Stanisława Orzeł: poznanie ks. Blachnickiego było cudem w moim życiu

Pani Stanisława Orzeł bardzo dobrze znała sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego. Jako nastolatka szukała swojej drogi życiowej. Dzięki niemu odnalazła powołanie. Odnalazła sens życia. Krucjata Wyzwolenia Człowieka to... jej spełnione życie.

Pani Stanisława Orzeł jest na Kopiej Górce w Krościenku nad Dunajcem od kiedy Kopia Górka istnieje, od 1964 roku. „Byłam już wtedy po oazie. A wcześniej poznałam ks. Franciszka. I to był cud w moim życiu” – podkreśla pani Stanisława.

Zanim jednak pani Stanisława poznała ks. Franciszka Blachnickiego, włączyła się już w Krucjatę Wstrzemięźliwości. Niestety, dzieło zostało zlikwidowane przez SB w 1960 roku. „Wstąpiłam do Krucjaty Wstrzemięźliwości, gdy byłam bardzo młoda, chodziłam do starszej klasy szkoły podstawowej” – dzieli się w rozmowie z o. Tomaszem Nowakiem OP dla „Strefy Wodza” pani Stasia. 

„Któregoś razu pomyślałam sobie, że trzeba też zgłosić moich braci. Co z tego, że ja należę? Porozmawiałam więc z nimi, dałam im deklarację. Zgodzili się, wypełnili. Wiedzieli jakie są zobowiązania. I trzeba było to potem wysłać do Katowic. Nie wiedziałam jednak wtedy, że przyszli panowie urzędnicy i zamknęli działalność Krucjaty Wstrzemięźliwości. Nie wiedziałam, że ks. Franciszka już tam nie ma. Biskup skierował go na studia do Lublina. A ja na ten adres wysłałam deklaracje braci...” – dodaje.

Za jakiś czas jednak przyszedł do pani Stanisławy liścik. „Niebieska kopertka, otwieram ten list... A w środku: „Droga Czcicielko Niepokalanej”. O, jaka była moja radość! Niesamowita... Ksiądz Franciszek Blachnicki napisał, że się bardzo cieszy z moich braci i mamy trwać w Krucjacie, mimo tego, że władze wstrzymały działalność i nie wolno mu prowadzić dalej tego, co robił, bo im się to bardzo nie podoba. I, że nie wiadomo, czy go nawet nie spotka kara za taką działalność. Napisał, że mamy się jednak modlić i trwać. Moi bracia bardzo się ucieszyli, kiedy ten list przyszedł. A ja pomyślałam, że jak na taki list nie odpowiedzieć... I tak się zaczęło. Korespondencja z księdzem Blachnickim” – wyznaje pani Stasia.

„Pamiętam jak kiedyś ks. Franciszek powiedział, że jedyna korespondencja, którą prowadził wytrwale, to była korespondencja z panią Stanisławą Orzeł i mu się to opłaciło” – uśmiecha się p. Stasia. I nastał ten moment, kiedy ksiądz Franciszek powiedział jej, że dość tych listów. Ma przyjechać do Krościenka i porozmawiają na żywo. „Bardzo się ucieszyłam. A że samej nie wypadało, to pojechała ze mną mama” – dodaje. Kiedy ks. Franciszek zobaczył podróżniczki, z humorem rzekł: „O, Stasia, taka malutka, przyjechała z mamusią, bo się sama bała” – wspomina z radością p. Stanisława.

Pani Stasia była wtedy nastolatką i szukała swojej życiowej drogi. Dzięki księdzu poszła do szkoły dla pracujących. Dalej pisała listy. I w końcu nadszedł moment, kiedy pojechała na oazowe rekolekcje, które prowadził założyciel Ruchu Światło-Życie. Po rekolekcjach zapytała ks. Franciszka, czy może przyjechać na kilka dni do Krościenka. Pojechała. Pomagała w kuchni, obierała ziemniaki. I coraz bardziej fascynowała się tym miejscem. „To jeszcze nie było Centrum Ruchu, ale już było wiadomo, że Kopia Górka to jest to miejsce, które Pan Bóg wybrał” – dzieli się pani Stasia.

A potem były kolejne rekolekcyjne oazy. Czas wytchnienia, czas dowartościowania, czas formacji, czas bycia animatorką, czas bycia moderatorką... A już w 1965 roku młoda Stanisława pojechała na rekolekcje Instytutowe. Zaczęła być kandydatką i przygotowywać się do bardzo ważnej decyzji. „Kiedy wiedziałam już, że tak, że dołączę do wspólnoty w Krościenku, musiałam przygotować na to rodziców. Pojechałam do Krościenka. Zaczęły się przygotowania do pierwszej profesji. To był czas zamknięty, bez wyjazdów. Nie byłam wtedy na ślubie mojego brata, bratową poznałam później” – wyznaje Stanisława Orzeł. 

Kolejne lata to już życie w Krościenku na dobre. Pani Dorota uczyła Stanisławę gospodarstwa, sprzątania, gotowania. Jednak ks. Franciszek zaproponował Stasi, aby pojechała zdawać maturę w Lublinie. Kiedy zdała, wróciła do Krościenka, pracując dalej na Kopiej Górce. Pan Bóg jednak zaplanował dla niej jeszcze studia na KUL-u, a potem... „W 1979 roku ks. Blachnicki zabrał mnie do Krakowa. Powiedział, że będę tam mieszkać i zajmować się Krucjatą, bo tu będzie Centralna Diakonia Wyzwolenia” – wspomina p. Stasia.

8 czerwca 1979 r. w Nowym Targu w obecności Jana Pawła II, w odpowiedzi na jego apel, aby Polacy przeciwstawiali się wszystkiemu, co uwłacza ludzkiej godności i poniża obyczaje zdrowego społeczeństwa, została ogłoszona Krucjata Wyzwolenia Człowieka. Ks. Blachnicki czuł, że to Ruch Światło-Życie ma odpowiedzieć na ten apel. To był człowiek prawdziwej wolności. Ta wolność była wpisana od początku w ruch oazowy. Wielokrotnie podkreślał, że tylko człowiek prawdziwie wolny, może wyzwalać innych.

Nastał taki dzień, że pani Stanisława mogła wyrobić sobie paszport i pojechać do Carslbergu, aby porozmawiać z Ojcem Franciszkiem m.in. o Krucjacie. Miała mnóstwo pytań. Jednak nie było jej to dane. „Ktoś nagle zapukał do naszych drzwi i mówi: dziewczyny wstańcie, ojciec Franciszek nie żyje. Poszłam do łazienki i płakałam. Już wiedziałam, że Ojca więcej nie zobaczę, nie zapytam go o nic. Pomyślałam: co teraz będzie z Krucjatą? Co dalej?" – podkreśla w wywiadzie dla „Strefy Wodza” pani Stanisława. 

Płacz jednak ustał i trzeba było pracować dalej. 42 lata w Diakonii Wyzwolenia. Niezwykły czas dla pani Stanisławy. Wierzy, że Pan Bóg ją powołał na drogę Krucjaty. Kocha tych ludzi, którym trzeba pomóc. Ludzi uzależnionych. Ludzi, którzy już wyszli z nałogu. Bo w Krucjacie chodzi o miłość.

W Krakowie pani Stanisława mieszkała 20 lat. A potem wróciła do Krościenka. Tak, poznanie ks. Blachnickiego było dla niej cudem w jej życiu. Znalazła sens. Krucjata to jej... spełnione życie.

źródło za: youtube.com/@STREFAWODZA

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama