Sezon dialogu. Rozmów dwadzieścia trzy: Tylko miłość

Rozmowa z bp. Janem Chrapkiem, ze zbioru "Sezon dialogu", WAM 2002

Sezon dialogu. Rozmów dwadzieścia trzy: Tylko miłość

Sezon dialogu. Rozmów dwadzieścia trzy

Prowadzą Stanisław Obirek SJ
Krzysztof Mądel SJ

BIBLIOTEKA ŻYCIA DUCHOWEGO. Tom 16

© Wydawnictwo WAM, Kraków 2002
ISBN 83-7097-931-9
http://WydawnictwoWam.pl



Tylko miłość

Rozmowa z księdzem biskupem Janem Chrapkiem

KRZYSZTOF MĄDEL SJ: W ubiegłym roku wydał Ksiądz Biskup list pasterski „Tylko miłość się liczy" poświęcony problemowi biedy i ubóstwa. Czym jest bieda dzisiaj?

BP JAN CHRAPEK: Kiedy przyszedłem do diecezji radomskiej, zastanawiałem się nad metodami pracy duszpasterskiej. Duszpasterstwo jest próbą odpowiedzi na problemy, jakimi żyją ludzie, a zarazem próbą odczytania Ewangelii. Doszedłem do wniosku, że największym problemem Radomia, a także Skarżyska, Starachowic i całej diecezji jest bezrobocie oraz wiążąca się z nim bieda i ubóstwo. Dlatego wraz z kapłanami współpracownikami postanowiliśmy wyjść naprzeciw tym problemom. Zorganizowaliśmy dla biednych jadłodajnię, telefon zaufania, darmowe gabinety lekarskie, aptekę. Wszystko to jednak wydało się nam niewystarczające. Chcieliśmy dotrzeć do szerszej grupy społecznej i stąd idea listu pasterskiego. Bieda materialna była pierwszą inspiratorką naszych działań.

W chwili obecnej, na przełomie wieków i na przełomie epok cywilizacyjnych, spotykamy różne rodzaje biedy, także duchową, moralną. Często zdarza się, że przestrzenie ubóstwa duchowego lub ubóstwa moralnego są pochodną biedy materialnej. Nie chcę przez to powiedzieć, że jedynie bieda materialna generuje biedę duchową i moralną, ale często właśnie tak jest. Zdarza się również, że do zubożenia duchowego i moralnego prowadzi nadmiar środków materialnych. Wszystkie te sprawy wzajemnie się ze sobą łączą, jednak w swoim liście skupiłem się na problemie zwyczajnej ludzkiej biedy.

Co robić, żeby pomagając drugiemu człowiekowi, nie ulec zarazem pokusie Judasza, który wprawdzie widział wokół siebie biedę, ale czuł się wobec niej bezradny i w końcu rozminął się z Chrystusem?

Przypominam sobie swoje pierwsze przemyślenia na temat ubóstwa. Wtedy rzeczywiście czułem się nieco bezradny wobec problemów, jakie zastałem w diecezji. Oczywiście, do pewnego stopnia byłem na to przygotowany duchowo dzięki charyzmatowi mojego zakonu. Później, dzięki świeckim, zetknąłem się z dorobkiem ojca Józefa Wrzesińskiego, kapłana polskiego pochodzenia, który zorganizował we Francji, w Paryżu, system pomocy dla najbiedniejszych. Jego doświadczenia bardzo mi pomogły. Jeśli chrześcijańska miłość będzie najważniejszym motywem naszych działań, to wtedy unikniemy niebezpieczeństw, także tych, których nie udało się uniknąć Judaszowi. Jestem głęboko przekonany, że z punktu widzenia Ewangelii kontakt z biednymi jest absolutnie konieczny. W tym nowym, rozpoczynającym się właśnie wieku ewangelizacja musi łączyć się z troską o potrzebujących, a także z oddziaływaniem na polu kultury, z tworzeniem przestrzeni spotkania, wspólnoty. Miniony wiek był pełen pustych obietnic, pustych frazesów. Ludzie mają dość słów. Kiedy przychodzą do kościoła i słuchają pięknych kazań, za którymi nie zawsze idzie piękny przykład, wnet dochodzą do wniosku, że katecheza jest takim samym „dymem słów", jak to, co przynosi świat mediów. Nasi słuchacze nie są gorsi od innych. Po prostu brak im doświadczenia słowa, które staje się ciałem. Dlatego poszukują takich rzeczywistości, w których widzą konkretną troskę o człowieka, o człowieka potrzebującego i samotnego, a także tego, który nie potrafi odnaleźć się w kulturze.

W jednym z wywiadów powiedział Ksiądz Biskup, że polski Kościół wygląda dzisiaj nieco lepiej niż 10 lat temu, ponieważ obecnie spora część katolików (około 10 procent) to ludzie, którzy świadomie i odpowiedzialnie podejmują w Kościele określone zadania. Na czym to polega?

Powiedziałem, że jest lepiej, co nie znaczy, że jest idealnie. Patrzę na swoją diecezję i jestem pozytywnie zaskoczony wzrostem liczby osób praktykujących (oczywiście nie są to wielkości imponujące), a nadto dostrzegam wyraźny rozwój wolontariatu. Ilekroć organizowaliśmy akcje na rzecz potrzebujących, tylekroć odpowiadało nadspodziewanie wiele osób. Kiedy założony z inspiracji naszej diecezji Bank Żywnościowy zbierał w supermarketach paczki dla biednych, w samym Radomiu zgłosiło się pół tysiąca osób chętnych do pomocy. Kiedy organizowaliśmy telefon zaufania, szukaliśmy ludzi z wyższym wykształceniem, którzy mogliby pełnić raz w tygodniu dyżur specjalistyczny. Zgłosiło się ponad 100 osób: lekarzy, policjantów, prawników, logoterapeutów. To wszystko dowodzi, że ludzie chcą pomagać, jeśli tylko dowiedzą się o potrzebach innych. Podobnie jest z akcją Jerzego Owsiaka. Wielka Orkiestra zbiera pieniądze dla chorych dzieci. Setki młodych ludzi oddaje swój czas, swój entuzjazm, żeby pomagać innym. Wszystko to pokazuje, jak bardzo głęboka i godna szacunku jest nasza wrażliwość na potrzebujących. To budzi ogromną nadzieję. Owszem, ta nadzieja ciągle jeszcze jest słabo zagospodarowywana - nie dlatego, że jesteśmy gorsi od innych społeczeństw, ale dlatego, że w komunizmie wszystko trzeba było planować, więc na wolontariat nie było miejsca. Nawet dzisiaj w sensie stricte legalnym wolontariat jest poniekąd bezprawiem, bo ciągle brak nam stosownych przepisów. Gdyby jakiś dobrowolny współpracownik Wielkiej Orkiestry uległ wypadkowi, to z tego tytułu nie otrzymałby żadnego odszkodowania. ONZ ogłosiła obecny rok Międzynarodowym Rokiem Wolontariatu. Przy premierze Komołowskim powstał specjalny komitet ds. wolontariatu, do którego należę. Wierzę, że uda się nam nakłonić rząd i parlament do wypracowania niezbędnych narzędzi prawnych, które ułatwią funkcjonowanie wolontariatu, oraz pokazać potrzebę i ogromne możliwości, jakie kryje w sobie wolontariat.

Jest on ważny co najmniej z dwóch przyczyn. Po pierwsze, wszędzie tam, gdzie rząd z różnych przyczyn nie może zrealizować swoich obowiązków względem obywatela, wolontariat może je przejąć. Po drugie, wolontariat jest wspaniałą szkołą wychowania do dojrzałej postawy obywatelskiej, do twórczej odpowiedzialności, co wydaje się niesłychanie ważne w kontekście wychodzenia z totalitaryzmu. Po trzecie, przeżywany po chrześcijańsku wolontariat jest głębokim patriotyzmem, wszak jest wyrazem odpowiedzialności za Ojczyznę, a tym samym szkołą prawdziwie humanistycznej demokracji. Bez wolontariatu demokracja może łatwo przerodzić się w demokratyczny totalitaryzm. Natomiast dobrze funkcjonujący i dobrze uformowany wolontariat stanowi naturalną barierę chroniącą demokrację przed zwyrodnieniem.

Czy to nie paradoks, że zsekularyzowane społeczeństwa zachodnie mogłyby nas wiele nauczyć, gdy chodzi o zaangażowania społeczne? Ksiądz Biskup dobrze zna te społeczeństwa; czego możemy się uczyć od nich?

Patrzyłem na tę wrażliwość z ogromnym podziwem i pewnego rodzaju zazdrością, ale także zauważałem pewne niebezpieczeństwa, wyrażające się w postawie czysto humanistycznego aktywizmu. Jeżeli spojrzymy na to doświadczenie z perspektywy teologicznej, łatwo dojdziemy do wniosku, że powinniśmy uczynić wszystko, aby ludzi wrażliwych na potrzeby innych otoczyć szczególną troską, obdarzyć zrozumieniem, ponieważ oni bardzo tego potrzebują. Ludzie pomagający innym nie zawsze spotykają się ze zrozumieniem, nawet ze strony tych, którym chcą pomóc. Przeżywają różnorakie duchowe rozterki. Dlatego ważna jest duchowa asystencja ze strony Kościoła. Także sam Kościół powinien organizować działalność wolontariuszy. Bardzo boli mnie powierzchowny krytycyzm, jaki spotykam wśród ludzi Kościoła, w stosunku do inicjatyw podejmowanych poza strukturami kościelnymi. Tymczasem najważniejsze jest to, że dzieje się dobro, że powstają grupy wolontariuszy. Trzeba się z tego cieszyć i trzeba im pomagać. Tego rodzaju pomoc może uchronić nas przed zlaicyzowanym aktywizmem, ale także przed niebezpieczeństwem instrumentalnego wykorzystania ludzkiej wrażliwości charytatywnej przez ideologię czy przez rozmaite siły w celach czysto propagandowych. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że Kościół będzie postrzegany wyłącznie jako instytucja czysto charytatywna. Byłoby to niesłychanie ubogie widzenie Kościoła. Dlatego wciąż potrzeba nam śmiałej wizji duchowej, większej niż doraźne działania czy akcje.

Jak budować taką duchowość?

Myślę, że źródeł należy szukać najpierw w Ewangelii. Chrystus w dniu sądu rozlicza swoich uczniów słowami: „Nie daliście mi jeść..." Historia Kościoła przedstawiona w Dziejach Apostolskich oraz historia późniejszych wspólnot chrześcijańskich, zwłaszcza zakonów, dostarcza nam wspaniałych przykładów. Przecież prawie każdy zakon powstał z jakiejś formy wolontariatu. Chciałbym zachęcić wszystkie zakony, aby odkryły w swojej historii to niepowtarzalne bogactwo. Zakony zawsze potrafiły kształtować swoich wolontariuszy, uchronić ich od rewolucyjnego krytykanctwa, a zarazem wzmacniać ich, wspierać. Dlatego dobrze się dzieje, że boomowi stowarzyszeń w Polsce towarzyszy wysiłek zakonów zmierzający do odkrywania własnego charyzmatu. Proszę zatem wszystkich zakonników i siostry zakonne, wszystkie osoby uczestniczące w charyzmatach zakonnych, aby nie przegapiły tych wielkich znaków czasu. Kiedy posługiwałem w Toruniu, zauważyłem, że ten model duszpasterstwa akademickiego, który znakomicie funkcjonował do roku 1989, a który nazwałbym „modelem konferencyjnym", dzisiaj już się zdezaktualizował. Niewiele osób chce w czymś podobnym uczestniczyć. Studenci są natomiast zainteresowani taką formą duszpasterstwa akademickiego, która łączy w sobie dwa wymiary: po pierwsze, rzeczywistą troskę o potrzebujących, a po drugie - tworzy wspólnotę modlitwy. Te wymiary wzajemnie się uzupełniają.

W jaki sposób należy zatem zachęcić młodego człowieka do zaangażowań społecznych? Od czego powinien zacząć?

Ewangelia jest żywym Słowem Bożym, ale ja zachęciłbym go także do czytania żywotów świętych, bo dla młodego człowieka jest to dobra lektura. Napisałem kilka listów na temat problemów społecznych: o ubóstwie, o dobru wspólnym... Caritas Polska jest jedną ze struktur, w której młody człowiek może urzeczywistnić swoje ideały, ale jeśli zechce karmić się duchowo, powinien czytać Ewangelię i biografie świętych, bo to oni są najlepszymi „tłumaczami" Ewangelii. Święty Ignacy Loyola ukształtował swoją charyzmatyczną wrażliwość społeczną właśnie dzięki Ewangelii i inspiracjom płynącym z żywotów świętych. Jeżeli wtedy było to możliwe, to dzisiaj tym bardziej, zwłaszcza że świętych postaci nam nie brakuje: św. Brat Albert, wspaniały człowiek, który porzucił malarstwo, aby pochylić się nad potrzebującymi, teologia św. Siostry Faustyny o Miłosierdziu Bożym, ponadto bł. Rafał Kalinowski i św. Maksymilian Kolbe, który troszczył się o ubogich duchem.

Ksiądz Biskup prowadzi wykłady dla przyszłych dziennikarzy. Dlaczego media tak rzadko mówią nam o sprawach wzniosłych, a jeśli już to robią, to proponują nam pewien rodzaj podróży, z której wcale nie wraca się lepszym?

Nasuwa mi się kilka uwag. Najpierw wrzucę kamyk do jezuickiego ogródka. Potrzeba nam dzisiaj sukcesu ks. Skargi i jego Żywotów świętych, ale takich, które mówiłyby o współczesnych wyzwaniach. Brakuje nam takiej lekkiej lektury, z pogranicza beletrystyki - nie dziewiętnastowiecznej, lukrowanej hagiografii, ale prawdziwej opowieści o życiu. Media zbyt często karmią nas „odległymi dramatami", dlatego zaproponowałem ostatnio, żeby w związku z rozpoczynającym się stuleciem ufundować nagrodę dla dziennikarzy, którzy potrafią w interesujący sposób mówić o dobru, jakie wokół nas się dzieje. Chciałbym, żeby ideę tej nagrody poparli wydawcy katoliccy. W diecezji radomskiej świeccy dali początek konkursowi „ośmiu wspaniałych", który ma podobny cel: dostrzec przejawy dobra w parafii i wesprzeć współczesnych „braci Albertów".

Trzeba zatem, żeby wydawcy katoliccy oraz zakony ufundowały wielką doroczną nagrodę dla dziennikarzy, którzy potrafią odnajdować i pokazywać dobro istniejące wśród nas. Myślę, że taka nagroda miałaby bardzo duże znaczenie dla środowiska dziennikarskiego i wyznaczałaby pewne pozytywne standardy, których ciągle brakuje.

Żyjemy w stale zmieniającym się kraju. Te zmiany nas zaskakują, a bardzo wielu ludzi uważa, że nie są to zmiany na lepsze. Prawie połowa społeczeństwa nie jest zadowolona z biegu spraw publicznych oraz osobistych. Czy nie jest to jakieś złudzenie i czy przypadkiem nie jest to złudzenie „pobożne"?

Przyczyn jest wiele. Po pierwsze, za dużośmy oczekiwali. Oczekiwaliśmy, że cudowna różdżka zmian przyniesie coś absolutnie nowego i że od razu będzie nam dobrze. Po drugie, od dawna żyjemy pewnym mitem Zachodu, tamtejszego dobrobytu, którego tak naprawdę nikt z nas nie zna. Wiedzieliśmy tylko, że tam jest lepiej, że jest tam demokracja, ale nie wiedzieliśmy, ile to kosztuje. Wydawało się nam, że gdy tylko dojdzie w Polsce do zmian politycznych, natychmiast będziemy mieli miejsca pracy, wspaniałe domy, zadbane ulice.

