Odbicie Miłości

Całun Turyński potwierdza tortury, jakim został poddany Jezus. O najnowszych odkryciach naukowców

Czy Całun Turyński naprawdę był płótnem pogrzebowym Jezusa? Fakty, które do dziś udało się ustalić, przemawiają za tym w 95%. Pytanie o autentyczność nie jest jednak najważniejsze.

- Stwierdzenie 100% autentyczności niczego nie zmieni, nie nawróci wszystkich ludzi. Rozważania o całunie mają przede wszystkim pobudzić nas do refleksji i postawienia sobie pytania o nasze zbawienie. Dlaczego doszło do umęczenia i śmierci Jezusa z Nazaretu? Jakie znaczenie ma dla nas Jego męka? Chrystus umarł za nasze grzechy i dla naszego odkupienia. Z Pisma św. wiemy, że zapłatą za grzech jest śmierć. W śmierci Chrystusa dopełniła się miara sprawiedliwości i objawiło się Boże Miłosierdzie. Bez niej bylibyśmy potępieni na wieki. Bóg nie chce śmierci grzesznika, wiec posłał na ziemię swego Syna - tłumaczy Krzysztof Sadło, członek Polskiego Centrum Syndonologicznego. Na co dzień nasz rozmówca oprowadza po wystawie „Kim jest Człowiek z Całunu?”, którą od 2012 r. można oglądać w krakowskim Centrum Jana Pawła II. Wylicza, że na ekspozycji wystawiono zwykłą i trójwymiarową kopię całunu, posąg sylwetki Chrystusa wzorowany na całunie i rekwizyty związane z Męką Pańską (replikę biczy, gwoździ oraz korony cierniowej). Całość dopełniają 24 tablice informacyjne. Grupy zorganizowane odwiedzające wystawę mogą wysłuchać specjalnego wykładu. Przewodnicy często są zapraszani do szkół, parafii i wspólnot z prezentacją multimedialną na temat całunu.

Nienamalowany ręką

- Oprowadzając po wystawie, nie skupiamy się tylko na informacjach technicznych. Owszem, opowiadamy o tym, co widać na całunie, co na jego temat mówią badania naukowe i porównujemy owe fakty z opisem znanym z Ewangelii. Nie zapominamy jednak o kerygmacie. To bardzo ważne i potrzebne. W ten sposób wystawa ma też charakter ewangelizacyjny - podkreśla p. Krzysztof.

Płótno, którego oryginał przechowywany jest obecnie w Turynie, można porównać do niezwykłej księgi, z jakiej udało się odczytać wiele interesujących informacji. Mierzy ono 4,4 x 1,1 m. Jest wykonane z lnu i utkane w tzw. jodełkę. Oprócz tajemniczego wizerunku nosi na sobie także wiele innych śladów. Na pierwszy rzut oka widoczne są dziury i plamy powstałe w wyniku kilku pożarów. Wiemy, że dawnej miało kontakt z kadzidłem i świeczkami, było wielokrotnie całowane i dotykane przez ludzi.

- Nauka w dalszym ciągu nie jest w stanie wytłumaczyć, jak doszło do utrwalenia wizerunku na płótnie. Wiemy na pewno, że nie jest to zwykłe odbicie martwego ciała, że nie został on namalowany, narysowany czy wypalony. Orzeczono, iż wizerunek jest efektem dehydratacji celulozy. Zaszła ona tylko po tej stronie płótna, która miała styczność z ciałem i to tylko w zewnętrznej warstwie włókienek, z których zbudowane są nitki. Zażółcenie powstałe w wyniku dehydratacji sięga na głębokość 200 nanometrów, a więc ok. 1/20 grubości pojedynczych lnianych włókienek, a nie nitek! - zauważa K. Sadło. Dlaczego doszło do takiej reakcji? Z naukowego punktu widzenia nie wiadomo.

Obraz Udręczonego

Pan Krzysztof zwraca uwagę, że wizerunek z całunu ma cechy fotograficznego negatywu, a także na trójwymiarowość obrazu, co również trudno wytłumaczyć. - Części ciała będące bliżej powierzchni płótna utrwaliły się wyraźniej. Z obrazu można odczytać trójwymiarowy model ciała, które było zawinięte w płótno. Te trzy odkrycia sprawiają, że do dziś nie potrafimy ustalić, jak doszło do powstania wizerunku, nie umiemy też wykonać repliki całunu z takim samym efektem, jak oryginał. Fizycy rozważają, czy wizerunek nie był owocem czegoś na podobieństwo wyładowania koronowego, ale w takim razie, co mogło być jego źródłem? - zastanawia się p. Krzysztof, zwracając uwagę na plamy krwi mające grupę AB.

