Najnowszy film Krzysztofa Langa ogląda się z głową pełną przerażających obrazów z dzisiejszej Ukrainy, ze świadomością, że po polskich ulicach chodzą w tej chwili miliony niewinnych, zwykłych ludzi, którzy musieli porzucić swoje domy. To ma znaczenie.
Są filmy, których odbiór warunkują i kształtują okoliczności, w jakich trafiają na ekran. Dotyczy to także, a może nawet przede wszystkim, filmów odnoszących się do konkretnych faktów historycznych. W takich sytuacjach weryfikuje się w sposób szczególny maksyma Cycerona, mówiąca że historia jest świadkiem czasów, światłem prawdy, życiem pamięci, nauczycielką życia („Historia testis temporum, lux veritatis, vita memoriae, magistra vitae” – łac.).
Takim filmem okazuje się wchodzące właśnie na ekrany polskich kin najnowsze dzieło Krzysztofa Langa „Marzec '68”.
Liczący dzisiaj siedemdziesiąt jeden lat reżyser w przedpremierowych wypowiedziach podkreślał, że należy do pokolenia, dla którego wydarzenia Marca 1968 roku stały się najważniejszym doświadczeniem życiowym. „W znacznym stopniu ukształtowały moją świadomość polityczną i społeczną” – wyjaśniał. Wspominał, że był wówczas maturzystą w liceum, z którego wywodziła się znacząca część przywódców studenckiego buntu w stolicy.
Lang mówił też, że w następstwie wydarzeń marcowych wielu z jego najbliższych przyjaciół pochodzenia żydowskiego opuściło Polskę, ponieważ ich rodziny ówczesne władze przymusiły do emigracji. Tłumaczył, że film „Marzec '68” jest próbą przybliżenia tamtych dramatycznych wydarzeń współczesnemu pokoleniu. „Jest to też z mojej strony próba jakiejś minimalnej moralnej rekompensaty za krzywdy, których doświadczyli moi przyjaciele, znajomi i ich rodziny” – objaśniał motywy, które kierowały nim przy realizacji obrazu.
Można by więc pomyśleć, że mamy do czynienia z kolejną filmową produkcją, której zadaniem jest przede wszystkim rozliczenie z konkretnym ponurym epizodem naszej historii. Rozliczenie w różnych aspektach i wymiarach, z osobistymi rozrachunkami reżysera z przeszłością włącznie. Wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z filmem w jakiś sposób rocznicowym (choć akurat w tym roku nie przypada żadna okrągła rocznica tamtych tragicznych wydarzeń). W tym kontekście oczywisty wydaje się wybór marca na moment premiery.
Stało się jednak coś, czego Krzysztof Lang, przystępując do realizacji rozliczeniowego, sięgającego ponad pół wieku w historię, filmu, raczej nie był w stanie przewidzieć. Jego dzieło o Marcu 1968 roku trafiło do widzów w marcu 2022. W czasie, gdy oczy, umysły i serca wszystkich w Polsce zwrócone są na Ukrainę i na Ukraińców, którzy nie tylko walczą w obronie suwerenności swojej ojczyzny, ale którzy również w naszym kraju szukają w ogromnej liczbie ucieczki przed rosyjską agresją, przed pozbawioną jakiegokolwiek uzasadnienia wojną. Dziś wystarczy w Polsce wyjść na pobliski skwer, aby spotkać ukraińskie matki, których dzieci bawią się wspólnie z polskimi maluchami. Kobiety i dzieci poubierane bardzo często w to, co otrzymały od Polaków, matki popychające wózki, w których jeszcze niedawno wożone były polskie dzieci, ponieważ uciekały przed zagrożeniem i śmiercią niejednokrotnie tak, jak stały, tracąc w jednej chwili cały życiowy dorobek.
„Marzec '68” to opowieść o miłości w zderzeniu z okrucieństwem nie historii, ale konkretnych ludzi ją według własnego widzimisię układających. Już ten wątek sprawiał, że najnowsza produkcja Krzysztofa Langa wykraczała poza bezpośrednie rozliczenie z konkretnym przypadkiem, przejawem zła.
Jednak gdy się ogląda ten film z głową pełną przerażających obrazów z dzisiejszej Ukrainy, ze świadomością, że po polskich ulicach chodzą w tej chwili miliony niewinnych, zwykłych ludzi, którzy musieli porzucić swoje domy, swoje dotychczasowe życie, nabiera on wymowy ponadczasowej. Kontekst marca 2022 roku sprawia, że „Marzec '68” staje się opowieścią ponadczasową. Opowieścią o nieustannym zagrożeniu, jakim dla ludzkiej egzystencji, ludzkich marzeń, ludzkiego szczęścia, ludzkiej miłości, stanowi każdy patologiczny system władzy. System, który jednym kompletnie niszczy życie, odbiera im nie tylko wszystko, co mieli, ale i nadzieję, a innych „tylko” w sposób skrajny demoralizuje.
Wspomniana wyżej maksyma Cycerona bardzo często jest skracana tylko do sformułowania mówiącego, że historia jest nauczycielką życia. Patrząc na dzieje ludzkości można dojść do wniosku, że Marek Tulliusz Cycero się pomylił. Miliony ludzkich dramatów na przestrzeni tysiącleci dowodzą raczej, że gatunek ludzki nie uczy się niczego i wciąż na nowo dopuszcza do tego, aby przewaga była po stronie tych, którzy nie tylko nie uznają nawet elementarnych zasad, ale po prostu postępują tak, jakby nie mieli sumień. Jednak, żeby historia mogła okazać się nauczycielką życia, najpierw musi być dla milionów zwykłych ludzi świadkiem czasów, światłem prawdy i życiem pamięci. Bez tego historia nikogo niczego nie nauczy. Najnowszy film Krzysztofa Langa to potwierdza.