W imię prawa usuwać krzyże i pamięć...

Od kilkunastu miesięcy nie milkną dyskusje dotyczące obecności krzyża w życiu publicznym


Agnieszka Wawryniuk

W imię prawa usuwać krzyże i pamięć...

Od kilkunastu miesięcy nie milkną dyskusje dotyczące obecności krzyża w życiu publicznym. Zawsze znajdą się ludzie, którym ten znak będzie przeszkadzał. Coraz głośniej słychać krzyki, że miejscem krzyża jest wyłącznie kościół.

Za nami spory o obecność krzyża w szkołach. Teraz rozprawiamy o krzyżu stojącym przy Pałacu Prezydenckim. Mało kto wie, że jesienią ubiegłego roku, w ciągu jednej nocy, z poboczy warszawskich dróg zginęło ponad 100 krzyży upamiętniających ofiary wypadków samochodowych. Potem zaczęły znikać kolejne. Komu przeszkadzały?

Nielegalne krzyże

Krzyże zniknęły z polecenia stołecznego Zarządu Dróg Miejskich. Przedstawiciel tej instytucji musiał tłumaczyć się z tego powodu w wielu mediach. Z jego wypowiedzi wynika, że przydrożne krzyże są postawione nielegalnie. Każde działanie w obrębie pasa drogowego wymaga zezwolenia. Rodziny ofiar, które stawiają obiekty pamięci przy drogach, robią to wbrew prawu. Okazuje się jednak, że nawet gdyby ubiegaliby się o pozwolenie, nikt by go nie udzielił. Postawienie krzyża to samowola i łamanie prawa (!). Usuwaniem krzyży w Warszawie zajął się Zarząd Oczyszczania Miasta. Wyrwano je z ziemi i zwieziono do magazynów; po uiszczeniu stosownych opłat można je było stamtąd odebrać. Dziennikarz który chciał zobaczyć miejsce składowania skonfiskowanych krzyży, usłyszał, że rodziny ofiar mogłyby sobie tego nie życzyć.

Zagrożenie na drodze!

Argumentów potwierdzających słuszność działań ZDM jest dość dużo; ich sensowność to jednak inna sprawa. Przeciwnicy stawiania przydrożnych krzyży jednogłośnie mówią, że nie chcą, by polskie drogi zamieniły się w miejsca pamięci, by otaczał je szpaler z krzyży, których przybywa z roku na rok. Twierdzą, że miejscem upamiętnienia jest cmentarz, a nie droga. Krzyż, tablica czy kapliczka nie dość że niszczą krajobraz, rozpraszają kierowców, stanowiąc zagrożenie dla ruchu. Co będzie, jeśli kierowca wpadnie na taki obiekt? - pytają.

Te argumenty brzmią absurdalnie. Skoro podróżujących dekoncentrują małe krzyże, co z wielkimi bilbordami, które epatują krzykliwymi sloganami i półnagimi paniami, reklamującymi bieliznę, dachówkę czy urządzenia sanitarne? Na takie obrazki kierowca na pewno się nie zapatrzy... Do wypadku dojdzie tylko wtedy, gdy spojrzy na krzyż. Nieważne będą okoliczności zdarzenia, prędkość, stan drogi czy pogoda. Winny będzie krzyż. A stawianie obiektów, upamiętniających ofiary wypadków to także narzucanie uczuć religijnych i afiszowanie się z własną wiarą. No cóż - do katolików nie dociera, mimo wysiłku wielu osób, że wiara to sprawa prywatna. Najlepiej zamknąć się z nią w domu czy w kościele. Po co dzielić się swoimi odczuciami z innymi, po co eksponować ból i cierpienie?

Smutne „znaki drogowe”

Funkcja przydrożnych krzyży tak naprawdę nie ogranicza się tylko do symbolu. Znam wielu ludzi, którzy na drogach stracili swoich bliskich. Osieroceni przez małżonków, rodziców czy dzieci, kilka razy w roku jeżdżą na miejsce, w którym ukochane osoby straciły życie. Dbają o krzyże, zapalają znicze i modlą się. Być może tylko dzięki wierze przetrwali ten trudny czas. Stawiając krzyże kierują się wiarą oraz emocjami i nikt nie może im odmówić prawa do tego.

Krzyże są także nieformalnymi znakami drogowymi. Obojętnie przejeżdżamy obok atrap fotoradarów i radiowozów, czarnych punktów czy znaków nakazujących ograniczenie prędkości. Krzyż i płonące pod nim znicze przemawiają zdecydowanie mocniej - za każdym z nich kryją się śmierć, ból i cierpienie. Czy kiedy mijamy takie obiekty, nie zapala się w naszej głowie czerwona lampka? Czy nie pomyślimy, choć przez chwilę: „tu ktoś zginął”, „może być niebezpiecznie”? Wielu kierowców twierdzi, że gdy widzą przydrożny krzyż, noga sama schodzi z gazu.

Niepożądany element

Eliminując przydrożne miejsca pamięci nie zmniejszymy liczby wypadków, ani nie ukryjemy prawdy o śmierci na drogach. Dotychczas na usunięcie krzyży zdecydowała się tylko Warszawa. Czy „pomysł” podchwycą także inne miasta? Z podobną inicjatywą wyszła australijska agencja informacji o ruchu drogowym. - Pomniki z krzyżami ku czci kierowców, którzy zginęli na drogach, stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu - stwierdził szef australijskiej agencji Main Roads. Australijczycy będą mogli postawić w miejscu tragicznej śmierci swoich bliskich jedynie krzyż. Nie mogą przynosić kwiatów ani zniczy. Krzyż może stać tylko dwa tygodnie, potem trzeba go usunąć. Wśród tamtejszych kierowców przeprowadzono ankietę na ten temat. 73% zmotoryzowanych stwierdziło, że przydrożne kapliczki powinny być dozwolone, a 66% przyznało, że krzyże przy drogach zachęcają do ostrożnej jazdy.

Historia przydrożnych warszawskich krzyży wzbudza niedowierzanie i szok. Na koniec jeszcze jedno pytanie, skoro krzyże przeszkadzają w ulicznym ruchu, dlaczego nie usunięto ich jawnie, w biały dzień? Urzędnicy tłumaczą, że są świadomi, iż sprawa miejsc pamięci jest kontrowersyjna, ale za nimi stoi prawo. Po stronie rodzin ofiar wypadków jest wiara, cierpienie i żałoba. Niestety, w imię prawa można zrobić wszystko.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama