Produkcja czempionów? [N]

Bój o miejsca w blokach startowych do dorosłego życia zaczyna się już w wieku 3-5 lat, później dobra szkoła i coraz więcej zajęć pozalekcyjnych - tylko co z tego wynika?

Wielu rodziców, słysząc, co się dzieje, ma dylemat. Chcą dla swoich pociech jak najlepiej, ale czasem ograniczają ich względy finansowe, czasem rodzą się wątpliwości, bywa, że są bezradni wobec mnogości propozycji. Przeciwnicy mówią, że nadmiar szkoły i zajęć zabiera dzieciom dzieciństwo. Zwolennicy tłumaczą, że obowiązkiem rodziców jest wspieranie talentów dzieci, a zbrodnią ich zaniedbywanie. Rozsądni twierdzą, że ważne jest, by kształcenie nie stało się jedyną metodą wychowawczą, by nie mówić: daję swojemu dziecku wszystko, z wyjątkiem samego siebie, bo na to nie mam już ani sił, ani czasu...

Odczepcie się od 5-latków

Bój o miejsca w blokach startowych do dorosłego życia zaczyna się już w wieku 3-5 lat. Malec musi gdzieś iść, żeby nie zostać w tyle za rówieśnikami. Czy na pewno? Anka, mama 5-letniej Zosi, razem z mężem sądzi, że sposób kształcenia należy jednak do rodziców, i nie powinny mieć na to wpływu mody, społeczne naciski albo — jeszcze gorzej — niespełnione marzenia rodziców. Są przeciwnikami posyłania dziecka na jakiekolwiek zajęcia, nim zacznie ono szkołę. — Czego uczą takie zajęcia? Współpracy czy współzawodnictwa? A może działamy na zasadzie, że skoro znajomi pchnęli gdzieś swoje maluchy, a my — wyrodni rodzice — dotąd nie, to oznacza, że jesteśmy nieodpowiedzialni? Skoro — idźmy dalej tym tokiem myślenia — zadaniem rodzica jest nauczenie potomstwa przetrwania w świecie, a świat współczesny to nieustanny wyścig szczurów, to naszym obowiązkiem jest nauczyć dziecko bycia szczurkiem. Jestem innego zdania: zamiast upychać dziecko na popołudniowych zajęciach po kilka razy w tygodniu, lepiej poświęcić ten czas na bycie razem, na rozmowę, na spacer, na zabawę... A jak podrośnie i samo określi swoje zainteresowania, to wtedy nie stawać mu na drodze. Przecież inaczej ucieka nam to, co w rodzicielstwie najfajniejsze: patrzenie, jak dziecko rośnie, jak uczy się nowych rzeczy, jak poznaje świat. Siostra posyła swojego 3-letniego Mateuszka na angielski, na basen i na dodatkowe zajęcia tzw. artystyczne. Ja mojej Zosi sama śpiewam angielskie piosenki, chodzę z nią na basen i razem plamimy się farbami w czasie zabawy w malowanki. Nie sądzę, że jakaś profesjonalnie przygotowana pani zrobi to lepiej niż ja...

— Moda na posyłanie nawet trzylatków na zajęcia językowe metodami Helen Doron czy Callana jest w wielu środowiskach normalnością. Dziecko w tym wieku chłonie język jak gąbka wodę, a we współczesnym świecie bez znajomości przynajmniej jednego języka daleko się nie zajdzie. Brak tej umiejętności jest rodzajem ułomności — przekonuje Michał, ojciec dwóch synów.

Agata Szczecińska, nauczyciel kształcenia zintegrowanego, pedagog ze specjalizacją „pedagogika niezależna”, pedagog terapeuta: — Z tymi zajęciami dodatkowymi jest sporo przesady. Jak posyłać trzylatka na angielski, skoro dzieciak dopiero z trudem buduje swój słownik w języku ojczystym? Małych dzieci nie ma co męczyć, one mają się bawić. Dla dziecka zabawa jest tym, czym dla dorosłego praca. Buduje się poprzez nią swoje widzenie świata, uczy się pełnić role, rozwija swoją kreatywność, fantazję. Nie wolno tego ograniczać. Inaczej wyrosną emocjonalne kaleki, które w przyszłości będą tylko odtwórcami, działającymi według starych, sztywnych wpojonych im recept.

Pozwól mu odkryć siebie

Hanka

, mama 8-letniego Jędrka: — Dzieci teraz nie potrafią sobie same organizować czasu. Kiedyś całe popołudnia spędzały na podwórkach, grały w gumę, piłkę itp. Teraz siedzą przed komputerem i nie chcą wychodzić z domu. Dużo lepiej więc, gdy ten czas będą miały zorganizowany. Jędrka zapisaliśmy do zuchów, w tamtym roku chodził do „Bystrzaka” — to taka ogólnorozwojowa świetlica. Zajmowało to dwie godziny w tygodniu. Na więcej nas nie stać. Kiepsko jest natomiast ze sportem. Potrzebne są jakieś drużyny piłkarskie albo tenis, pływanie — cokolwiek, ale niech się te nasze dzieciaki ruszają! A zajęcia intelektualne... po Jędrku widzę, że bardzo uspołeczniają. Chłopak stał się śmielszy, nie wstydzi się pytać, dociekać...

Agata Szczecińska: — Gdy dziecko osiągnie wiek 6 lat, można zastanawiać się, w jakim kierunku je prowadzić. Ale uwaga — w tym wieku zazwyczaj widać już, jakie dziecko ma predyspozycje, co lubi robić, co mu wychodzi.

Dorota i Paweł, rodzice dwóch dziewczynek w wieku 6 i 10 lat, z których każda ma ok. 3,5 godzin tygodniowo dodatkowych zajęć, mówią, że córki same prosiły o nie rodziców: — Najpierw uparły się na zajęcia baletowe, balet pociągnął chęć gry na pianinie, bo lubią tańczyć przy „żywej” muzyce, a basen to efekt tegorocznych wakacji... Zawsze uważaliśmy, że najważniejszy jest czas spędzany wspólnie. Czytamy razem książki, wygłupiamy się razem na łyżwach, na rolkach. Tłumaczymy dzieciom, że trzeba ograniczać komputer i telewizję. Jeśli oglądają coś — pomagamy wybierać wartościowe filmy czy ciekawe gry komputerowe. Mamy poczucie, że to także buduje ich osobowość. Chcemy, by nasze dzieci zachwyciły się światem, by stały się mądre i wrażliwe...

Maciej: — Mam w domu dwójkę bardzo zdolnych chłopców. Mają teraz 7 i 12 lat. Obaj gdzieś od 5. roku życia chodzili na rozmaite zajęcia. I nie stała im się krzywda. Obaj mówią dziś po angielsku, w tej chwili mogą sobie wybrać dodatkowy język. Starszy jest zapalonym pływakiem, młodszy rozwija się muzycznie. Nie pytaliśmy pięciolatków o zdanie. Po prostu bacznie obserwowaliśmy nasze dzieci, dostrzegając pewne inklinacje. Takie zajęcia dla malców odbywają się w formie zabawy — to nie jest dla nich tortura. Nigdy nie miałem uczucia, że ich do czegoś zmuszam. Jesteśmy z żoną osobami dobrze zorganizowanymi, wychowano nas w pewnym rygorze, jednak jako ludzi aktywnych i otwartych na świat. I tak wychowujemy swoje potomstwo. W tej chwili chłopcy mają zajęte trzy popołudnia w tygodniu. W szkole spędzają więcej czasu niż ich rówieśnicy ze szkół publicznych, to prawda... Mają zajęcia teatralne i medialne — takie sobie wybrali. Tak, mają zajęty czas, ale wolę to niż tkwienie godzinami przy komputerze, zamykanie się w swoim pokoju na całe dnie, łażenie bez celu po domu w pomiętym ubranku, jak to jest teraz w zwyczaju... Apatia i znudzenie młodych są dla mnie porażające. Oczywiście, razem spędzamy weekendy: rowery, tenis, zwiedzamy galerie... sztuki, nie te handlowe (śmiech). Chodzimy razem na koncerty. Ostatnio braliśmy udział w mistrzostwach Polski w bieganiu po piasku. I proszę na nich spojrzeć, są pełni życia i dobrej energii... Tak, mam nadzieję, że wychowuję elitę tego kraju.

Zawiązana głowa

Agata Szczecińska:

— Można wbić do głowy młodemu człowiekowi ogromną ilość wiedzy, tylko co komu po takim zawiązanym worku, którego nijak nie można otworzyć? Nasz system nauczania nie daje narzędzi do tego, by z tego worka korzystać w pełni. Jeśli popadniemy w przesadę, to tylko zniechęcimy dzieciaki do własnej, radosnej pracy. Dokładnie to samo się dzieje, gdy dzieci otrzymują jako strawę intelektualną przetrawioną papkę płynącą z każdego telewizora i komputera. Bo np. nie trzeba się wysilać i czytać. Zwolnieni jesteśmy z trudu uruchamiania wyobraźni, fantazji, którą budowaliśmy, czytając książki. Gotowe obrazy i treści wymagają tylko patrzenia. Zamiast więc wymyślać dzieciom coraz to nowe zajęcia, kochający rodzice powinni sami poczytać im lub zaproponować wspólną zabawę, wymagającą włączenia nieco własnej kreatywnej, twórczej ekspresji.

Szkoła szkole nierówna

Dla przeciętnej rodziny dodatkowe zajęcia dla dzieci czy lepsza szkoła to spory wydatek. Trzeba zrezygnować z kilku przyjemności. Hanka chętnie posłałaby syna do jednej ze szkół prywatnych, które uważa za lepsze, ale jej rodziny zwyczajnie na to nie stać. Dorota i Paweł — obie córki w szkole katolickiej — mówią, że zajęcia dodatkowe, choć obciążają domowy budżet, mają w wydatkach priorytet. Gdy znajomi pytają, dlaczego nie wyjadą na zagraniczne wakacje, oni odpowiadają, że „inwestują w dzieci”.
Rodzice są gotowi płacić wysokie czesne za szkołę, po to, by lepiej edukowane dzieci zajęły potem lepsze miejsce w społeczeństwie. Jednak podział na szkoły dobre i kiepskie nie przebiega już na linii szkoła publiczna, szkoła prywatna.

Hanka: — Uważam, że sukces wychowawczy szkoły nie zależy od rodzaju placówki, tylko od dobrej kadry pedagogicznej. Jędrek w szkole publicznej ma wspaniałą wychowawczynię, lepszej nie mogłam sobie wymarzyć. Ale szkoła prywatna bardziej dba o organizację czasu pozalekcyjnego... Jest tam np. ogromny wybór zabaw i zajęć poza lekcjami, a w swojej szkole Jędrek przez 4 godziny siedzi w piwnicznej izbie ze starszymi chłopakami, którzy stale się tłuką i przeklinają, świetliczanka natomiast albo daje im gry planszowe, albo włącza bajki w telewizorze...

Dorocie i Pawłowi zależy, by szkoła nie tylko kształciła dzieci, ale razem z rodzicami wychowywała: — Dla nas ważne jest, by szkoła była kontynuacją wartości, które wpaja dom. A taką pewność daje nam szkoła katolicka, bo sami jesteśmy katolikami. Oczywiście, ważne jest to, że jest tam wysoki poziom nauczania. Jest więcej angielskiego niż w szkołach publicznych, sporo kółek zainteresowań w ramach zajęć świetlicowych. Zwracają tam uwagę na dobre zachowanie, uczy się dzieci patriotyzmu, kładzie nacisk na wychowanie religijne. Jeśli jest to „produkcja czempionów” — to mają naszą zgodę.

Agata Szczecińska: — Generalnie zalecałabym więcej czasu spędzać z dzieckiem, niezależnie od wieku i niezależnie od szkoły, do jakiej uczęszcza. „Więcej czasu” to bycie razem, a nie tylko przebywanie pod jednym dachem. Dawniej ojcowie kopali z synami piłkę, jeździli rowerami, coś się działo. Ruszcie się, panowie! Dzieciaki uczą się głównie przez naśladownictwo, a tata i mama jeszcze chwilę będą największymi autorytetami, więc automatycznie dzieciaki zarażą się tym, co zaproponują rodzice.
A co do mam: pozwólcie czasem swoim dzieciom łazić po domu w pidżamie, przesiadywać z wami, mitrężyć czas na za długie śniadania. Zrezygnujcie czasem z rodzinnego pośpiechu, z tego wojskowego rytmu na raz, dwa, trzy... Nie wyrośnie wam pod bokiem omnibus — no to co? Ale wychowacie ciepłego, dobrego człowieka, który takie rodzinne rytuały poniesie potem w dorosłość. I poradzi sobie w tym życiu lepiej niż ten, któremu dzieciństwo zeszło na „inwestowaniu w siebie”.

Specjaliści twierdzą, że ponad połowa wiedzy wyniesionej ze szkoły gdzieś nam po drodze ucieka. Nie pamiętamy wszystkiego, czego się uczyliśmy. Czasy współczesne wymagają jednak ciągłego uczenia się i uzupełniania wiedzy.
— Nasze dzieciaki doskonale sobie z tym poradzą, gdy nauczymy je ciekawości świata, umiejętności myślenia, szukania informacji i korzystania z nich. My, rodzice! — przekonuje Agata Szczecińska.

Do nas należy więc, by dać naszym dzieciom dobre, szczęśliwe, zdrowe, radosne, pełne dobrych uczuć i ciepła dzieciństwo. I kierujmy się własnym sercem, a nie modą czy społecznym trendem w organizowaniu dzieciom czasu. Wspieranie talentów, zajęcia ogólnorozwojowe, sport — jak najbardziej, ale dzieci muszą też mieć czas na zwyczajne dzieciństwo.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama