Bóg nie chce, żeby kobieta była zmuszona do bycia matką

Zwolenniczki aborcji twierdzą, że nie można zmuszać kobiet do rodzenia dzieci. Nie wiedzą, że mówią dokładnie to, co Bóg! On też nie chce, żeby kobieta była zmuszana do bycia matką. Bóg pragnie, żeby kobieta wybrała mężczyznę, który aż tak ją pokocha, że sama będzie chciała mieć z nim dzieci – powiedział ks. Marek Dziewiecki.

Anna Rasińska (KAI): Dlaczego katolicka wizja seksualności, zakładająca czystość przedmałżeńską i wzajemną wierność, jest sensowna? Jakie korzyści niesie dla przyszłych małżonków? 

Ks. Marek Dziewiecki: Katolicka wizja seksualności wynika z katolickiej wizji człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga, który nas kocha i który pozostaje nam wierny. W sferze ciała człowiek jest w pewnych aspektach podobny do zwierząt. Podlega naciskom popędów. U zwierząt te naciski regulowane są instynktami. Natomiast człowiek - dzięki sferze duchowej - jest zdolny do kierowania popędami w oparciu o świadomość, wolność, miłość i odpowiedzialność. Kontakt seksualny to najbardziej intymny i najbardziej wyjątkowy znak bliskości, miłości, czułości, zaufania. Człowiek dojrzały duchowo i psychicznie rezerwuje ten najsilniejszy znak do najsilniejszej więzi, czyli do miłości małżeńskiej. Nie kieruje się popędem, lecz właśnie miłością, wiernością i odpowiedzialnością. Wie, że seksualność jest błogosławiona jedynie wtedy, gdy wynika z nieodwołalnej miłości do żony czy męża i z niczego innego.

Uczeń Jezusa to realista. Ma oczy i widzi. Ma uszy i słyszy. Dzięki uważnej obserwacji rzeczywistości wie, że seksualność oderwana od miłości prowadzi do wyuzdania, zdrad małżeńskich, do erotomanii i chorób wenerycznych, do niewyobrażalnych cierpień zdradzanej żony czy zdradzanego męża, do jeszcze większych cierpień ich niewinnych dzieci. Uczeń Jezusa wie też, że seksualność oderwana od rodzicielstwa, które w seksualność jest wręcz biologicznie wpisane, prowadzi do antykoncepcji i do zabijania własnych dzieci. Seksualność to sposób potwierdzania miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, albo miejsce okazywania przemocy – do pedofilii, gwałtów i śmierci włącznie (aborcja, zabijanie zgwałconej ofiary, zarażanie „partnera” śmiertelnymi chorobami wenerycznymi).

Od czterdziestu dwóch lat jestem księdzem. Rozmawiam z tysiącami młodzieży i dorosłych. Wielu z nich opowiada mi o swojej ogromnej radości, która wynika z tego, że wiernie kochają i że są wiernie kochani – przez rodziców, narzeczonego/narzeczoną, przez męża/żonę. Z kolei ci, którzy opowiadają mi o swoich dramatach i życiowych gehennach, związanych z seksualnością, wyznają, że początkiem ich cierpień stała się nieczystość: współżycie przedmałżeńskie, zdrady małżeńskie, uwikłanie w pornografię, masturbację, erotomanię, aborcję.

Zwolenniczki aborcji twierdzą, że nie można zmuszać kobiet do rodzenia dzieci. Nie wiedzą, że mówią dokładnie to, co Bóg! Stwórca też nie chce, żeby kobieta była zmuszana do bycia matką. Bóg pragnie, żeby kobieta wybierała sobie mężczyznę, który aż tak ją pokocha, że ona sama będzie chciała mieć z nim dzieci. To Bóg już na początku Księgi Rodzaju wyjaśnia, że rodzenie dzieci może być błogosławieństwem wyłącznie wtedy, gdy mężczyzna tak bardzo kocha - a nie pożąda! - swoją żonę, że dla niej opuszcza swoich rodziców i że stanie się jej przyjacielem na zawsze, kochając ją jak samego siebie, jak własne ciało. Poza kontekstem miłości małżeńskiej płodność jest przekleństwem. Właśnie dlatego najlepszym sprawdzianem tego, że narzeczeni, a później małżonkowie naprawdę się kochają - a nie jedynie pożądają czy są w sobie jedynie zakochani - jest to, że marzą o dzieleniu się wzajemną miłością z dziećmi. Tam, gdzie nie ma pragnienia potomstwa, tam nie mamy do czynienia z małżeństwem, lecz jedynie z ukrytym egoizmem we dwoje. A egoista jest w stanie wypełnić tylko taką przysięgę „małżeńską”, która brzmi: „Ja, egoista, biorę ciebie za żonę/za męża i ślubuję ci, że w dobrej i złej doli będę się troszczył wyłącznie o samego siebie i że cię nie opuszczę, dopóki będzie mi to sprawiać przyjemność”.

Czy zatem chrześcijańska koncepcja wolności może być dla młodych atrakcyjna?

Oczywiście, że tak, pod warunkiem, że pokazujemy nastolatkom prawdziwą, a nie karykaturalną wizję wolności, do jakiej wyswobodził nas Chrystus. Niestety znaczna część księży, katechetów i rodziców mówi o tej wolności w tak karykaturalny sposób, że młodym ludziom wydaje się, że chrześcijaństwo to religia nakazów i zakazów, niepotrzebnych wyrzeczeń i umartwień, lęku przed ciałem i przed seksualnością, że to religia moralizowania i straszenia piekłem. Tymczasem chrześcijaństwo wyjaśnia, że Bóg obdarzył nas prawdziwą wolnością po to, żebyśmy kochali i przyjmowali miłość – od Boga i od tych ludzi, którzy nie tylko chcą, ale też potrafią kochać.

Dekalog to konstytucja wolności. Dziesięć Przykazań to nie ograniczenie, lecz ochrona naszej wolności. Respektowanie norm Dekalogu to nie przejaw zacofania czy naiwności, lecz to zaszczyt i wyróżnienie. To przecież dla mnie wielki zaszczyt i wielkie wyróżnienie, że Bóg proponuje mi mądry i błogosławiony sposób życia na tej ziemi, na której tak wielu ludzi przeżywa gehennę i własne istnienie zaczyna traktować jak przekleństwo. Człowiek, który zachowuje Dziesięć Przykazań, skutecznie chroni własną godność i wolność. Taki człowiek czyni to, co przynosi satysfakcję jemu całemu, a nie jedynie jego ciału czy emocjom, kosztem jego potrzeb moralnych, duchowych czy społecznych.

Być wolnym to odnosić się do samego siebie z miłością. To traktować siebie jak osobę, a nie jak przypadkowy zlepek popędów i emocji, który dziwnym trafem zyskał samoświadomość i zdolność podejmowania decyzji. Dekalog przypomina mi o tym, że nie jestem ani zwierzęciem, ani Bogiem, lecz kimś podobnym do Boga. Ponieważ nie jestem zwierzęciem, to ja – a nie moje popędy czy hormony! - decyduję o tym, co czynię ze skarbem mego życia. A ponieważ nie jestem Bogiem, to jestem niedoskonały i ryzykuję, że źle zdecyduję. Dziesięć Przykazań chroni mnie przed tym ryzykiem. Ja, człowiek, jestem kimś zbyt cennym, żeby moje postępowanie opierać na metodzie prób i błędów. Być wolnym to nie krzywdzić ani siebie, ani innych ludzi. Być wolnym to używać wolności wyłącznie w jednym celu: po to, by kochać i przyjmować miłość. Osiągnięcie takiej wolności jest naszym marzeniem od dzieciństwa.

Jak to jest, że kiedyś młodzi chodzili na Msze św., na przykład do ks. Popiełuszki, który ich formował, natomiast dziś młodych formują media społecznościowe, zagraniczne seriale i osoby o skrajnie lewicowych poglądach?

Ta sytuacja to przede wszystkim skutek kryzysu nas, dorosłych. Dzieci i młodzież mają tę samą naturę, co ich poprzednicy. Marzą o byciu szczęśliwymi. Marzą o wielkiej miłości, o poczuciu bezpieczeństwa, o trwałej radości, o szczęśliwym małżeństwie. Chcą być kochani i chcą uczyć się miłości. Są jednak coraz bardziej rozczarowani nami, dorosłymi, i z naszej winy coraz bardziej wątpią w możliwość realizacji ich najpiękniejszych marzeń, ideałów czy aspiracji.

Z jednej strony jest to efekt coraz bardziej brutalnego demoralizowania młodego pokolenia przez ludzi, którzy sami są zdemoralizowani, skrajnie egoistyczni, wulgarni, przewrotni. Tacy ludzie w sferze publicznej już nie tylko mówią o tym, że prawo powinno legalizować zabijanie niewinnych dzieci w fazie rozwoju prenatalnego. Publicznie postulują także to, żeby tak zwani „edukatorzy” seksualni szli już do przedszkoli i doprowadzali małe dzieci do czynności seksualnych, czyli żeby odnosili się do dzieci tak, jak czynią to pedofile. Znaczna część młodych ludzi bezkrytycznie ulega zdemoralizowanym „autorytetom” z tego oczywistego powodu, że te „autorytety” nie stawiają młodym żadnych wymagań. Przeciwnie, wprost zachęcają ich do tego, żeby robili to, co chcą, a zwłaszcza to, co chcą ich instynkty i popędy.

Z drugiej strony zagubienie młodych ludzi wynika z zaniedbań ich rodziców i innych wychowawców, w tym także z zaniedbań znacznej części kapłanów i osób zakonnych. Wielu współczesnych rodziców myśli, że dzieci się same wychowają, albo że za nich wychowa te dzieci parafia czy szkoła. Spora część rodziców myli wychowanie z rozpieszczaniem. Są i tacy rodzice, którzy przeżywają poważny kryzys, wpadają w uzależnienia. Oni dręczą albo demoralizują swoje dzieci, zamiast je wychowywać. W szkołach mamy wielu nauczycieli, którzy nie radzą sobie z własnym życiem. Nie są więc w stanie być wychowawcami w kontaktach z uczniami. Także znaczna część księży jest pasywna, albo ukazuje miłość Boga i mądrość chrześcijaństwa w nieudolny sposób, który młodych nie fascynuje. Część księży za mało kocha. Część jest w takim kryzysie, że sami stają się gorszycielami, czy wręcz straszliwymi krzywdzicielami dzieci i młodzieży. Obecna sytuacja społeczna potwierdza, że kryzys młodego pokolenia zaczyna się od kryzysu nas, dorosłych. Także w czasie obecnych demonstracji to dorośli wciągają nastolatków we własny prymitywizm, wulgarność i agresję.

W takim razie jak mówić do młodych o seksualności?

Trzeba im mówić prawdę. A prawda jest taka, że z seksualnością nie ma żartów. Seksualnością nie można bawić się bezkarnie, bo konsekwencje takiej „zabawy” są brutalnie bolesne, a skutki błędów popełnionych w tej sferze bywają nieodwracalne. Demoralizacja, wyuzdanie, erotomania, pedofilia, gwałty, zdrady małżeńskie, aborcja, choroby weneryczne, depresje, rozpacz, stany samobójcze to efekty „bawienia się” seksualnością, a dokładniej mówiąc – to efekty szukania przyjemności seksualnej za każdą cenę i traktowania innych ludzi jak narzędzie, którym można się dowolnie posługiwać. To właśnie z powodu tych tragicznych konsekwencji „bawienia się” seksualnością nie tylko Kościół i odpowiedzialni rodzice, lecz także kodeks karny wszystkich krajów świata zakazuje większości wyobrażalnych zachowań seksualnych.

Trzeba młodym ludziom mówić prawdę o tym, że seksualność jawi się jako chorobliwie atrakcyjna tym bardziej, im bardziej nieszczęśliwy jest dany chłopak czy dziewczyna. W sytuacji – zawinionego czy niewinnego – dotkliwego cierpienia seksualność staje się podobnie atrakcyjna, jak narkotyk. Pomaga bowiem na chwilę „zapomnieć” o cierpieniu i o trudnej sytuacji życiowej. Pomaga na chwilę łudzić się, że oto ktoś mnie wreszcie kocha, że jest dla mnie czuły, że już do śmierci będzie mnie wspierał, chronił i gwarantował poczucie bezpieczeństwa. To właśnie dlatego nieszczęśliwi ludzie – w każdym wieku! – dla chwili seksualnej przyjemności potrafią poświęcić dosłownie wszystko: zdrowie, wolność, sumienie, małżeństwo, potomstwo, a nawet życie.

Zło najpełniej zwycięża się dobrem i dlatego najważniejsze zadanie odpowiedzialnych dorosłych polega na pomaganiu dzieciom i nastolatkom, żeby wzrastali w łasce i mądrości u Boga i ludzi. Im bardziej młodzi będą przez nas kochani i chronieni nie tylko przed demoralizatorami, lecz także przed ich własną słabością, im więcej damy im naszej miłości, obecności, serdeczności, tym więcej rozsądku zachowają w sferze seksualnej i tym bardziej dla nich samych będzie jasne, że nikomu do szczęścia nie wystarczy seksualność oderwana od miłości, albo seksualność ubóstwiona, czyli postawiona w miejsce miłości.

Błogosławieństwem dla współczesnych nastolatków są ci rodzice i inni wychowawcy, którzy wychowują dzieci i młodzież w czystości. Tacy dorośli wyjaśniają, że mężczyznę i kobietę powinna łączyć miłość, bo ona jest mądra i wierna, a nie popęd, bo on jest ślepy i przemijający. Miłość to nie gra seksualna, ani nie techniki współżycia. Miłość jest czysta i cierpliwa, a pożądanie jest nieczyste i niecierpliwe. Czystość to patrzenie na siebie i drugą osobę przez pryzmat miłości, a nie przez pryzmat pożądania czy „orientacji” seksualnej. Człowiek czystego serca kocha drugą osobę ze względu na nią samą, na jej godność i podobieństwo do Boga, a nie ze względu na własny popęd czy na atrakcyjność jej ciała. Czystość wyraża się w czystości myśli, spojrzeń, pragnień i zachowań. Prowadzi do radości, jaka jest nieosiągalna dla ludzi nieczystych. W odniesieniu do bliźnich czystość oznacza, że człowiek staje się dla nich Bożym darem i wiernym przyjacielem. Nieczystość sprawia, że człowiek staje się złodziejem, który chce wykraść drugiej osobie jej godność i niewinność, tak jak złodziej usiłuje wykraść rzeczy, które do niego nie należą.

Czystość, która jest owocem Bożej miłości, nie wynika z lęku przed ciałem, seksualnością czy przyjemnością. Wynika natomiast z postawienia osoby na pierwszym miejscu. Czystość chroni człowieka przed pokusą używania drugiej osoby jako środka, bo wartość osoby nieskończenie przewyższa wartość seksualnej przyjemności! Czystość wynika ze świadomości, że to, co najbardziej intymne i najmocniej związane z miłością, można ofiarować tylko jednej osobie i tylko od jednej osoby można przyjąć w darze. Czystość to gwarancja miłości z najwyższym, Bożym znakiem jakości. Czystość przedmałżeńska ogromnie ułatwia trwanie w czystości małżeńskiej. W czystej miłości małżeńskiej kontakt seksualny to jedynie wierzchołek góry lodowej w całym morzu codziennej czułości, wyrażanej poprzez troskę, cierpliwość, bliskość, serdeczność, radość i podziw dla współmałżonka. Czystość jest gwarancją tego, że małżonkowie nie będą oddzielać miłości małżeńskiej od miłości rodzicielskiej. Czystość powstrzymuje małżonków przed współżyciem wtedy, gdy przekazanie życia nie szłoby w parze z odpowiedzialnością. Współżycie czyste wymaga przestrzegania nie tylko zasady wzajemnej miłości małżonków, ale również praw, które określają rytm płodności oraz zasady odpowiedzialnego rodzicielstwa. Kochający i czysty mąż nigdy nie zaproponuje żonie antykoncepcji po to, by jej kosztem i kosztem jej zdrowia mógł zaspokoić swój popęd seksualny.

Cieszę się, że w Polsce coraz więcej młodych ludzi skupionych jest w Ruchu Czystych Serc. Człowiek czysty to podwójny realista. To ktoś, kto wie, że czystość jest bezcenna i że jest warunkiem świętości. Ale to także ktoś, kto wie, że życie w czystości jest trudne i wymaga czujności. Spontaniczna jest tylko nieczystość. Kto przegrywa czystość seksualną, zwykle zaczyna przegrywać wszystko inne. To dlatego te cywilizacje, w których ludzie zaczęli skupiać się na seksualności, a nie na miłości, stawały się i nadal się stają cywilizacjami śmierci. Przejawem rozpaczy jest sytuacja, w której ktoś dla chwili seksualnej przyjemności poświęca sumienie, rodzinę, własną godność, wolność i świętość. Błogosławieni ci dorośli, którzy pomagają nastolatkom żyć w czystości. A jeszcze bardziej błogosławieni są ci nastolatkowie, którzy z takiej pomocy korzystają.

Rozmawiała Anna Rasińska (KAI) / Warszawa 

« 1 »

reklama

reklama

reklama