Europa dla homoseksualistów?

Cotygodniowy komentarz z "Gościa Niedzielnego" (27/2001)

Przeciwnicy integracji europejskiej w naszym kraju otrzymali nieoczekiwany prezent. Grupa deputowanych do Parlamentu Europejskiego domaga się, by kwestia tzw. dyskryminacji homoseksualistów i lesbijek w krajach kandydujących do Unii Europejskiej znalazła swe odbicie w negocjacjach. Parlamentarzyści rozpowszechnili raport ILGA - Międzynarodowego Stowarzyszenia Lesbijek i Gejów, wskazujących na przypadki „nietolerancji" ze strony polskiej prasy i opinii publicznej, a także Kościoła katolickiego. Przedstawiciele ILGA dostrzegli wprawdzie, że polskie prawo nie dyskryminuje homoseksualistów, ale - jak stwierdził jeden z nich (cytuję za „Gazetą Wyborczą") - „rząd powinien zacząć aktywną politykę promowania tolerancji i równouprawnienia gejów"

Proces integracji europejskiej ma wiele wymiarów. Instytucjonalna integracja w latach pięćdziesiątych rozpoczęła się od gospodarki. Później zaczęto mówić o kwestiach politycznych i wspólnego bezpieczeństwa. Z kolei bez wspólnych wartości kulturowych integracja pozostanie bezdusznym dziełem biurokratów, skupionych na normalizacji rozmiarów ogórków. Ten właśnie wymiar wartości by] ważny dla ojców założycieli europejskiej jedności - Schumana czy Adenauera - dla których konkretna współpraca powinna być zakotwiczona w sferze wspólnych wartości. O takie rozumienie europejskiej jedności upomina się konsekwentnie Kościół.

Jest jednak inna wizja. Jej wyrazicielem był u nas Marek Borowski, który dopuszczenie aborcji na życzenie (zablokowane na szczęście przez Trybunał Konstytucyjny) skwitował słowami: „Wróciliśmy do Europy". Ta wypowiedź wydawała się nieporozumieniem: owszem, w Europie nie brak zwolenników permisywizmu, dla których wyznacznikiem cywilizacji jest wolność zabijania dzieci poczętych i „równouprawnienie" homoseksualizmu. Wydaje się jednak, że czym innym jest konkretny proces gospodarczo-polityczny, oparty (lub nie) na wspólnych wartościach, a czym innym - kulturowy pluralizm, posunięty nieraz aż do zakwestionowania dobra i zła.

Jak pokazują działania brukselskich deputowanych, nie brak tych, którzy właśnie w agresywnym permisywizmie widzą kulturową podstawę wspólnej Europy. Widać więc kolejny wymiar sporu o kształt wspólnej Europy - mniej widoczny niż debata o wspólnej polityce obronnej, ale z pewnością jeszcze ważniejszy. Czas pokaże, czy inicjatywa grupy deputowanych okaże się nieistotną osobliwością, czy też zwiastunem niewesołej przyszłości.

Wynik debaty o wartościach, na których jednoczy się Europa, nie jest z pewnością przesądzony. Nie może w niej zabraknąć naszego głosu.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama