Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono. Ja zdałam ten egzamin przed panem Bogiem. Wiele matek przegrywa, ulega presji, nie chce – mówi Joanna, która odważyła się odmówić aborcji i urodzić dziecko, jak się okazało – zdrowe.
W swoich mediach społecznościowych Magdalena Korzekwa-Kaliszuk przytoczyła poruszające świadectwo Joanny Kurlanc.
Sytuacja miała miejsce w 1992 roku. Joanna miała już 5-letnią córkę i oczekiwała kolejnego dziecka. Była pełna obaw, bo pół roku wcześniej poroniła. Lekarz zasiał w niej ogromne wątpliwości i strach. Jak opowiadała:
„Podczas wizyty u lekarza on stwierdza: «nie wygląda to dobrze». Moje wyniki krwi wskazują na powikłania. Wymienia parę możliwych. W mojej głowie zaczyna szumieć, nic już do mnie nie dociera, zaczynam płakać tak jak ostatnio, gdy mi mówił, że nie donoszę poprzedniej ciąży. Wówczas przewidywania się potwierdziły. Straciłam moje dziecko w dwunastym tygodniu. Tym razem ma być inaczej. Mam urodzić dziecko z zespołem Downa albo jeszcze poważniejszą wadą”.
Kobieta dostała skierowanie na badanie wód płodowych, aby potwierdzić diagnozę. Termin jednak był za 10 dni, co w świetle prawa uniemożliwiłoby aborcję. Dlatego lekarz namawiał ją do aborcji od razu, bez potwierdzenia diagnozy.
„«Jak to już? Jaka aborcja?» – odpowiadam. «No chyba nie chce pani ryzykować?» – pyta lekarz. Zaryzykowałam” – wspomina Joanna.
„Jestem Polką mieszkającą za granicą, wydaje mi się że lekarz długo myślał, że ja po prostu nie rozumiem na tyle języka i nie zdaję sobie sprawy, że aborcja po pewnym terminie jest w tym kraju niemożliwa. Wszystko rozumiałam, wszystko wiedziałam. Nie zabiję mojego dziecka. Przyjmuję to, co mi Bóg zesłał. To mój krzyż. Dam radę” – opowiada kobieta.
Był to dla niej bardzo trudny czas. Próbowała pogodzić się z tym, co miało nastąpić. Niestety nie miała wsparcia w najbliższych. Mąż i teściowa, chociaż wierzący, nie widzieli problemu w tym, żeby zabić dziecko. Joanna przepłakała i przemodliła wiele nocy.
Zrobiła zlecone badanie, bo chciała mieć pewność diagnozy. Lekarz obiecał, że zadzwoni, jak tylko będą wyniki.
„On nie rozumiał mojej decyzji, ale miałam wrażenie że mnie szanuje i w pewnym sensie współczuje. Telefon o 22 w nocy. «Przepraszam, że dzwonię tak późno ale pani prosiła więc się odważyłem zadzwonić. Pani decyzja była słuszna. Dziecko jest zdrowe». Płakałam ze szczęścia. Telefon do mamy w Polsce, która stała za mną i nawet raz powiedziała: «jak urodzisz i nie będziesz chciała, to wychowam za ciebie». Tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono. Ja zdałam ten egzamin przed panem Bogiem. Wiele matek przegrywa, ulega presji, nie chce. Mam fajnego, zdrowego syna. Skończył studia. Jest nauczycielem. Byłby tak samo kochany, gdyby okazało się, że jest chory”.
Historia Joanny pokazuje, jak wielkiej presji są poddawane kobiety wobec przypuszczalnej choroby dziecka. Ona miała odwagę postawić życie dziecka na pierwszym miejscu i o nie walczyć. Dzięki jej wierze, jej syn może żyć i realizować swoje marzenia.
Źródło: Facebook