej dotyczące zrujnowania jego marzeń o przywróceniu liturgicznej ciągłości po czasach posoborowego zamętu. Potem przyszła kolej na kard. Roberta Saraha, który ujawnił światu niepokój sędziwego papieża-emeryta w obliczu prób „poluzowania” prawa celibatu kapłańskiego w Kościele łacińskim. „Ściśle współpracowaliśmy przy publikacji naszej refleksji na temat celibatu kapłańskiego. Te niezapomniane dni zachowam w skrytości serca. Zachowam w głębi mojej pamięci jego głębokie cierpienie i jego łzy, ale także jego niezłomną i integralną wolę, by nie poddawać się kłamstwom” – wyznał kardynał z Afryki. I wreszcie pojawił się tekst kardynała George'a Pella umieszczony w tygodniku „The Spectator” w reakcji na Dokument Roboczy poprzedzający europejską kontynentalną fazę Synodu, który Pell bez ogródek określił jako „toksyczny koszmar”, „jeden z najbardziej niespójnych dokumentów wydanych przez Rzym”, „przejaw życzliwości napisany w stylu New Age”. Kierunek Synodu o synodalności jest, według autora, mdłym irenizmem, dialogiem prowadzonym za wszelką cenę, „w którym odrzuca się rozróżnienie między wierzącymi i niewierzącymi” i wyrażone zostaje przekonanie, że „nie należy ustalać ani proponować ostatecznych stanowisk” we wszystkich kwestiach, które mogłyby spotkać się z opiniami przeciwnymi, takich jak „aborcja, antykoncepcja, wyświęcanie kobiet na kapłanów, akty homoseksualne”, a nawet „poligamia, rozwód i ponowne małżeństwo".
Pell odważnie potępił wyraźną w dokumencie niechęć wobec tradycji apostolskiej i uznania Nowego Testamentu za Słowo Boże „normatywne dla każdego nauczania wiary i moralności”. Także i Stary Testament jest, według niego, zignorowany, zwłaszcza Dziesięć Przykazań. Raziło Pella całkowite zlekceważenie sprawowania władzy w Kościele przez biskupów, których rola została sprowadzona do – jak się wyraził – rangi pracowników poczty: „Biskupi mają jedynie dbać o poprawne procedury i uwiarygadniać to, co im zostaje narzucane”. Jedynym autorytetem zasługującym na uznanie w dokumencie to „miłość i służba” w zgodzie z przyjętym założeniem, że „piramidalny model władzy musi zostać zniesiony”. Synod stał się pasmem rozstrzygnięć podejmowanych między komisją organizacyjną a Papieżem, między tekstami przygotowywanymi w jej ramach i zatwierdzaniem ich przez Ojca Świętego, z całkowitym pominięciem udziału w odpowiedzialności za nie biskupów, co też do gruntu wypacza samą ideę synodalności.
Pell notował również reakcje, jakie dokument wzbudzał wśród byłych anglikanów, którzy wrócili na łono Kościoła katolickiego. Dostrzegali „narastające zamieszanie, atak na tradycyjne wartości moralne i włączenie do debaty neomarksistowskiego żargonu” w postaci ciągłego powracania do takich terminów, jak „wykluczenie, alienacja, tożsamość, marginalizacja, brak głosu, LGBTQ”. Wszystko to zdradzało skażenie tekstu marksizmem, podczas gdy język właściwy katolickiej wierze znikał z horyzontu. Była to zatem sytuacja katastrofalna, która skłoniła australijskiego kardynała do wystosowania gorącego apelu: „Ten dokument roboczy wymaga radykalnych przeróbek. Biskupi muszą zdać sobie sprawę, iż należy, w imię Boga, zająć się tym jak najszybciej”.
Damian Thompson, zastępca redaktora naczelnego tygodnika, który opublikował artykuł Pella, był pod wrażeniem wielkiej odwagi kardynała: „Nie wiedział przecież, że umrze, gdy pisał ten tekst”. Doceniał odwagę i klarowność jego precyzyjnych analiz. Wyzierała ona także z innego dokumentu, mającego postać memorandum, który od początku Wielkiego Postu 2023 roku krążył z rąk do rąk kardynałów, a który został napisany pod pseudonimem „Demos”. Jak ujawnił Sandro Magister, słynny watykański dziennikarz, za sporządzeniem tego tajemniczego głosu w sprawie przyszłego konklawe stał ów 81-letni australijski kardynał, który zmarł w Rzymie otoczony opinią męczeńskiej odwagi okazanej ze względu na Chrystusa i Kościół.
Jest to precyzyjny i dość ostry w tonie tekst, w którym autor wyraził przekonanie o „katastrofalnym” zarządzaniu Kościołem, w którym ma miejsce wiele wątpliwych inicjatyw, począwszy od niemieckiego synodu, a skończywszy na heretyckich wypowiedziach kard. Hollericha, tymczasem „papiestwo milczy”. Demos zdawał się formułować te wszystkie kwestie, które wielu chrześcijan dostrzegało z wielkim cierpieniem: usuwanie „centralnego znaczenia Chrystusa”, dezorientację „w kwestii jednoznacznego monoteizmu” i pogrążanie się w odmętach „szerszej koncepcji boskości”, której emblematem był słynny, wyraźnie bałwochwalczy, epizod z Pachamamą.
Australijski kardynał wśród pozostałych naglących wyzwań, przed którymi będzie musiał stanąć przyszły papież, wymieniał „brak szacunku dla prawa w Watykanie”, „ingerowanie w postępowanie sądowe, aby pomóc oskarżeniu”, niesprawiedliwości, podsłuchy, klimat duszącej kontroli i fatalny stan finansów watykańskich, załamanie się w ciągu ostatnich lat wpływów politycznych Watykanu, porzucenie prześladowanych wiernych w Chinach, bezpośrednie uprzykrzanie życia tradycjonalistom i niektórym klasztorom kontemplacyjnym oraz narastające niezadowolenie wiernych z sytuacji panującej w Kościele, o czym świadczy „gwałtowny spadek liczby pielgrzymów obecnych na audiencjach i mszach papieskich”, na pewien czas przykryty kryzysem wywołanym pandemią, choć na powrót bezlitośnie widoczny.
Przyszłemu konklawe zmarły kardynał Pell zlecił zadanie „przywrócenia normalności, odzyskania jasności doktrynalnej w obszarach wiary i moralności, zapewnienia sprawiedliwego szacunku dla prawa i zagwarantowania tego, iż wiodącym kryterium mianowania kolejnych biskupów będzie akceptacja z ich strony tradycji apostolskiej”. Przestrzegł też przed mnożeniem synodów, które drenują pieniądze, gdy tymczasem winny one być przeznaczane w pierwszym rzędzie na ewangelizację. Przestrzegał też przed zagrożeniami dla jedności Kościoła i groźbą schizmy z powodu ciągłych „napięć liturgicznych”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy tu do czynienia z głosem proroczym.