- To ludzka krew. Dlaczego nie ściemniała? To krew człowieka, który doznał wstrząsu. Jego źródłem mogą być potężne stres i lęk posunięte do granic wytrzymałości albo skrajny wysiłek fizyczny i ogromne obrażenia. W wyniku wstrząsu czerwone krwinki pękają, a hemoglobina staje się barwnikiem pływającym we krwi. Podnosi się też stężenie bilirubiny. Taka krew, kiedy wysycha, nie ciemnieje tak mocno jak zazwyczaj. Efektem wstrząsu jest też hematohydrozja, czyli „pocenie się” krwią (krew przenika do gruczołów potowych, a potem na skórę). Jezus, będąc w Ogrójcu, widział z daleka nadchodzącą kohortę. Jego lęk nie był czymś abstrakcyjnym. Z kolei kreatynina i ferrytyna obecne na całunie świadczą o degradacji mięśniowej - tłumaczy nasz rozmówca.

Przebity po śmierci

Całun potwierdza tortury, jakim został poddany Jezus. - Miał powyrywaną brodę, pęknięty nos i potłuczoną oraz pokaleczoną twarz. Rany po biczach widać od karku po stopy. Biczowano po tylnej stronie ciała, ale rzemyki zakończone metalowymi kulkami zawijały się i raniły także ramiona oraz biodra (po bokach i z przodu). Postać z całunu otrzymała 60 razów. Każdy bicz miał kilka końcówek, więc należy to przemnożyć. Specjaliści doliczyli się ok. 120 ran ciętych, szarpanych i miażdżonych. Przeciętny człowiek mógł przeżyć 30-40 uderzeń. Jezus miał ok 179-183 cm wzrostu i posiadał atletyczna sylwetkę, co pomogło Mu znieść biczowanie. Jego korona miała formę czepca, a nie wieńca. Wiadomo, że przebito Mu nadgarstki, a nie dłonie. Kuty, kwadratowy gwóźdź przebił tzw. szczelinę Destota, przez którą przebiega nerw pośrodkowy. Ten uraz może powodować paraliż dłoni. Lekarze mówią, że mogło to być najboleśniejsze obrażenie. Na końcu przebito włócznią prawy bok. Ostrze zagłębiło się na kilkanaście centymetrów i przebiło serce. Jezus był już wtedy martwy. Krew i woda (osocze), które wypłynęły na zewnątrz, to efekt rozwarstwienia krwi. Ten proces zachodzi dopiero po śmierci. Badacze skłaniają się ku temu, że Jezus umarł nie w wyniku uduszenia, ale urazu serca, które najprawdopodobniej pękło na 30-40 minut (czas potrzebny na zauważalne rozwarstwienie hemoglobiny i osocza) zanim zostało przebite włócznią - wylicza p. Krzysztof.

Matka ikon?

Nasz rozmówca dodaje, że zwłoki musiały być owinięte w całun dwie, trzy godziny od śmierci. Płótno opinało sztywne ciało, ale wypływająca z niego krew była jeszcze na tyle świeża, by pozostawiła plamy. Nie ma na nim śladów rozkładu, co świadczy, że nie mogło mieć kontaktu z umarłym przez więcej niż 40 godzin. Na całunie nie widać też znaków świadczących o oddzielaniu płótna od zwłok. Wiadomo, że po ponad 20 godzinach od śmierci krew ulega krystalizacji, a płótno nabiera wilgoci i samo odchodzi od skóry. To wyjaśnia, dlaczego możliwe było oddzielenie jednego od drugiego bez śladów targania.

Na koniec dodaje, że uważa się, iż wiele starożytnych ikon i obrazów Jezusa wzorowanych było właśnie na całunie. Mógł być matką wszystkich ikon, co np. tłumaczyłoby pewien dualizm w sztuce starożytnej: kiedy Jezus czasem miał nos zakrzywiony w prawą, a czasem w lewą stronę; czasem uniesioną lewą brew, a czasem prawą - niektórzy artyści bez refleksji kopiowali przekrzywiony nos, opuchniętą brew i ranę na czole, zapominając, że całun jest odbiciem, podczas gdy inni najwyraźniej zauważali, że wzorem jest odbicie ciała.

Ostatnio mówi się też o podobieństwie całunu z obrazem Jezusa Miłosiernego z Wilna. - Ta intuicja była od dawana. Hiszpański prof. J. Minarro długo badał całun i na jego postawie wykonał posąg przedstawiający wygląd twarzy Jezusa przed męką. Zestawienie rzeźby z obrazem Jezusa Miłosiernego jest uderzające. Wspominam o tym w moich prezentacjach - dopowiada K. Sadło. Więcej o wystawie i badaniach nad całunem można przeczytać na stronie www.całun.info.

Agnieszka Wawryniuk
Echo Katolickie 16/2019

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama