Poznanie środowiska krakowskiego jest niezbędne do zrozumienia papieża Polaka i jego nauczania - stwierdza w rozmowie z KAI ks. prof. Jacek Urban, dyrektor Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie. Św. Jan Paweł II sam powiedział, że właśnie tutaj dojrzewał do posługi piotrowej - dodaje autor nowej książki „Św. Jan Paweł II jako biskup krakowski”.
Łukasz Kaczyński (KAI): Dlaczego należy poznawać św. Jana Pawła II także przez pryzmat jego posługi biskupiej w Krakowie?
Ks. Jacek Urban: - Św. Jan Paweł II sam powiedział, że właśnie tutaj dojrzewał do posługi piotrowej. Poznanie środowiska krakowskiego jest niezbędne do zrozumienia papieża Polaka i jego nauczania. Jest to jednak trochę spóźniony postulat, ponieważ należało go realizować w latach pontyfikatu - wtedy, gdy pojawiały się pytania, dlaczego Jan Paweł II reaguje w taki czy inny sposób. Sądzę, że takich prób było za mało było i nie wyczerpano tego tematu.
Często mówimy o Janie Pawle II w kategoriach zasadniczych tj. Jan Paweł II Wielki, Jan Paweł II - doktor Kościoła, ale na pewno trzeba wrócić do tego, co zrobił w Krakowie i co w Krakowie pozostało, a co jest strzeżone tajemnicą archiwalną przez 50 lat. Jednak ona z czasem przestanie przecież być tajemnicą. Ja, jako opiekun archiwum kurii metropolitalnej i archiwum kapitulnego na Wawelu, mam już teraz dostęp do pewnych dokumentów, więc mogę niektóre rzeczy z tego okresu upubliczniać, jednocześnie będąc dla siebie cenzorem, by nie naruszyć żadnych praw.
KAI: Co możemy powiedzieć o źródłach duchowości w kontekście krakowskiego biskupstwa Karola Wojtyły?
- Te korzenie są przeróżne - można wymienić wadowicki dom rodzinny, szkołę, kościół, a także karmelitów i nazaretanki, nie wspominając już o Krakowie. W książce zwróciłem uwagę na osobę ks. Kazimierza Figlewicza, który był w Wadowicach katechetą i wikariuszem na początku lat 30., a później został przeniesiony do katedry na Wawelu. To właśnie tam zaprosił Karola Wojtyłę na Triduum Sacrum w 1935 r. Kiedy młody Karol Polak przeniósł się z ojcem do Krakowa, ks. Figlewicz stał się ponownie jego spowiednikiem i był nim do lat 60.. Duchowny ten w pewien sposób uczył Karola Wojtyłę katedry - najpierw w okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej, kiedy mogli się w niej spotykać swobodnie, a następnie podczas lat okupacji, kiedy katedra została zamknięta i oglądali ją tylko z daleka, widując się w mieszkaniu ks. Figlewicza na ul. Kanoniczej.
To, co się budzi w duszy tego młodego poety i aktora to tęsknota - to, że on chciałby się tam znaleźć i to wywołuje w nim szczególny obraz katedry. W przyszłości nazwie ją sanktuarium Kościoła i narodu. Dla niego jest matką. Daje temu wyraz na rozmaite sposoby m.in. jako biskup w swoich listach pasterskich ciągle odnosi się do katedry. Bardzo chce, by dla duchowieństwa była ona ważna i stąd często go tam gromadzi, przy różnego rodzaju uroczystościach i święceniach.
KAI: Istotne są również związki Karola Wojtyły z krakowskimi franciszkanami.
- Tak. W bazylice franciszkanów na jednej z ławek znajduje się napis, że bardzo często modlił się w niej Karol Wojtyła. Lubił ten kościół - charakteryzuje go pewne przygaszenie, brak silnego nasłonecznienia, co sprawia, że jest to dobre miejsce do modlitwy. U franciszkanów trwała też całodzienna spowiedź, było z nimi związane Bractwo Męki Pańskiej, a także wielu członków tego zgromadzenia pracowało w sądzie metropolitalnym. Franciszkanie od zawsze przygotowywali też ludzi do misji, co było dla Karola Wojtyły bardzo ważne. Nie można też nie wspomnieć o staraniach, które doprowadziły do beatyfikacji o. Maksymiliana Marii Kolbego, w ramach której w Auschwitz zgromadziło się prawie milion osób. Papież bardzo mocno czcił również św. Franciszka.
KAI: Jakie więc rysy franciszkańskie możemy dostrzec w jego późniejszym pontyfikacie?
- Na pewno ubóstwo. On nigdy nie dbał o nic. Ani o wygląd, ani o samochód. Wszystko to traktował jako rzeczy, które towarzyszą człowiekowi. To wyzucie się wzorem św. Franciszka ze wszystkiego, można bardzo dobrze zaobserwować w działalności Karola Wojtyły w Krakowie. Jako biskup nie działał “z fajerwerkami”.
Poza tym bardzo mocno zarysował się też jego kontemplacyjny charakter modlitwy, kiedy wiele razy potrafił zapomnieć się w niej zatracić. Tak było też w Watykanie - zdarzało się, że się gdzieś spóźnił czy trzeba było na niego czekać, bo trwał na modlitwie. Często kard. Stanisław Dziwisz musiał go niejako “wybudzać” poprzez położenie ręki na ramieniu i przypomnienie, że trzeba już iść. To, co również rzuca się w oczy to kontakt z naturą. Jego krakowskie wyjazdy na godzinę czy dwie poza kurię, kiedy zrobiło się ładnie, obserwowaliśmy też w Rzymie, kiedy tuż po wyborze na papieża zniknął na moment z kard. Dziwiszem.
KAI: A jak wyglądały jego relacje z wiernymi?
- Św. Jan Paweł II umiał doskonale skontaktować się zarówno z tłumem, jak i z pojedynczym człowiekiem. Gdy przemawiał - jego głos, jego postawa oraz wszystko to, czego nauczył się będąc aktorem, było wykorzystywane do tego, by pozostawać w żywej relacji. Wszystkie słowne przerwy, spojrzenia - to zatrzymywało uwagę i wręcz “zmuszało” do słuchania tego, co nauczał. W Krakowie nigdy nie mówił z kartek, ale z głowy. Dopiero jako papież miał przygotowywane teksty. Natomiast w relacji jeden na jeden, zawsze do samego końca otwierał się na drugą osobę. Stawał przed nią, skłaniał ku niej głowę, starał się zrozumieć, aby znaleźć wspólny język - tak wyrażał zainteresowanie. Natomiast w kontaktach z dziećmi czy młodzieżą, natychmiast pojawiała się w nim iskra radości, ręce wyciągnięte do nich, bo wiedział, że to jest inna energia. Nie znam innego biskupa, który miałby taki dar trafiania i odnoszenia się do wiernych - a przecież było ich wówczas w Krakowie pięciu, a później następni.
KAI: Czekamy na beatyfikację kard. Wyszyńskiego. Jak wyglądały relacje pomiędzy nim, a św. Janem Pawłem II?
- W archiwum, do którego mam dostęp, są dwa typy listów wymienianych między nimi - urzędowe i prywatne. W tej drugiej grupie są w zasadzie tylko kartki z okazji urodzin, imienin i rocznic. Natomiast z korespondencji urzędowej widać, że oni do siebie dojrzewali - dzieliło ich przecież prawie 20 lat. Była też trudność powodowana wydziałem teologicznym w Krakowie. W Warszawie działała wówczas Akademia Teologii Katolickiej, której prymas Wyszyński był Wielkim Kanclerzem. A Kraków miał się upomnieć o swoje prawa akademickie. W tamtych czasach był on pozbawiony uczelni katolickiej, a przecież przez setki lat był głównym ośrodkiem teologicznym w Polsce. Stąd Karol Wojtyła oczekiwał, że prymas będzie owocniej wspierał starania Krakowa o przywrócenie mu pełnych praw akademickich.
Jednak każdy list do kard. Wyszyńskiego kończy w postawie synowskiej, pełnej oddania, czego nauczył się od swojego ojca. Gdyby nie było żadnych innych dokumentów, które miałyby wykazać świętość obydwu, to tych kilkadziesiąt listów, które kierują do siebie nawzajem, udowodniłby, że Wojtyła był święty i w taki sam sposób myślał o prymasie.
KAI: Czego w takim razie okres krakowski w życiu św. Jana Pawła II może nauczyć duchowieństwo, biskupstwo i wiernych?
- Myślę, że całościowego spojrzenia na Kościół. Karol Wojtyła zorganizował metropolię krakowską na nowo.
Zaczął zapraszać biskupów na procesję na Skałkę i na spotkania imieninowe. Sam także wyjeżdżał - co roku był w Przemyślu, Katowicach czy Lublinie. Bardzo mocno wskazuje to na istotę relacji między biskupami. W dodatku pokazuje, że w Kościele nie powinno się oddzielać duchownych od świeckich, zwłaszcza w ówczesnym myśleniu, że pierwsi są aktywni, a drudzy bierni.
Tym myśleniem o budowaniu prawdziwej wspólnoty z aktywnie zaangażowanymi świeckimi osobami Karol Wojtyła wyprzedzał o kilka lat postanowienia Soboru Watykańskiego. Jest w tym pewien biskupi uniwersalizm. W takiej postawie można poczuć ojca Kościoła, kogoś, kto wie, jak Kościół powinien funkcjonować. Karol Wojtyła to człowiek, który wiedział nieco lepiej o pewnych rzeczach od starszych sobie, ale wszystko pokazywał w pokorze. Dodatkowo szła za tym wyjątkowa więź z Bogiem, która sprawiła, że nie musiał się nikomu tłumaczyć, gdyż w swoich postawach i racjach był autentyczny. To też sprawiło, że na ul. Franciszkańskiej 3 zawsze było tłumnie. Przybywali tam ludzie z najrozmaitszymi sprawami, a biskup, później również kardynał Wojtyła zawsze starał się im pomóc.
To właśnie czułem, kiedy jako młody ksiądz zostałem przez niego posłany na parafię. Niewiele mi mówił o tym, jaki jest klimat społeczny, ani jaka jest struktura zawodowa parafii, do której mnie posłał. Popatrzył, powiedział dosłownie kilka zdań, ale wymiana spojrzeń i realna obecność przez tych kilka chwil to było wszystko, czego potrzebowałem, by wypełnić to zadanie, które on mi powierzył. Było coś niewerbalnego w tym poleceniu - posyłam cię, idź, dasz radę, nie bój się. A w jego spojrzeniu to, co powinno być wskazaniem dla duchownych - potwierdzenie wiernym, jak i innym kapłanom, że z Bogiem wszystko się uda.
źródło: Katolicka Agencja Informacyjna