Beatyfikacja kard. Wyszyńskiego i Matki Czackiej z pewnością zatrzyma nas w biegu i da moment do zastanowienia – ocenia w rozmowie z KAI abp Wojciech Polak. Zdaniem metropolity gnieźnieńskiego i Prymasa Polski to wydarzenie może być szansą dla Kościoła przeżywającego kryzys ale potrzebna jest pokora, modlitwa i zaufanie Bogu.
Tomasz Królak (KAI): Beatyfikacja to nie nagroda dla wynoszonych na ołtarze, ale zobowiązanie, jakie Kościół nakłada na żyjących. Czy w kontekście kard. Wyszyńskiego i Matki Czackiej wystarczająco dobrze o tym pamiętamy?
Abp Wojciech Polak: Niebezpieczeństwo zredukowania tej beatyfikacji do podziwiania wielkich postaci z czasów minionych rzeczywiście istnieje. Podobnie jak pokusa, by traktować nadchodzące wydarzenia po prostu jako „upamiętnienie” tych dwojga. Świadczyłoby to o niezrozumieniu tego, czym jest beatyfikacja i mogłoby przyćmić istotę sprawy. Bo beatyfikacja jest wyzwaniem dla nas.
Nie możemy więc zatrzymać się na wspominaniu postaci Stefana Wyszyńskiego i Elżbiety Róży Czackiej, ograniczając w dodatku spojrzenie na nich do kontekstu historycznego, w którym żyli. Musimy dostrzec i wydobyć z ich postaw, życia i słów to wszystko, co ma wartość nieprzemijającą, co wychodzi poza historię, poza konkretne miejsca, wyzwania i czasy, w których żyli. Ich przesłanie ma istotną wartość dla dzisiejszego człowieka, pozostaje aktualne. Wszystko będzie zależało od tego, jak do tych postaci podejdziemy; czy się w nie wsłuchamy, żeby usłyszeć to, co obydwoje mówili, jak na co dzień postępowali.
Warto wspomnieć, że podejście Matki Czackiej do kwestii niepełnosprawności było wręcz rewolucyjne. Niedawno zakończyły się Igrzyska Paraolimpijskie. Mogliśmy obserwować zmagania sportowe osób niepełnosprawnych, ale widzimy też, jak dziś takie osoby mogą w społeczeństwie funkcjonować. Osoba niepełnosprawna jest w społeczeństwie osobą pełnosprawną. A tego właśnie uczyła i do tego dążyła Matka Czacka.
I to w czasach, gdy dziecko niewidome wypychane było na margines społeczeństwa.
Tak, wtedy była to kompletna rewolucja! Nie wystarczy powiedzieć, że zawdzięczamy jej taką zmianę w postawie wobec niewidomych, ale wręcz wytyczenie drogi, którą dziś idziemy. Wspomniałem o niepełnosprawnych w obszarze sportu, ale chodzi też o uznanie ich podmiotowości także w innych wymiarach: w pracy, czy w dziedzinie zaangażowania społecznego. Do takiej społecznej przemiany przyczyniło się także dziedzictwo Matki Czackiej.
Nadchodząca beatyfikacja ma, jak sądzę, ogromny potencjał, bo przesłanie tych postaci, dobrze odczytane i choć „trochę” wcielone w życie, mogłoby odmienić naszą rzeczywistość, zaradzić poważnym niepokojom, które przeżywamy i w Polsce i w Kościele. Wierzy Ksiądz Prymas, że ta beatyfikacja odmieni nas, choćby w niewielkim stopniu?
Z pewnością zatrzyma nas w biegu i da moment do zastanowienia. Przynajmniej tyle. A czy nas odmieni i czy będzie to odmiana trwała? Cóż, trzeba powiedzieć, że beatyfikacja to jest wyniesienie na ołtarze osoby czy osób, które mają być orędownikami w naszych modlitwach. To są postaci, które poprzez realizację przykazania miłości Boga i bliźniego, dają nam pewien wzór postępowania. Najlepiej mówi nam o tym jedna z prefacji o świętych, wskazując, że „przykład świętych nas pobudza” – i to jest ten pożądany kierunek na dziś – zaś „ich bratnia modlitwa nas wspomaga”. Nie możemy o tym zapominać. Wierzymy w świętych obcowanie, a więc w to, że osoby, które zostają przez Kościół ogłoszone świętymi „ciągną” nas wzwyż i wydobywają z różnych dołów, a więc realnie nam pomagają. Wierzymy w wymianę dóbr duchowych, które dokonują się między osobą świętą a człowiekiem, który za jej przyczyną otrzymuje takie czy inne Boże dary, o ile oczywiście na nie się otworzy.
Nadchodząca beatyfikacja może być o tyle szansą dla Kościoła w jego trudnej, kryzysowej sytuacji, o ile dostrzeżemy, że wyjście z kryzysu nie dokona się tylko o naszych siłach. Jeżeli nie zaufamy Panu Bogu tak, jak oni; jeżeli – jako chrześcijanie, katolicy i cały Kościół – nie będziemy zwracać się do Pana Boga w modlitwie; jeżeli zamiast pokory będziemy mieć tylko przekonanie, że dzieło zmiany, wyjścia z kryzysu, nawrócenia dokona się naszymi rękami – to wtedy to wydarzenie będzie krótkotrwałym wzlotem. Musimy też uwierzyć słowom Jezusa: „Beze Mnie nic uczynić nie możecie”. Beatyfikacja przypomina nam także o tym.
Matka Czacka i kardynał Wyszyński nie zostali świętymi dlatego, że „zawzięli” się w życiu, chcąc za wszelką cenę realizować dobro przełamując siebie, ale dlatego, że odpowiadali na dar Boży, który został im dany. Ich beatyfikację powinniśmy więc potraktować także jako okazję do odkrycia czym my zostaliśmy obdarowani oraz jakie jest nasze powołanie.
Bywały jednak takie uroczystości religijne, także za naszych czasów, które „odmieniały oblicze tej ziemi”. Może ta beatyfikacja odmieni Polskę tak, jak pamiętne słowa Jana Pawła II z 1979 roku? Wtedy – przy asystencji Ducha Świętego, jak wierzymy – ludzie zmienili jednak świat…
Tak, ale trzeba pamiętać, że Jan Paweł II nie przyjechał na ówczesny Plac Zwycięstwa mając napisany gotowy scenariusz, który chciał wyreżyserować. To się udało dlatego, że papież otworzył nas na Ducha Bożego. W tym wołaniu: „Niech zstąpi Duch Twój, i odnowi oblicze ziemi” pokazał, że moc jest z Boga.
Oczywiście, trzeba to teraz podjąć i z tą mocą współpracować, trzeba się przebudzić. Jednocześnie jednak musimy pamiętać o słowach Franciszka, który przestrzega przed pokusą pelagianizmu, co mogłoby przejawiać się dziś w przekonaniu, że oto my sami zmienimy „oblicze tej ziemi”. Tymczasem widzimy, jak się zmienia – w wielu sytuacjach jest wręcz gorzej.
Beatyfikacji musi więc towarzyszyć nasze otwarcie na Ducha. A następnie potrzebne jest realizowanie tego, co ten Duch będzie w nas wzbudzał. Gdyby ci nowi beatyfikowani nie otwarli się na Ducha Bożego, to dzieła, jakie w życiu realizowali tak by nie wyglądały.
Wspomniał Ksiądz Prymas o rewolucyjnej postawie Matki Czackiej. Myślę, że także słowa Obydwojga mają rewolucyjny potencjał, z tym, że skierowany na budowanie a nie niszczenie. Weźmy choćby jego dziesięciopunktowe ABC Społecznej Krucjaty Miłości i wskazanie: „Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje” albo „Czyń dobrze każdemu, jakbyś pragnął, aby tobie tak czyniono”. Matka Czacka „dopowiada”, że miłość „widzi istotną wartość człowieka, nie zważając na usterki lub drobne śmieszności”. Ich myślenie idzie zdecydowanie pod prąd temu, w czym żyjemy i czym oddychamy…
Zastanawiające jest właśnie to, jak daleko odeszliśmy od, zdawałoby się, tak oczywistych filarów duchowości chrześcijańskiej czy nawet myśli humanistycznej, określającej zasady międzyludzkich relacji.
Wezwania Społecznej Krucjaty Miłości mają swój background związany z ówczesną rzeczywistością – wyrosły z doświadczeń połowy ubiegłego wieku. Ale są to jednocześnie zdania żywcem wyjęte z Ewangelii. I co bardzo istotne, nie zawężają kręgu odbiorców do ludzi, którzy przyjmują Ewangelię.
Dziś nasze społeczeństwo, przy całym otwarciu na humanizm, na prawa człowieka i jego wolności, jest „formatowane” na pewien konkretny sposób. Chodzi bowiem o takie zmiany w rozumieniu człowieka i jego ludzkiej natury, które daleko odbiegają od tego, co stanowiło dotychczasowe dziedzictwo chrześcijańskie. Natomiast nauczanie Wyszyńskiego i Czackiej mówi, że jest jednak pewien dar człowieczeństwa, który wykracza poza nasze wyobrażenia; to jest dar, który jest nam dany w obrazie i podobieństwie na wzór Boga, a także w wolności, która jest nam dana i która jest wolnością stworzenia, a nie Stwórcy.
Zgadzam się z tezami książki Surdykowskiego „Nadzieja na sensowność świata”, że współczesny świat, także za sprawą rewolucji informatycznej i kulturowej, zagubił wymiar tajemnicy, misterium człowieka, które odkrywamy patrząc w człowieka głębiej. A o to właśnie apelują Prymas Wyszyński i Matka Czacka. I w tym sensie te ich wezwania to kontrrewolucja wobec tego, co dzieje się obecnie.
Tak, powinniśmy dziś pytać o to, jak daleko odeszliśmy od podstawowych elementów chrześcijańskiej duchowości i po prostu humanizmu. Pomimo, iż mogłoby się wydawać, że w stosunku do lat, w których nowi błogosławieni żyli i formułowali swoje przesłanie, relacja człowieka do człowieka jest dużo bardziej, by tak rzec, ludzka. Bardzo mocno zmienił się kontekst funkcjonowania człowieka, ale sam człowiek nie stał się przez to lepszy – ani wobec siebie, ani wobec drugiego.
Mówił Ksiądz Prymas o rewolucji i kontrrewolucji, więc dodam kolejne sformułowanie ze słownika pojęć politycznych: stan wyjątkowy. Nie myślę o tym co dzieje się na wschodzie Polski, tylko o ogólnej sytuacji naszego podzielonego kraju ale też sytuacji Kościoła. Przeżywamy tu stany wyjątkowe?
Jeśli wierzymy w Bożą Opatrzność, to powinniśmy przyjąć, że Pan Bóg specjalnie daje nam tę beatyfikację w takiej właśnie sytuacji, w czasie trudnym. Może właśnie dlatego, że oni sami również żyli w czasie trudnym. Oczywiście inne były okoliczności i warunki, ale ciężar życiowych zmagań, odpowiedzialności, przeciwności – nie mniejszy. Na ten dzisiejszy trudny czas kryzysu Kościoła i podzielonego społeczeństwa przychodzi więc światło. Nie poprzez budowanie systemu czy planowanie, ale poprzez wołanie o konkretnego człowieka, czyli trochę na tej samej zasadzie, o której Prymas mówił w czasie przemian wolnościowych w 1980 roku. Wypowiedział wtedy słynną myśl, że najpierw człowiek musi się zmienić, a wtedy inni zmienią się wokół niego – czy będą chcieli czy nie. Chodzi też, jak dopowiedział, o polityków. Musimy jednak sobie uświadomić, że ta zmiana nie dokonuje się z zewnątrz, tylko z wnętrza człowieka. Być może dzisiaj jest to klucz do przezwyciężenia kryzysów, pęknięć i podziałów.
Musimy być wewnętrznie inni, musimy zrozumieć, że ten mur, jak nam w Gnieźnie przypominał Jan Paweł II, rośnie w ludzkim sercu. Papież przestrzegał, że w miejsce muru dzielącego Europę, człowiek jest zdolny wznieść taki mur w sobie. A taki mur – moglibyśmy dodać – skutkuje kryzysami społecznymi czy kościelnymi. Tak więc odnowa – można by powiedzieć za Matką Czacką i Prymasem Wyszyńskim – idzie poprzez wnętrze konkretnego człowieka, poprzez nasza odnowę, poprzez nasze nawrócenie.
Myśląc dziś o Prymasie Wyszyńskim przychodzi na myśl pytanie o rolę przywódcy w Kościele. A może, z uwagi na kompletnie inne realia, oczekiwanie jednoosobowego przywództwa jest błędne, anachroniczne i powinniśmy myśleć raczej o autorytecie w Kościele?
Myślę, że ta zmiana już się dokonała. To znaczy stało się jasne, że dziś nie wystarczy struktura, w której byłby – czy jest – przywódca. Dzisiaj ktoś jest przywódcą o tyle, o ile jest autorytetem.
Czyli dziś przywództwo wynika tylko z autorytetu, a nie, na przykład, z uprawnień.
Tak. Bo, myśląc nie tylko o jednostkowym przywództwie, np. prymasa, ale szerzej, to w stosunku do czasów, w których żyli Wyszyński i Czacka, w dzisiejszym pluralistycznym świecie realia zarządzania i życia są tak diametralnie odmienne, że nie można już sobie wyobrazić człowieka, który miałby podobne uprawnienia. Ten model nie byłby już dziś możliwy do realizacji.
Można dziś podziwiać rozległość zaangażowania i zarządzania przez Prymasa Wyszyńskiego, uwzględniając choćby ówczesne możliwości przemieszczania się, ale był to jednocześnie świat nieco prostszy, bez wielkich zmian i procesów, w jakie jesteśmy dziś zanurzeni, np. związanych z masowymi migracjami. Kiedy patrzę na zarządzanie przez kard. Wyszyńskiego diecezjami, Kościołem na Ziemiach zachodnich, gdzie nie było biskupów itd., to widzę jak inne były to realia w porównaniu z tym, co mamy dziś.
Ale prawdą jest, że obecnie kluczem do zarządzania, czyli przywództwa jest autorytet. Liczy się to, na ile osoba jest wiarygodna, autentyczna, zdolna wyznaczać główne cele, a następnie je realizować. A także, na ile zdolna jest do szukania współpracowników w tym dziele. Można powiedzieć, że geniusz Prymasa Wyszyńskiego polegał na tym, że potrafił stworzyć sobie wsparcie, choćby w osobach tzw. ósemek, które pomagały mu realizować wyznaczone cele.
Badania pokazują na mocne osłabienie autorytetu Kościoła, w tym autorytetu biskupów, co związane jest głównie ze skandalami pedofilskimi. Jak odbudować ten autorytet? To ważne także w kontekście wyborów, przed jakimi staje dziś zwłaszcza młode pokolenie: być czy nie być w Kościele. Co, w tym kontekście, powinni przemyśleć dziś księża i biskupi?
Odbudowywanie autorytetów na pewno nie może odbywać się poprzez próby jakiegokolwiek ich „zadekretowania”. To sprawa osobistego nawrócenia każdego człowieka – a biskupa jako pierwszego. Myślę, że nadchodząca beatyfikacja może pomóc biskupowi czy księdzu jeśli będą prosić o wstawiennictwo tych nowych błogosławionych, którzy byli w swoich środowiskach i w Kościele w Polsce autorytetami. Ale z drugiej strony może pomóc nam poznawanie ich osobowości. Przecież Prymas Wyszyński nie był kimś zamkniętym, niedostępnym dla innych. To była osobowość bardzo złożona i bogata. Jeśli będziemy przy Wyszyńskim nie tyle bezrefleksyjnie się „ogrzewać” ale raczej umiejętnie absorbować pewne elementy tej osobowości, to ta potrzebna nam przemiana się dokona.
Prymas Polak inspiruje się postacią Prymasa Wyszyńskiego?
Owszem, ale nie wtedy, kiedy myślę o jakichś konkretnych rozwiązaniach, inicjatywach czy planach. Dla mnie inspirujące jest – i to od wielu lat, zwłaszcza od kiedy publikujemy kolejne tomy jego zapisków „Pro memoria” – chodzenie śladami Wyszyńskiego. Często jestem zapraszany na rocznice 50-te czy 60-te wydarzeń z nim związanych, np. koronacji obrazów Matki Bożej. Bywam w wielu różnych miejscach w Polsce i przy tych okazjach czytam to, co wówczas Prymas głosił. Mimo, że upłynęło tyle czasu, to wciąż jest żywe! Na przykład, kiedy Prymas tłumaczy, że koronowanie obrazów nie jest aktem naszego „wynoszenia” Matki Bożej i Pana Jezusa, lecz przyjęciem przesłania o służeniu bliźniemu, na wzór tej służby, jaką ofiarują człowiekowi Jezus i Jego Matka. Mamy tu element kenotyczny – dobrowolnego uniżenia się Boga. To wciąż bardzo istotne, bo to, czego obecnie potrzebujemy, to otwarcie się na ducha pokory i służby.
Czego jeszcze potrzebuje dziś Kościół w Polsce?
Bałbym się odpowiedzieć na takie pytanie jednym słowem. Na przykład, że Kościołowi potrzeba autentyczności. Bo na pewno potrzeba. Albo, że nade wszystko potrzeba mu wiary, także w to, że Boża Opatrzność, poprzez te trudne, kryzysowe czasy Kościół oczyszcza.
W kontekście zmagania się z wykorzystywaniem seksualnym małoletnich w Kościele, papież Franciszek ciągle nam przypomina, że to wszystko ma na celu nie osłabianie Kościoła, tylko odkrywanie tego, co jest w nim najistotniejsze, a więc przezwyciężanie zła, które się dzieje. Nie naszymi działaniami, ale mocą Chrystusa, który, jak wierzymy, do takiego działania nas posyła.
A poza tym, to co jest Kościołowi potrzebne wypływa z tego, do czego jest on powołany, a więc z jego misji. Kiedy Jezus posyła Kościół i mówi: idźcie i głoście, bliskie jest Królestwo Boże, nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. To są fundamenty, z których głoszenia Kościół nie może rezygnować. Ani z głoszenia nawrócenia, ani z prowadzenia do wiary. Musi dawać przykład, najpierw we własnych szeregach. Przykład najpierw tego, że człowiek się nawraca i wierzy. Pojawiało się to także w słowach Jana Pawła II, kiedy mówił o Kościele w misji pojednania. Kościół będzie tę misję wypełniał, np. w społeczeństwie, tylko o tyle, o ile wewnętrznie będzie pojednany z Bogiem i z ludźmi. To inaczej nie działa. A prościej możemy powiedzieć, że chodzi o świadectwo życia Kościoła – to jest najważniejsze. Kościół żyje wśród synów i córek w konkretnej rzeczywistości, wśród ludzi, którzy zostali ochrzczeni i mają żyć wiarą i nawracaniem się.
Jakie oczekiwania wiąże Ksiądz Prymas z październikową wizytą ad limina w Rzymie i audiencją Episkopatu u papieża? Biskupi nabiorą nowych sił do dawania świadectwa?
Wizyta ad limina jest przede wszystkim pielgrzymką wiary do źródeł chrześcijaństwa, związaną z modlitwą w czterech rzymskich bazylikach. Jeżeli mówimy o inspiracji i źródle nowego otwarcia, to ponad wszystko, co możemy w Rzymie usłyszeć i do czego się „zapalić”, to będzie to, czego możemy doświadczyć i dotknąć w tych apostolskich miejscach. Bo tam są nasze korzenie i tam jest nasze życie.
Uczestniczyłem w takich wizytach dwukrotnie. Największym przeżyciem była dla mnie modlitwa przy grobach apostolskich i wyznanie wiary, co odczuwałem jako odnowienie moich chrześcijańskich korzeni. Chciałbym, żeby tak było i tym razem. Liczę też na inspirację wynikającą z braterskiego przesłania Franciszka i spotkania, które poprzednio miało też charakter rozmowy. Pamiętam, że papież pytał wtedy o uczestnictwo polskich wiernych w Mszach św. i sakramencie pojednania. Był wyraźnie pod wrażeniem faktu, że ludzie w Polsce jeszcze się spowiadają.
Oczywiście my także wieziemy nasze pytania do Rzymu, kierujemy bardzo konkretne kwestie do poszczególnych kongregacji, przekazujemy sprawozdania z naszej posługi w poszczególnych diecezjach itd. To nie jest więc tak, że dostajemy wyłącznie jakieś „wytyczne”, że jedziemy po „wskazówki”. Liczymy natomiast na papieskie przesłanie dla Kościoła w Polsce.
Pamiętam, że Benedykt XVI mówił bardzo mocno o duszpasterstwie, które ma iść za konkretnym człowiekiem, wspominając także migrantów, którym muszą towarzyszyć kapłani. Podobnie Franciszek, który mówił nam o obecności Kościoła przede wszystkim przy człowieku, który cierpi – w różny sposób i znajdując się w rozmaitych sytuacjach życiowych – oraz o konieczności wychodzenia do takiego człowieka. To znaczy: nie on ma przyjść do Kościoła, lecz Kościół ma wyjść na peryferia.
Co będzie tym razem? Zobaczymy, ale sądzę że znów zostanie podkreślony kierunek misyjny, to znaczy, że Kościół jest w misji dla tego świata i to Kościół pokorny, który uznaje swoje błędy, ale też który nie wycofuje się z powodu trudności ze swoich zadań, nie ucieka i nie zamyka się w jakieś niszy.
Franciszek mówi między innymi, że byłoby niedobrze, gdyby kryzys pandemiczny objawiający się na różnych poziomach nie został przekuty w krok do przodu, w nowe otwarcie. Słowo kryzys oznacza moment rozróżnienia, który ma prowadzić dalej, a nie zamykać. Bo wobec trudnych kryzysów istnieje w nas tendencja do tego, żeby zewrzeć szeregi, zamknąć się. Papież mówi, że wówczas nie wykorzystamy sytuacji, owszem, niekiedy także bolesnej i trudnej, ale danej nam przez Opatrzność.
Dla Kościoła w Polsce może to oznaczać także większe zwrócenie uwagi na tych, których dotychczas się nie dostrzegało: formułujących wobec Kościoła także głosy krytyczne, albo tych ochrzczonych milczących, i w Kościele z różnych powodów nieobecnych. Trzeba się rozejrzeć na polskie peryferia, bo Pan posyła apostołów do wszystkich...
To prawda. Jest to trudne, ale nie można z tego rezygnować. Kardynał Nycz mówił ostatnio o pokusie zamknięcia się we własnej bańce. Dotyczy to zresztą różnych środowisk w naszym społeczeństwie. Tak czy inaczej Kościół takiej pokusie ulec nie może.
Życie w bańce jest łatwiejsze.
Owszem. Ale Kościół po to jest Kościołem powszechnym i apostolskim, że musi być Kościołem dla wszystkich, a nie wspólnotą jednej bańki.
Rozmawiał Tomasz Królak / Warszawa