Sądzę, że jeszcze jeden element jest tu ważny. W marksizmie byliśmy karmieni przesłaniem, że „baza" zmieniała „nadbudowę" i to w nas zostało. Zmieniliśmy bazę, to dlaczego nie zmieniła się sama budowla? Brakło nam chyba pamięci o skutkach grzechu pierworodnego, który prowadzi do wynaturzeń, jakie obserwujemy na co dzień, do korupcji itp. Chyba nie uwzględniliśmy tego wszystkiego. Natomiast idealizowaliśmy opozycję i „Solidarność". To byli wspaniali, jak z obrazka, ludzie. Nagle okazało się, że wcale nie są świętymi, ale zwyczajnymi ludźmi. Do tej pory skutków grzechu pierworodnego (i nie tylko tego grzechu) szukaliśmy głównie wśród „czerwonych" - ale nie wśród swoich i w sobie - toteż kiedy okazało się, że te skutki są wszędzie, pojawił się kryzys. Powoli uświadamiamy sobie, że wszystko i wszyscy potrzebują zbawienia.

Myślę, że jest w tym trochę naszej, księży, winy. Przecież w kaznodziejstwie stosowaliśmy pewien wyidealizowany obraz, pewien skrót myślowy, że oto filozofia marksistowska skreśla Boga, buduje na takich a nie innych podstawach, zawiera takie a nie inne błędy. To rodziło przekonanie, że wystarczy skończyć z marksizmem, aby było lepiej. Tymczasem każde przejście, każda transformacja musi być okupiona wielkim wysiłkiem. Owszem, zawsze udzielaliśmy wielu przestróg na temat życia osobistego - ale nie społecznego. Brak było pogłębionej, chrześcijańskiej analizy tego życia, poprawnej logiki społecznej. W zakresie etyki społecznej mieliśmy ogromne niedomogi. Brakło nie tylko samej refleksji, ale także umiejętności przetłumaczenia jej na język homiletyki. Były natomiast skróty myślowe, które często graniczyły z parodią. Na szczęście w sukurs przyszła nam emigracja. Polacy coraz częściej wyjeżdżali za granicę, potem wracali lub pisali listy, i dlatego było nam łatwiej przeżywać naszą transformację - łatwiej nawet niż Niemcom wschodnim, Czechom, Słowakom czy innym narodom z krajów dawnego bloku. Nasza emigracja była liczniejsza, kontakty częstsze. Dlatego ludzie dobrze wiedzą, że najtrudniej zarobić pierwszego dolara, a potem trzeba pracować i pracować, być odpowiedzialnym, i dopiero wtedy można się dorobić. Jeśli tego braknie, to pozostaje polskie „cwaniactwo", wzmocnione jeszcze przez komunizm, a mianowicie: byle wzbogacić się kosztem innych. Ale właśnie to prowadzi do wielkiego zniechęcenia, które ogarnia wszystkich, a najbardziej tych, którzy tak właśnie się bogacą.

Jeśli człowiek pozostaje sam ze swoimi problemami, może trafić na skraj rozpaczy. Czy nie wydaje się Księdzu Biskupowi, że w polskim Kościele wciąż mało jest takiej międzyludzkiej bliskości? Wizyta po kolędzie i często nic więcej...

Ciągle wzrasta zainteresowanie rozmaitych grup środowiskowych duszpasterstwem specjalistycznym w wymiarze ogólnopolskim. Później powstają komórki diecezjalne i parafialne. Myślę, że tutaj domy rekolekcyjne i zakony mogłyby lepiej odpowiadać na rodzące się potrzeby, często bardzo wyspecjalizowane, ale rozumiem, że jest to proces powolny. Nadal jest nam potrzebne duszpasterstwo masowe, ale musi ono być bogatsze niż dotychczas, żeby mogło oddziaływać. Widać to dobrze podczas masowych spotkań z Papieżem. Młodzież przychodzi na nie nie tylko, aby słuchać, ale także uczestniczy w wydarzeniu spotkania. Potrzeba zatem takich spotkań duszpasterskich, w których ludzie mogliby interaktywnie uczestniczyć, klaszcząc, śpiewając i tańcząc. Tymczasem nasze tradycyjne duszpasterstwo jest ciągle jednokierunkowe, jednostronne jak media. Brakuje w nim oczekiwania duszpasterza na reakcję słuchaczy i dalszych etapów dialogu. Próbujemy lać do głów oleje świętych słów i pouczeń i wydaje nam się, że to wystarczy. Za mało jesteśmy ciekawi ludzkich tęsknot, problemów i poszukiwań.

Kraków, 11 stycznia 2001

[„Życie Duchowe" 26/2001]

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama