Gdy katolik zaczyna mówić głosem lewicy

Stwierdzenie, że postawa „pro life" nie oznacza stanowczego sprzeciwu wobec aborcji szokuje. W ustach członka wspólnoty Kościoła zastanawia i każe zapytać: czy wierni zostali już zainfekowani wirusem lewicowej propagandy na tyle, że sami przeinaczają znaczenie słów?

Trwająca pandemia koronawirusa zatrzymała także pochód rewolucji kulturowej, jaka pod tęczowymi sztandarami przetacza się przez Polskę. Gdyby nie obostrzenia w zakresie zgromadzeń publicznych oraz ograniczenia w przemieszczaniu się i kontaktach miedzy ludźmi już teraz ulicami miast przechodziłyby „parady równości”. To nie znaczy jednak, że rewolucja kulturowa została odwołana. Z pewnością nie, tego możemy być pewni. Toczyć się będzie aż do granic, gdy wyznaczony jej cel nie zostanie osiągnięty.

Jednym z głównych wrogów rewolucji kulturowej jest religia i to wyrugowanie religii z życia społecznego, totalna laicyzacja społeczeństwa jest najważniejszym celem biernej rewolucji, której teoretykiem i patronem jest Antonio Gramsci.

Ta rewolucja toczy się także w sferze słowa, aksjologii i znaczeń. W rewolucji kulturowej odgrywają pierwszoplanową rolę, bo zmieniają rzeczywistość. Dlatego mają ogromne znaczenie w zakresie socjotechniki i uruchomionych procesów zmiany społecznej. Zdobycie hegemonii kulturowej, czyli zdolności do narzucania społeczeństwom znaczenia słów to wstęp i warunek do hegemonii politycznej i realnej zmiany na wzór społeczeństw Europy Zachodniej.

Zbieramy owoce

Trwająca, z różnym natężeniem, rewolucja kulturowa jest obarczona błędem antropologicznym. Opiera się na fałszywej koncepcji człowieka, co w konsekwencji oznacza, że zakończy się klęską. Tu nie ma wątpliwości, ale od naszego zaangażowania zależy to, jakie będą koszty społeczne i kulturowe prowadzonej przez lewicowych aktywistów wojny przeciw społeczeństwom. A wojna ta toczy się także w sferze słowa i aksjologii.

To dlatego widzimy tak głęboką ingerencję lewicy w sferę szeroko pojętej kultury, w tym także w definicje i słowa. Stąd mechanizm przenicowywania dotychczasowego znaczenia słów i pojęć stanowiących naszą tożsamość kulturową. Jednym z pól bitewnych jest sprawa ochrony życia dzieci nienarodzonych, gdzie z uporem godnym lepszej sprawy, zasadę bezwarunkowego prawa do życia podważa się postulatami uznania zasadności życia decyzją rodziców lub nawet samej matki.

Urodzę, gdy mnie wesprzesz

Z wielkim zdziwieniem przeczytałem na portalu Deon.pl tekst Michała Drożdża zatytułowany „Pro life” nie oznacza „przeciw aborcji”. Z artykułem można zapoznać się w Internecie. Link do tekstu: https://deon.pl/kosciol/komentarze/pro-life-nie-oznacza-przeciw-aborcji,859112

W tekście autor stawia wiele kontrowersyjnych tez, a główne z nich przedstawiam wraz ze swoim komentarzem poniżej.

Michał Drożdż twierdzi, że pieniądze przeznaczane na organizacje pozarządowe zajmujące się ochroną życia nienarodzonych lepiej przekazać na „na wsparcie rodzin, w których nie zdecydowano się na aborcję”, bo organizacje te nie są i tak w stanie skutecznie przeforsować restrykcji ograniczających dostęp do aborcji w Polsce.

Po pierwsze, nie jest rolą organizacji pozarządowych przeprowadzanie zmian w prawie, bo to jest domena polityków i to oni decydują o kształcie prawa w Polsce. Wszyscy dobrze wiedzą, że gdyby zależało to li tylko od organizacji zajmujących się ochroną życia nienarodzonych, to dawno już mielibyśmy zmiany w prawie, zgodnie z ich propozycjami. Rolą NGO’sów jest za to mobilizowanie opinii publicznej i społeczeństwa wokół istotnych tematów. Mogą zebrać podpisy pod projektem ustawy, ale nie są w stanie zagwarantować wejścia jej w życie.

A teraz rozważmy sens postulatu autora omawianego tekstu i rozdzielenie odebranych NGO’som pieniędzy pomiędzy „rodziny, w których nie zdecydowano się na aborcję”. Które rodziny należałoby wspierać? Wszystkie? Bo przecież tam, gdzie pojawiły się dzieci to znaczy, że nie zdecydowano się na aborcję. Czy może tylko te, które mają już jedno abortowane dziecko na sumieniu? Tu istnieje obawa, że abortują kolejne. A może powołać komisję złożoną z urzędników, która zdecyduje komu wsparcie przyznać? Przecież to propozycja wspierająca inżynierię społeczną i dezawuująca rolę rodziny. Kompletnie nie do zaakceptowania, by nie powiedzieć: bezmyślna.

Ustawa antyaborcyjna do kosza?

Dalej czytamy dywagacje o tym, że rodzice nie myśleliby o aborcji, gdybyśmy oferowali im wsparcie, gdy mierzą się z przyjęciem niepełnosprawnego dziecka i że – być może – ustawa antyaborcyjna nie byłaby potrzebna w ogóle. O naiwności! Czy pamięta autor wyznanie jednej z piosenkarek, że zdecydowała się na aborcję z powodu metrażu własnego mieszkania i potencjalnych niedogodności związanych z przeprowadzką do większego lokum?

Całkiem osobną sprawą jest kwestia skuteczności działania środowisk pro-life i w szczególności postulatów tych organizacji, które zmierzają do zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych. Tam, gdzie prolajferzy działają skutecznie, jak na przykład w USA, to ich działania przynoszą wymierne efekty. W Ameryce liczba aborcji – choć nadal bardzo wysoka – ale jednak nie rośnie. W latach 2011-2014 odsetek aborcji w USA spadł z 16,9 do 14,6 aborcji na 1000 kobiet w wieku 15–44 lata i jest to najniższy poziom odkąd prowadzone są statystyki.

Po drugie, musimy zapytać, czy bez działalności środowisk pro-life, także w zakresie inicjatyw legislacyjnych i mobilizowania wokół nich opinii publicznej, obowiązujący kompromis aborcyjny byłby w ogóle do utrzymania. W sensie politycznym skrajna lewica i prolajferzy to dwie przeciwstawne szale tej właśnie wagi.

Bezbronni, bo nie mają głosu

Ostatnia sprawa, z którą trudno się zgodzić to umieszczanie w jednym kontekście „pro-life”, razem z nienarodzonymi dziećmi, także innych, którzy „stoją na przepaści życia”. Jak pisze Michał Drożdż „pro-life wymaga od nas pochylenia się nad tym problemem i wsparcia” tych osób, do których zalicza: samobójców, wykluczonych, ofiary agresji, dyskryminacji i hejtu, opuszczonych i samotnych, ale także imigrantów.

Wrzucenie wszystkich „do jednego worka” to przede wszystkim krzywda dla dzieci w prenatalnej fazie swojego rozwoju. One nie mogą upomnieć się o swoje. To my właśnie musimy być ich głosem.

Nie oceniam i nie rozdzieram dramatów poszczególnych osób, tam , gdzie mogę to wspieram i pomagam, ale przede wszystkim dostrzegam różnicę pomiędzy decyzjami dorosłych, a dzieci, za które ktoś inny podejmuje decyzje. Czasem właśnie wystarczy zaufać Bogu, wierzyć, że dał nam wszystko, co potrzeba i dla każdego z nas przygotował plan. Wystarczy skorzystać z zaproszenia zamiast szukać cudownych receptur na uzdrowienie życia społecznego jak próbuje, zdaje mi się, robić autor tekstu „Pro life" nie oznacza „przeciw aborcji".

Będę twierdzić, że „za życiem” to dokładnie oznacza „przeciw aborcji”, bo to ważne, by słowa w przestrzeni publicznej miały swoje znaczenie‼️ Zwłaszcza wtedy, gdy jesteśmy świadkami wojny kulturowej bez precedensu.

Dariusz Stępień, opoka.org.pl
« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama