„W kierownictwie duchowym usłyszysz: «Wiemy, że przyszedłeś do nas, bo chcesz usłyszeć, jaki plan ma Pan Bóg, ale pierwsze pytanie jest inne: co sam chciałbyś uczynić? Decyduj! Nie jesteś pionkiem na Bożej szachownicy!»” – mówi o. Paweł Sawiak, jezuita.
W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” podzielił się swoim doświadczeniem i przemyśleniami dotyczącymi kierownictwa duchowego.
Powiedział, że jezuici często towarzyszą ludziom w rozeznawaniu ich powołania. Jak przyznał, stara się podpowiadać, żeby osoby szukające swojej drogi dobrze rozpoznawały, skąd pochodzi głos, który słyszą w sercu.
„Jako kierownik duchowy staram się obiektywizować to doświadczanie, które podpowiada człowiekowi: «Wiem, czego chce ode mnie Bóg». Jestem po to, by uwrażliwić taką osobę: W twoim sercu i sumieniu nie mówi jedynie Pan Bóg. Natchnienia mogą pochodzić od trzech osób (to zazwyczaj jest dla przychodzących zaskakujące!): od ciebie samego, Pana Boga lub złego ducha. Jeśli wy chodzisz z domu i wieje zimny wiatr, a coś ci mówi «załóż czapkę», to nie jest to Pan Bóg. To twój głos i twoje życiowe doświadczenie”.
Podkreśla, że to człowiek ma podejmować decyzje, bo Bóg nie traktuje ludzi jak pionków na szachownicy.
„W kierownictwie duchowym usłyszysz: «Wiemy, że przyszedłeś do nas, bo chcesz usłyszeć, jaki plan ma Pan Bóg, ale pierwsze pytanie jest inne: co sam chciałbyś uczynić? Decyduj! Nie jesteś pionkiem na Bożej szachownicy!». Co więcej, w tej układance jesteś tak ważną osobą, że Bóg obdarzył cię wolnością wyboru: jako dziecko Boże możesz iść i smakować ten świat. Przyjdź ze swym pragnieniem do Boga, opowiedz Mu o nim. On czeka na twój ruch. Nawet jeśli się pomylisz i wybierzesz niewłaściwie”.
Zaznacza, że nie można bać się popełniania błędów. „Ignacy mówi, że błąd bardziej pomaga w życiu duchowym niż perfekcja!” – przypomina.
„Nie po to żyję, by popełniać błędy, ale jako człowiek mam do nich prawo. Co więcej, Pan Bóg pozwala mi je popełniać… Zanim zapukałem do jezuitów, wybrałem studia prawnicze, które, jak się okazało, nie były moją misją. Dopiero na trzecim, czwartym roku zacząłem rozeznawać, że nie jest to moja droga. Ale nigdy nie uważałem tego czasu za stracony” – wyznał ksiądz.
Dodaje, że samo pojęcie „kierownictwa duchowego” jest zastępowane „towarzyszeniem duchowym”. Nie chodzi tutaj bowiem o wydawanie poleceń, ale o podjęcie wspólnej drogi.
„W słowie «kierownictwo» jest pułapka. Osoba, która przychodzi do mnie, nie jest «kierowana na właściwe tory», nie staje się bezwolna” – zaznacza jezuita.
Jak tłumaczy, nie jest możliwe takie towarzyszenie online. Oglądanie filmików pewnych kaznodziejów nie jest korzystaniem z kierownictwa duchowego. Ono wymaga spotkania. Jak przyznał, możliwe są rozmowy przez telefon czy przez Skype’a, ale kierownictwo duchowe zakłada poznanie się.
„Bo kierownik, patrząc z boku na moje życie i różne mechanizmy, którymi się kieruję, przez swe duchowe doświadczenie pomaga mi dokonać wyborów. Może na przykład zasugerować: «Według mnie tu i tu nie mówi do ciebie Pan Bóg, ale włącza się twój mechanizm lękowy. Boisz się relacji z kobietami i dlatego myślisz o wstąpieniu do klasztoru, a bierze się to z tego, że twoja mama była osobą przemocową» i tak dalej”.
Dodaje, że takim towarzyszem duchowym może być nie tylko ksiądz, ale także siostra zakonna czy osoba świecka. Jak zaznacza, „tu nie ma czegoś takiego jak certyfikat”.
Kierownictwo duchowe nie jest relacją na całe życie. Wspólna droga może się skończyć np. z powodu przeniesienia księdza do innej parafii czy przeprowadzki danej osoby.
„Kierownik duchowy nie jest na całe życie. Na rekolekcjach ignacjańskich jest tylko na osiem dni. Zawsze na początku pytam o oczekiwania, o to, czego ktoś się spodziewa. Często osoby, które przychodzą, są w okresie strapienia (dobrze wtedy skorzystać z towarzyszenia, bo obiektywizuje ono tę rzeczywistość!), a gdy z niego wyjdą i są na tyle mocne, by iść same, można je śmiało wypuścić. Kierownictwo duchowe nie jest ekskluzywnym klubem dla wtajemniczonych katolików: «Wiesz, moja wiara jest subtelniejsza, bo mam swojego kierownika»” – podkreśla o. Paweł.
Źródło: „Gość Niedzielny”