"Powroty" - na temat listu byłego księdza

Kolejne kilka wypowiedzi czytelników nawiązujących do opublikowanego w Znaku 11/97 listu byłego księdza

W listopadowym numerze "Znaku" (510) zamieściliśmy

List od byłego księdza, któremu towarzyszyła redakcyjna dyskusja. Obie te publikacje, podobnie zresztą jak cały numer (którego kolejny dodruk właśnie trafia do księgarń), spotkały się z dużym zainteresowaniem. Pierwsze reakcje opublikowaliśmy w numerach 513 i 514. Dziś drukujemy kolejne. Zachęcamy naszych Czytelników do kontynuowania tej dyskusji - nie tylko zresztą wokół wspomnianego Listu..., ale również wokół innych problemów poruszonych w numerze Być księdzem dzisiaj.

 


Stanisława Grabska

OTOCZYĆ ICH PRZYJAŹNIĄ

 

 

Gdy rozważam problem księży, którzy opuścili kapłaństwo, bliski wydaje mi się punkt widzenia Wojciecha Bonowicza ("Znak" nr 513). Ja również uważam, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to, by taki ksiądz znalazł wśród nas swoje miejsce. Nie zawsze powodem odejścia jest miłość do kobiety i niemożność znoszenia celibatu. Czasem przyczyną jest inna wizja służby w Kościele niż ta, którą reprezentują przełożeni, czasami kryzys wiary. Powody te zawsze są wystarczająco dramatyczne, a niekiedy tragiczne. Wydaje mi się, że w Polsce na problemy tych ludzi patrzy się w jakiejś zwichniętej perspektywie.

Mam kilku przyjaciół wśród byłych księży, zarówno w Polsce, jak w Belgii, gdzie przez ponad dwa lata studiowałam teologię i gdzie polscy studenci - księża i świeccy - stanowili dość zżytą grupę. Większość uczących się tam księży wróciła do kraju i wytrwała w kapłaństwie - ale niektórzy odeszli. W Belgii potraktowano ich zupełnie inaczej, niż ma to zwykle miejsce w Polsce.

Czasem takie odejście ze służby prezbiteratu łączy się z powrotem do Boga. Poznałam w Belgii młodego księdza z Polski, który tracił wiarę. Wiele z nim rozmawiałam i widziałam jego rozpacz. Wrócił do wiary, kiedy odnalazł Boga w bliźnich. Jego związek z mądrą i dobrą Afrykanką, matką podrastającego chłopca, był odnalezieniem drogi do Boga w chrześcijańskim małżeństwie opartym na szacunku i zaufaniu.

Znam też takich, którzy odchodzili do stanu świeckiego, bo kontestowali instytucję Kościoła, i takich, którzy rezygnowali z kapłaństwa z powodu miłości do kobiety. Kiedyś byłam na ślubie jednego z ex-księży. Uroczystość odbyła się w domowej kaplicy biskupa, który wygłosił piękną homilię na temat cudu w Kanie Galilejskiej. Życzył młodej parze, by Jezus Chrystus zawsze był obecny w ich życiu i przemieniał wodę życia w wino łaski.

Ex-księża w Belgii mają prawo uczyć religii w szkołach i w ten sposób mogą wykorzystywać swoją wiedzę teologiczną i nadal służyć wspólnocie Kościoła. Pewien biskup przyjechał do parafii księdza sprowadzonego do stanu świeckiego i gorąco prosił jego byłych parafian, by otoczyli życzliwością i przyjęli do wspólnoty tego brata, który dla nich wcześniej pracował. Nie chodzi bowiem o to, by ludzie zbyt słabi do pełnienia służby lub przeżywający kryzys pozostawali w kapłaństwie w obawie przed życiem w odtrąceniu, lecz by mogli odnaleźć się jako świeccy chrześcijanie w ramach powszechnego kapłaństwa wiernych i spotykać Boga w służbie bliźnim. Ci księża, którzy mając specjalistyczne wykształcenie, mogli rozpocząć na przykład pracę naukową, odzyskali równowagę ducha i poczuli, że są potrzebni i nadal służą innym - chociaż inaczej.

Znam też takich, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca w nowej sytuacji. Wtedy bardzo ważne jest, by mieli przyjaciół, zwłaszcza gdy nadal są w stanie załamania nerwowego. Tylko przyjaźń może ochronić człowieka przed utratą poczucia sensu życia i zaufania do Boga. Najważniejszy jest człowiek. Każdy jest bezcenną, umiłowaną przez Boga istotą i niepowtarzalnym, fascynującym światem. Wydaje mi się, że nastawienie do byłego księdza, jakie wyłania się z listu podpisanego inicjałem J. ("Znak" nr 513), pogłębia jego ludzką samotność, bo oprócz wyrazów szacunku list zawiera przecież wiele wyrzutów. Może przeżywający głębokie problemy kapłan nie zwierzał się z nich innym właśnie dlatego, by nie słuchać wyrzutów?

Zgadzam się z Wojciechem Bonowiczem, że większym zgorszeniem są ci księża, którzy nie dochowując celibatu pozostają w kapłaństwie (znam skutki takich zgorszeń wśród młodzieży), niż ci, którzy odważnie przyznają się do ojcostwa i proszą o sprowadzenie do stanu świeckiego. Myślę też, że niesłusznie na mocy prawa kościelnego wyraża się zgodę na to sprowadzenie dopiero wtedy, gdy pojawia się dziecko, a odmawia jej wcześniej, gdy istnieje dobra wola zawarcia małżeństwa. Zmusza to tych, którzy chcą się pobrać, do rozpoczęcia współżycia przed ślubem.

Nie moją jednak sprawą jest krytyka stanowiska Kościoła. Chcę natomiast zwrócić uwagę na to, co możemy zrobić my wszyscy, a szczególnie świeccy - bo ci księża żyją wśród nas. Możemy ich przyjąć, otoczyć przyjaźnią, traktować jak braci i dzielić się naszym doświadczeniem wiary, spotykaniem Boga w naszym świeckim życiu, własnym rozumieniem powszechnego kapłaństwa wiernych. Możemy pomagać im w znalezieniu odpowiedniej pracy, włączać ich w nasze małe wspólnoty i ruchy rodzinne, tak samo jak każdego z naszych świeckich przyjaciół. A wtedy na pewno będzie mniej załamań, mniej goryczy, bólu i poczucia osamotnienia w ich życiu.

Cieszę się więc, że Redakcja "Znaku" podjęła ten temat, bo chyba już czas zacząć go w Polsce rozważać bez uprzedzeń i fałszywych stereotypów.

 

STANISŁAWA GRABSKA, ur. 1922, dr, teolog, publicystka, działaczka katolicka. Wydała m.in.: Nadzieja, która jest wezwaniem (1980), Pacierz w Biblii zakorzeniony (1983), Człowiek wobec Trójcy Świętej (1990).

 

 


Elżbieta Adamiak

FAŁSZYWA ALTERNATYWA

 

Numer "Znaku" Być księdzem dzisiaj rozważa zagadnienie kapłaństwa. Ja chciałabym się zatrzymać na chwilę nad pytaniem: dla kogo jest ksiądz? Czy istnieje jedna prosta odpowiedź na to pytanie? Dla Boga, dla Chrystusa, dla Kościoła, dla ludzi. Czy koniecznie trzeba wybierać jedną spośród tych odpowiedzi, które jako pierwsze przychodzą do głowy?

List byłego księdza

stawia w inny sposób ten właśnie problem - jako konflikt dwóch wierności: wierności powołaniu (tzn. Bogu i Chrystusowi) i wierności człowiekowi (tzn. ukochanej kobiecie i poczętemu w niej dziecku). Nie chcę poruszać wymiaru moralnego podjętej przez "byłego księdza" decyzji. Znamienne wydaje mi się jednak, że właśnie z jego ust padają słowa mające wyrazić niejako jego kapłański "program duszpasterski": "w chrześcijaństwie uprzywilejowanym miejscem obecności Boga, Jego czci i miłości jest drugi człowiek". Jak mają się te słowa do wspomnianego wcześniej konfliktu? Czy rzeczywiście cały List nie opisuje istniejącej z perspektywy jego autora alternatywy: albo Bóg, albo człowiek? Ks. Andrzej Zuberbier nazwał ją "niebezpiecznym »albo-albo«".

Jak to piękne i prawdziwe zdanie o człowieku jako "uprzywilejowanym miejscu obecności Boga" przenieść na praktykę sprawowania urzędu prezbitera, by nie popaść we wspomniany w Liście czy jakiś inny podobny konflikt? Mówiąc inaczej, czy źródeł tego rodzaju tragicznych sytuacji - konfliktu dwóch wierności - nie należy upatrywać w błędnym bądź niepełnym pojmowaniu u początku decyzji o kapłaństwie tego trudnego do zrozumienia paradoksu: cały dla Boga i cały dla ludzi. Czy przekonanie o "wyróżnieniu" lub "przywileju", jakim miałyby być święcenia prezbiteratu (skorygowania tego przekonania domaga się ks. Tomasz Węcławski), nie dochodzi tutaj do głosu przez takie podkreślanie ważności więzi z Bogiem, że człowiek znika gdzieś z horyzontu, że tworzy się dodatkowy dystans, oddzielający kapłana od ludzi, którym ma służyć? Na antypodach tej postawy stoi taki nacisk na więzi międzyludzkie, że ksiądz pozostawiony "tylko" z Panem Jezusem czuje się samotny (i jednocześnie zapomina się o podstawowej dla każdego chrześcijanina więzi - a więc i "sam na sam" - z Jezusem). Nie wiem, czy wystarczająco jasno opisałam te sytuacje: i w jednej, i w drugiej - na różne sposoby - czyni się z Boga i człowieka konkurentów.

Wielu z nas mogłoby wymienić przynajmniej kilku prezbiterów, którzy realizują swój charyzmat bycia dla Chrystusa i dla ludzi w podziwu godny, swój własny, przez siebie wypracowany sposób. Gdzie leżą przyczyny tego, że wielu księżom trudno odnaleźć jedność obu aspektów? Czy jedną z nich nie jest konstruowanie tej fałszywej alternatywy: Bóg czy człowiek, która ma wpływ na wszelkie dziedziny życia od duchowości po rozkład zajęć w seminarium?

ELŻBIETA ADAMIAK, ur. 1961, ukończyła studia teologiczne na KUL, redaktorka w Wydawnictwie Księgarni Św. Wojciecha, zajmuje się teologią feministyczną, mariologią i ekumenizmem. Opublikowała pracę Błogosławiona między niewiastami. Maryja w feministycznej teologii Cathariny Halkes (1997).

 


Aldona Pobojewska

DRUGA WIERNOŚĆ

 

Przesyłam kilka refleksji, które nasunęły mi się w związku z Listem od byłego księdza i towarzyszącą mu dyskusją. Dały mi one wiele do myślenia na temat wizji kapłaństwa i Kościoła, "których nie da się oddzielić" (s. 143; odsyłam do stron numeru 510).

We wspomnianym liście pojawiają się dramatyczne pytania: "Czy jednak nagłe pojawienie się tej drugiej wierności jest i musi być zawsze zdradą tej pierwszej?" (s. 143). "Czy ci, którzy zatrzymali się na drodze kapłaństwa, zawsze i w każdym wypadku są zdrajcami?" (s. 146). Otóż myślę, że nie zawsze. Nie są zdrajcami w sytuacji, gdy pozostają wierni zasadom, które stanowią fundament każdej drogi życiowej chrześcijanina. Tymi zasadami są: pokora, życie w prawdzie, traktowanie bliźniego jako osoby i gotowość ponoszenia za niego odpowiedzialności. Te właśnie pryncypia kierują wyborami Autora listu, mimo iż dochowując im wierności, znalazł się w sytuacji kogoś, kto "leży przy drodze, czekając na swojego Samarytanina" (s. 144).

Były kapłan wyznaje, iż cała sytuacja nie zaistniała bez "powodu i winy" (s. 142). Jednak moment ten zdaje się być problemem wyłącznie dla niego. Dla osób biorących udział w dyskusji problem zaczyna się wtedy, "kiedy to się już stanie, to jest - kiedy ksiądz już wystąpi" (s. 150). Natomiast "powód i wina" nie są tak istotne. Istnieją przecież "opiekuńczy biskupi" i "lepsze parafie", co pozwala rozwiązać taką sytuację "bez stawiania na dywanik" (s. 159). Przy
tak jednoznacznym stanowisku Kościoła w sprawach stosunków pozamałżeńskich budzi moje zdziwienie bagatelizowanie tego typu "winy" kapłanów, będących przecież "pasterzami wspólnoty" (s. 154).

Dlaczego Autor listu nie skrył się pod skrzydłami "Papy", lecz poszedł inną drogą? Widzę dwie tego przyczyny. Po pierwsze - chce żyć w prawdzie. Jest świadom swojej winy i nie udaje, że wszystko może być po staremu, jak w przypadku księdza, który "miał romans - zresztą zupełnie »niewinny«", czy tego, który "ma kobietę i dwoje dzieci na utrzymaniu" (s. 158). Po drugie - tym, co sprawia, że sytuacja "powodu i winy" jest dla Autora listu szczególnie problematyczna, jest jego odniesienie do kobiety i dziecka, których ta sytuacja dotyczy. Dla ojca Leona Knabita tu problemu nie ma. Zostawiając kochankę, mężczyzna "żadnej wierności się nie sprzeniewierzył" (s. 159).

W tym kontekście nasuwają się następujące pytania: A co z kobietą? Czy niezależnie od roli, w jakiej się pojawia, nie jest ona osobą? Czy może być traktowana jak przedmiot, nawet jeżeli chodzi tylko o chwilową słabość osoby duchownej? Czy jeżeli skrzyżują się drogi mężczyzny i kobiety, to nie ponoszą oni za siebie nawzajem pełnej odpowiedzialności? Inaczej na te pytania odpowiada ojciec Knabit, a inaczej Autor listu.

Chylę czoła przed tym ostatnim. Jego postawa pozwala mi mieć nadzieję, że przyjdą czasy, w których można będzie powiedzieć, iż rzeczywiście "człowiek jest drogą Kościoła".

Aldona Pobojewska, prof. filozofii, pracownik Katedry Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego.

 


LIST DO BYŁEGO KSIĘDZA

 

Piszę do Ciebie ten list, "z poplątanych losów mojego ojcostwa", by podzielić się garścią myśli i doświadczeń, być może nie mniej bolesnych niż te, które stały się Twym udziałem. Jestem ojcem trójki dzieci. Dwoje z nich mam z moją żoną i jedno z przygodnego związku. Świat, w którym żyjemy, coraz częściej uważa taką sytuację za normalną. Nie muszę się więc przejmować opinią znajomych. Nikt poza rodziną nie dał mi odczuć, że robię źle.

W jakimś sensie obydwaj nie byliśmy wierni. W poczuciu odpowiedzialności za matkę i dziecko zdecydowałeś się na zawieszenie kapłaństwa. Być może to był wybór najlepszy w tej trudnej sytuacji. Być może tylko taka decyzja pozwoliła Ci stanąć w prawdzie wobec świata i Boga. Zrozumiałe jest Twoje rozdarcie, zrozumiała tęsknota do ołtarza. Ale chcę powiedzieć, że w mojej sytuacji nie ma najlepszego rozwiązania. Oczywiście, sakrament małżeństwa pozostaje ważny. "Zawieszenie" go może jedynie powiększyć moje zagubienie. Nie będę opisywał, jak wyglądają moje kontakty z wszystkimi moimi dziećmi, jak trudno rozmawia mi się z żoną, jak układają się moje stosunki z matką "jedynaka". Wśród wielu bolesnych refleksji jest w Twym liście próba porównania sytuacji, w jakiej znajdują się narzeczeni, którzy decydują się na małżeństwo, i kapłana na początku posługi duszpasterskiej. Uważasz, że życie księży "jest o wiele bardziej wędrówką w nieznane" niż życie młodego małżeństwa. Wydaje mi się, że nie ma znaczenia, którą z tych dróg uznamy za bardziej niepewną. Istotne jest w końcu to, co na nich przeżyjemy, jak będziemy postępować, jakie popełnimy błędy. Można szukać rozmaitych usprawiedliwień, ale nie zwalniają nas one od ponoszenia konsekwencji tego, co uczyniliśmy. Ceną, jaką przychodzi mi płacić za moją niewierność, jest to, że nigdy nie będę mógł być dobrym ojcem dla wszystkich moich dzieci. Co przeżywam? Trudno tym się dzielić. Są pytania, których stawianie w mojej sytuacji nie ma sensu. Żadne pocieszenia mi nie pomogą. Pozostała modlitwa? I nadzieja, którą Ty żywisz, jak piszesz na końcu swego listu za poetą: "można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie / nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem".

Pozostaję z Tobą w Chrystusie.

(nazwisko i adres Autora znane redakcji)


Inne wypowiedzi na ten sam temat:
Znak 7/98
Znak 3/98

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama