Chrześcijanie nie są prześladowani? Muszą się mierzyć z wrogiem w „aksamitnych rękawiczkach”

Co jest groźniejsze dla chrześcijan: życie w kraju, w którym chrześcijaństwo jest zakazane i prześladowane, czy raczej tam, gdzie jest ono tłamszone w imię poprawności politycznej i dostosowania się do „wymogów współczesności”?

W wygłoszonej 20 września w Licheniu homilii abp Adrian Galbas zwrócił uwagę, że „powtarzana jak mantra teza o prześladowaniu Kościoła ubliża naszym siostrom i braciom chrześcijanom, którzy w tylu miejscach na ziemi są teraz naprawdę prześladowani”. To prawda – skala prześladowań chrześcijan odnotowywana w krajach takich jak Korea Północna, Chiny czy Nigeria jest olbrzymia, a siła bezpośredniej agresji może budzić przerażenie. Można jednak zadać sobie pytanie, co jest dla chrześcijaństwa groźniejsze: jawne, nierzadko krwawe, prześladowanie, czy też nieustanne zmaganie się z przebiegłym wrogiem, który działa „w aksamitnych rękawiczkach”, posługując się presją kulturową, metodami prawnymi czy też mediami, stopniowo rugując chrześcijaństwo z głównego nurtu społecznego, spychając je na margines życia? Już w starożytności Tertulian pisał, że „krew męczenników jest zasiewem chrześcijan”, całkiem więc prawdopodobne, że w krajach, w których chrześcijanie prześladowani są jawnie – aż do męczeństwa krwi włącznie – Kościół nie tylko przetrwa, ale rozkwitnie. Pytanie jednak, co z będzie z Kościołem w tych miejscach na świecie, gdzie jest on powoli tłamszony i w imię poprawności politycznej, czy też dla dostosowania się do „wymogów współczesności” godzi się na utratę swej własnej tożsamości?

Jak zauważa Bart-Jan Spruyt (Reformatorisch Dagblad), piszący z perspektywy tak dostatniego, cywilizowanego i nowoczesnego państwa, jakim jest Holandia, „w naszym społeczeństwie żelazna pięść staromodnej tyranii ustąpiła miejsca aksamitnemu despotyzmowi wszechobecnego rządu. Stosowane techniki okazują się być równie skuteczne, co dawny bandytyzm”. Można oczywiście wskazać na spore różnice między Polską a Holandią, należymy jednak do tego samego kręgu kulturowego i procesy społeczne, które dokonują się na zachodzie Europy, dotykają także i nas. Warto więc wsłuchać się w to, co ma do powiedzenia Spruyt: „Prześladowanie? W Holandii? Czy takie twierdzenie nie wskazuje na irracjonalizm, przesadną dramatyzację i egocentryzm, plagę, która już wystarczająco zniszczyła społeczeństwo? Radzimy sobie dobrze, jesteśmy uprzywilejowanymi ludźmi, mamy naszą wolność i nasze swobody; czy nie jest co najmniej żałosne gadanie o prześladowaniach, groźbie więzienia lub gorzej? Prześladowania to coś, co dzieje się w odległych krajach (a my, Holendrzy, powołaliśmy organizację Open Doors, by zajęła się tym problemem), lub jest częścią przeszłości. Być może jednak coś naprawdę się dzieje: coś, co może być nawet gorsze niż brutalność historycznych fal fizycznych prześladowań”.

Co ma na myśli holenderski publicysta? Choć Europa przeszła długą drogę od absolutystycznych monarchii do nowoczesnych demokracji, niebezpieczeństwo państwowego absolutyzmu, dyktatury czy też różnych form kulturowego totalitaryzmu wisi nad nami bezustannie. Jest swego rodzaju paradoksem, że współczesny egalitaryzm i liberalizm pociąga za sobą coraz większe osłabienie więzi społecznych. Każdy koncentruje się na sobie, swoim własnym sukcesie, tracąc z pola widzenia innych, zgadzając się na to, aby państwo, czy instytucje ponadnarodowe wprowadzały coraz bardziej szczegółowe regulacje prawne i dyrektywy, odbierając nam z trudem wywalczoną wolność. Kiedyś rodzice wychowywali kolejne pokolenia dzieci, które zajmowały się nimi na starość. Dziś mamy systemy emerytalne i opiekę społeczną, po co więc mieć dzieci? A gdy już się je ma, to dlaczego miałyby się zajmować starymi rodzicami, skoro robi to państwo? Nie ma jednak nic za darmo i nie chodzi tu jedynie o koszty finansowe (podatki i składki). Państwo, przejmując rolę obywateli, odbiera im podmiotowość i narzuca własne reguły, wciskając się coraz mocniej we wszelkie sfery życia. Ta wszechobecność i wszechmoc państwa może być szczególnie groźna, gdy do władzy dochodzi lewica obyczajowa, natarczywie promując mocno obciążone ideologicznie wzorce w kulturze i edukacji.

Na naszych oczach zaczyna się realizować koszmar, który przewidział w XIX w. Alexis de Tocqueville: tyrania większości i tyrania rządu wybranego przez większość, który wymknął się spod kontroli, chwytającego rozproszone, błąkające się owce, które kiedyś tworzyły stado społeczeństwa. Taki rząd jest skłonny odebrać nam wszystko, a przede wszystkim – dyktować nam, jak mamy myśleć. Fikcja? Kolejne procesy wytaczane w Europie duchownym i świeckim, gdy ośmielają się cytować Biblię to nie fikcja, ale smutna rzeczywistość. Przekonała się o tym fińska posłanka Päivi Räsänen i biskup luterański Juhana Pohjola. Za zakwestionowanie gejowskich „dogmatów” obydwoje podani zostali do sądu i grożą im dziesiątki tysięcy euro grzywny i dwa lata więzienia.

To prawda, w „cywilizowanych” krajach zachodnich chrześcijanie nie są (jeszcze) rzucani na pożarcie lwom czy poddawani wymyślnym torturom za wierność Ewangelii. Jednak trafiają już do więzień, a wezwania do „opiłowania katolików” pojawiają się nie na ekstremistycznych forach internetowych, ale w ustach prominentnych polityków jednej z głównych partii.

Warto wprowadzić tu istotne rozróżnienie: nie chodzi o to, aby Kościół miał bezpośrednie wpływy polityczne. Mariaż ołtarza i tronu zazwyczaj przynosił Kościołowi szkodę. Czym innym jednak są przywileje władzy, a czym innym obecność w życiu społecznym. Chrześcijanie nie mogą się zgodzić na zepchnięcie do sfery prywatnej, na sprowadzenie nauki Chrystusa do kwestii indywidualnych przekonań. Społeczna nauka Kościoła wskazuje wiele przestrzeni, w których chrześcijanie nie tylko mogą, ale są zobowiązani aktywnie uczestniczyć w życiu społeczeństwa: promocja życia rodzinnego, dbanie o sprawiedliwość i solidarność społeczną, troska o ubogich i chorych, kultura, prawodawstwo, praca, przedsiębiorczość, ekonomia, troska o środowisko naturalne czy budowanie pokoju.

Rezygnacja z przywilejów może wyjść chrześcijanom na dobre. Aktywne uczestnictwo w życiu społecznym nie jest jednak przywilejem, ale podstawowym prawem. Trzeba umieć się o nie upominać – zwłaszcza, gdy narasta społeczna i państwowa presja na tych, którzy pragną być wierni Chrystusowej Ewangelii, aby dostosowali się do „dyktatury większości”. Tym bardziej, że często owa „większość” jest w istocie sterowana przez głośną mniejszość, pragnącą narzucić innym swój zdemoralizowany styl życia i utopijne, motywowane ideologicznie pomysły na „naprawę świata”. Nie pozwalajmy, aby ta przebiegła mniejszość, działając w „aksamitnych rękawiczkach”, posługując się pięknymi, a zwodniczymi hasłami, stłamsiła naszą chrześcijańską tożsamość i wyprowadziła nas na manowce.

Sądzę więc, że słów katowickiego metropolity w żadnym razie nie można interpretować w takim znaczeniu, jakoby miały być zachętą do bierności, wycofania się Kościoła i chrześcijan z życia czy popadnięcia w samozadowolenie z obecnego status quo. Świadczy o tym kontekst homilii, w której mowa jest wyraźnie o aktywności, o obecności Kościoła w życiu społeczeństwa, o konieczności bycia blisko ludzi. Jak mówił abp Galbas: „Kościół musi być wcielony, urealniony, a nie odrealniony. Nie chodzi o to, że ma się upodobnić do świata, ale ma mieć ze światem kontakt. Z realnym życiem, realnych ludzi”.

Kraje o najwyższym poziomie prześladowań Kościoła, zgodnie ze Światowym indeksem prześladowań chrześcijan (Open Doors) 2023:

  1. Korea Północna
  2. Somalia
  3. Jemen
  4. Erytrea
  5. Libia
  6. Nigeria
  7. Pakistan
  8. Iran
  9. Afganistan
  10. Sudan
  11. Indie
  12. Syria
  13. Arabia Saudyjska
  14. Mjanma (Birma)
  15. Malediwy
  16. Chiny
  17. Mali
  18. Irak
  19. Algieria
  20. Mauretania
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama