Życie Pawła mogłoby stać się podstawą dla kilku scenariuszy filmowych. I nie byłyby to filmy łatwe i przyjemne. Na szczęście w życiu Pawła Cwynara pojawił się Miłosierny Bóg, który uratował go przed nim samym, a do scenariusza jego życia dopisał nawrócenie, pokój, dobro i radość.
Świadectwa Pawła Cwynara wysłuchała na SalveNET Katarzyna Supeł-Zaboklicka.
Na jej pytanie, czy ludzie się go bali, Paweł Cwynar odpowiedział, że w zależności od okoliczności. Bywało tak, że w przestępczej działalności chodził w skórze, podjeżdżał gdzieś z grupą osób w czarnych samochodach, celowo wzbudzając obawy. Była to forma demonstracji. Jak zaznacza jednak, nawet jego koledzy, którzy z nim wtedy byli, prywatnie byli zupełnie innymi ludźmi. Był to sposób na przybieranie masek. Dodał jednak, że nie chodziło o proste udawanie. Aby nie okazywać strachu, trzeba też się nauczyć nad nim panować, a to wymaga odwagi. „Wchodzi człowiek w jakąś rolę, zaczyna się jej coraz bardziej uczyć i po części staje się osobą odgrywaną. Aktorzy też uczą się takiego utożsamiania z rolą” – powiedział Paweł Cwynar.
Sport i potrzeba rywalizacji
„Kochałem sport. Czwórbój to była moja pasja – opowiadał Paweł Cwynar. – Żyłem sportem. Poświęcałem się temu bezgranicznie. Do tego z pewnością już w młodych latach doszła pycha i zarozumiałość. Skłaniał do tego fakt, że ciągle wygrywałem, stawałem na podiach i odbierałem puchary. Nie byłem trenowany przez profesjonalnego trenera, ale przez nauczyciela WF-u. Potem trafiłem do technikum, a tam nie interesowano się moim sportowym rozwojem. Pojawiła się pustka. Chciałem rywalizować, a nie znajdowałem oparcia w rodzinie, bo nie miałem na tyle rozwiniętych relacji z moimi rodzicami, a zwłaszcza z ojcem. Uważam zaś, że to jest bardzo ważne dla dorastającego chłopaka. Buzowała we mnie adrenalina, więc szukałem jej ujścia po swojemu”.
Potrzeba wrażeń
„Wtedy to poprosiłem rodziców, pod pozorem chęci posiadania ciszy i spokoju do czytania książek, o wstawienie zamka w moim pokoju. Kiedy się zgodzili i to zrobili, wieczorami zamykałem drzwi, otwierałem okno i wymykałem się na ulicę, jeszcze w czasach PRL-u, szukać wrażeń. Dużo się wtedy piło. Kręciłem się wokół piwiarni, gdzie siedziało wielu recydywistów. Zacząłem kroczyć tą drogą. Potem poznałem młodszych chłopaków, tzw. kajdaniarzy, czyli chłopaków z poprawczaków. Oni posiadali pewne zasady, więc mi zaimponowali. Ja w tym czasie odstawiłem na bok swoje katolickie zasady wyniesione z domu, aby dokonywać przestępstw, które dawały mi radość. Byłem nieuchwytny, co dawało mi satysfakcję. Był to mój sposób na realizację siebie”.
Więzienie
„W wieku 16 lat trafiłem do izby dziecka. Tam zdarzało się, że byłem bity, a nawet na różne sposoby torturowany. Zamykano mnie np. do metalowej szafy, skuwano ręce z tyłu i walono pałkami po metalu, co powodowało dzwonienie w uszach. Przeżyłem to trzykrotnie, ale się nie załamałem. Recydywiści byli dla mnie autorytetami. Ciągle podążałem drogą przestępstw i tak trafiłem na 15 lat do więzienia. Poznałem tam cały przekrój ludzi, w tym dobrych. Byłem na początku trochę rozgoryczony, bo zostałem skazany m.in. za dwa przestępstwa, których nie popełniłem. Z drugiej strony wiele uszło mi na sucho”.
Boże miłosierdzie
„Liczę wyłącznie na Boże Miłosierdzie. Liczę na to, że nie zostanę osądzony przez Bożą Sprawiedliwość, bo tak dużo rzeczy nawywijałem… Wiele rzeczy robiło się w białych rękawiczkach. Nie trudniłem się np. sprzedażą narkotyków, ale pewne rzeczy załatwiałem przez telefon, siedząc w samochodzie. Pan Bóg przyszedł do mnie w celi izolacyjnej, w której spędziłem rok. Poznałem wielką radość wynikającą z istnienia życia wiecznego. Podczas adoracji zrozumiałem, jak wiele mogłem wyrządzić zła i jak wiele zawdzięczam Bogu...” – opowiadał Paweł Cwynar.
źródło: SalveNET