Ks. Leszek Kryża: Na Ukrainie dzieje się duchowa rewolucja

„Jesteśmy świadomi, że konieczna jest w naszym działaniu moc z góry. Na każdym kroku czuje się walkę dobra ze złem. To jest doświadczenie niemal wszystkich, którzy chcą pomagać walczącej Ukrainie” – powiedział ks. Leszek Kryża, dyrektor biura Zespołu Pomocy Kościołowi na Wschodzie.

W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” podkreślił, że Ukrainie potrzebna jest pomoc na wszystkich poziomach, czyli opieka nad uchodźcami, pomoc osobom, które zostały na miejscu, a także wsparcie modlitewne. 

„Jesteśmy świadomi, że konieczna jest w naszym działaniu moc z góry. Na każdym kroku czuje się walkę dobra ze złem. To jest doświadczenie niemal wszystkich, którzy chcą pomagać walczącej Ukrainie. Dlatego potrzeba modlitwy, żeby nie ustać” – powiedział ks. Kryża. 

Zwrócił uwagę, że wojna przyczynia się do duchowego przebudzenia Ukrainy. 

„Wierzący modlą się więcej, wątpiący zaczynają szukać, ateiści widzą działania Kościoła i jest to dla nich przeogromne świadectwo. Słyszałem wielokrotnie takie mniej więcej zdanie: «Podziwiam was. Macie w Polsce dobre życie, a wy tu z nami siedzicie, przyjeżdżacie. Właściwie dlaczego?». To dla nich zastanawiające. Pytają o przyczynę i często odczytują to jako znak istnienia czegoś więcej. Wielu ludzi odkrywa też, czym jest realne życie zakonne. Myśleli wcześniej, że zakonnice to takie efemeryczne, mdlejące, ubrane na czarno kobiety. Teraz odkrywają prawdę, doświadczają ich energii i poświęcenia. Tak, stanowczo: dzieje się na Ukrainie swoista duchowa rewolucja” – zaznaczył.

Zauważył, że to właśnie tam, na miejscu, na Ukrainie, widać, kim są największe ofiary wojny. Są to dzieci, osoby niepełnosprawne i starsze. Często są zostawieni sami sobie. Z pomocą przychodzi im Kościół, księża i siostry zakonne, które opiekują się nimi możliwie najlepiej.

„Od zgromadzeń otrzymują leki, posiłek, dobre słowo. Często schronienie. Nie ma obecnie takiej parafii czy klasztoru na Ukrainie, które nie pomagałyby ludności. Lokalny Kościół karmi, chroni, leczy” – opowiadał. 

Zauważył, że widać w Polsce zmęczenie sytuacją wojny na Ukrainie. Ludzie zniechęcają się, widząc na przykład, że Ukraińcy jeżdżą dobrymi samochodami.

„Odczuwa się zmęczenie sytuacją. I niektórych drażni, gdy «my tu pomagamy ofiarnie», a niektórzy przyjezdni z Ukrainy świetnie się bawią w knajpach. Ale przecież przy tak ogromnej liczbie osób przyjeżdżających z Ukrainy docierają do nas ludzie bardzo różni. To, co może nas zdenerwować, to margines. Gdy się wejdzie w problem głębiej, widać ciężko pracujących, uczciwych ludzi, którzy starają się nie tylko przetrwać, ale i pomagać, działając w wolontariatach na rzecz Ukrainy”.

Zaznaczył, że na Ukrainie biedy będzie przybywać. Będzie to wymagało zaangażowania i udzielania dalszej pomocy. 

„Niestety, wojna się nie kończy. Musimy wszyscy sensownie odnaleźć się w tej sytuacji. Wtedy mamy szansę wygrywać – każdy na jakimś poletku – ze złem” – podkreślił dyrektor Biura Pomocy Kościołowi na Wschodzie. 

Źródło: „Gość Niedzielny”

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama