Misje w zasięgu

W dobie nowoczesnych mediów trudno sobie wyobrazić ludzi, którzy nigdy nie słyszeliby o Chrystusie. Przybywa natomiast takich, którzy nie słyszeli o Nim nic dobrego i nie mieli okazji poznać prawdy o Nim

Myślenie o misjach w kategoriach egzotycznej przygody w Afryce nie odpowiada dzisiejszej rzeczywistości. Świat, który opisywał Henryk Sienkiewicz w powieści „W pustyni i w puszczy”, zmienił się diametralnie pod wpływem globalizacji: zarówno na lepsze, jak i na gorsze.

Po formalnym zakończeniu epoki kolonializmu wiele afrykańskich krajów pogrążyło się w chaosie gospodarczym, politycznym i społecznym. Niektóre do dzisiaj targane są konfliktami zbrojnymi między zwaśnionymi plemionami i grupami religijnymi. Szczególnym zagrożeniem w tych krajach jest działalność fanatycznych ugrupowań islamskich, które dokonują ekspansji z północy w stronę równika. Także globalne koncerny nierzadko zainteresowane są utrzymaniem zamętu, który umożliwia im rabunkową eksploatację bogactw naturalnych Afryki.

Chwalebnym wkładem Kościoła w Polsce w umacnianie chrześcijaństwa na terenach misyjnych, prócz posyłania misjonarzy, jest kształcenie coraz liczniejszych afrykańskich duchownych na polskich uczelniach katolickich. Tamtejsi biskupi ostatnio chętnie korzystają z tej oferty ze względu na wykładaną u nas zdrową teologię i na mniejsze niż w przypadku krajów zachodnich ryzyko pozostania afrykańskiego księdza za granicą na zawsze. W ten sposób sami Afrykanie, coraz lepiej do tego przygotowani, przejmują odpowiedzialność za wiarę w swoich krajach.

Europa nie ma ostatnio w świadomości Afrykanów najlepszej opinii. Z jednej strony Afrykanie marzą o europejskim standardzie życia. Z drugiej zaś buntują się, że większość międzynarodowych programów pomocowych dla Afryki wiąże się z kolonizacją kulturową. Warunkiem otrzymania dotacji z wielu międzynarodowych instytucji jest promocja antykoncepcji, aborcji, eutanazji, homoseksualizmu i innych „zdobyczy” Zachodu, całkowicie obcych afrykańskiej kulturze. To wszystko nie ułatwia głoszenia tam Ewangelii z pozycji naszego zepsutego świata.

Ale nie tylko Afryka jest kontynentem misyjnym. Poważne wyzwania czekają na nas w Azji i Ameryce Południowej. Dla Polaków miejscem wyjątkowej odpowiedzialności misyjnej są obszary dawnego ZSRR, chociaż nie są one uznawane przez Stolicę Apostolską za tereny misyjne. Coraz bardziej misje przychodzą do nas. Chodzi o nowych imigrantów, przybywających głównie z krajów islamskich i z Azji. Opowiadał mi zaprzyjaźniony jezuita, jak w Rzymie wśród członków Towarzystwa Jezusowego zaczęto snuć plany ewangelizacji Chin. Z marzycielstwa wyrwała ich propozycja współbrata, aby na początek zająć się ewangelizacją tych Chińczyków, którzy coraz bardziej opanowują rzymską gastronomię i drobny handel. Nie wiąże się to z żadnym ryzykiem.

W dobie nowoczesnych mediów trudno sobie wyobrazić ludzi, którzy nigdy nie słyszeliby o Chrystusie. Jeśli tacy gdzieś są, to są bardzo nieliczni. Przybywa natomiast takich, którzy nie słyszeli o Chrystusie nic dobrego i nie mieli okazji poznać o Nim prawdy. Dlatego odrzucają oni często nie tyle Chrystusa, ile Jego nieprawdziwy, czasem zideologizowany albo skażony naszymi grzechami obraz. Dotyczy to ludzi żyjących na wszystkich kontynentach.

Oprócz siedmiu geograficznych kontynentów wyrósł w naszych czasach alternatywny „cyfrowy kontynent”, czyli internet, opisywany przez papieża Benedykta XVI w orędziu na 44. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. Obywateli tego kontynentu już w roku 2001 amerykański pisarz Marc Prensky podzielił na tubylców (native) oraz przybyszów (immigrant). Większość duchowieństwa w tym świecie to wciąż przybysze. Tymczasem dla wielu młodych ludzi ten internetowy kontynent jest ich pierwszym i najważniejszym światem. Jest to świat wciąż najmniej zewangelizowany. Stąd papieskie wezwanie nie tylko do kapłanów, ale nade wszystko do ludzi młodych, aby do cyfrowego świata, w którym funkcjonują jako „tubylcy”, wnosili świadectwo Ewangelii.

Chrześcijańscy misjonarze na cyfrowym kontynencie doczekali się już swojego błogosławionego patrona. Wyniesiony przed rokiem na ołtarze zaledwie piętnastoletni Carlo Acutis szerzył kult Eucharystii właśnie w internecie! Bez wychodzenia z domu, ponoszenia wielkich kosztów i ryzykowania życiem przekraczał geograficzne granice. Wystarczyło, że był w zasięgu sieci.

Żyjemy w czasach, w których Kościół bardzo potrzebuje nowych powołań misyjnych wśród „tubylców cyfrowego kontynentu”. Oni najlepiej poniosą Ewangelię w dobrze znany im świat. Trzeba im tylko wymodlić powołanie i dać zdrową formację.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama