30 lat manipulacji, czyli religia w szkole okiem „Gazety Wyborczej”

„Bywały artykuły, publikowane w odstępach nawet kilku lat, o dokładnie tej samej treści, tytule, a nawet użytej grafice. Spośród 5816 artykułów tylko 486 tekstów miało wydźwięk pozytywny” – mówi ks. dr Mateusz Wójcik, autor monografii naukowej poświęconej temu, w jaki sposób „Gazeta Wyborcza” przedstawiała naukę religii w polskich szkołach.

Miłosz Kluba: W swoim doktoracie opisał Ksiądz, jak katechezę w szkole przedstawiała na swoich łamach „Gazeta Wyborcza”. Ile takich artykułów Ksiądz przeczytał?

Ks. Mateusz Wójcik: Przeanalizowałem 5816 artykułów opublikowanych w latach 1990 – 2019, dotyczących bezpośrednio lub pośrednio nauczania religii w szkole, ale aby je wybrać musiałem przejrzeć lub przeczytać kilkanaście, może kilkadziesiąt a nawet kilkaset tysięcy artykułów. Nigdy się nie zastanawiałem, ile artykułów GW przejrzały moje oczy, ale może się okazać, że jestem w czołówce jej najwierniejszych czytelników.

Jakie wrażenie pozostało po takiej lekturze?

Nie była to lektura, ani łatwa, ani przyjemna, ponieważ nie miała nic wspólnego z czytaniem gazety codziennej do porannej kawy. Każdy z tych 5816 artykułów przeczytałem kilkukrotnie na różnym etapie przygotowywania pracy. Żeby opisać pierwsze, bardzo mocne wrażenie, które stale mi towarzyszy, posłużę się obrazem.

Wyobraźmy sobie, że mamy garnek zupy jarzynowej i ktoś co jakiś czas z tego garnka podaje nam kolejne porcje. Jak się nam znudzi zupa, zaczyna wyciągać poszczególne warzywa i nam je podawać, aby potem znowu wrócić do nalewania i podawania zupy.

Przez te 30 lat przytaczane przez GW „argumenty” odnośnie do nauczanie religii w szkole ciągle powtarzają się, są wielokrotnie powielane, „oglądane i analizowane” z każdej strony. To nic nowego nie wnosi do dyskusji, a tych którzy nie mają krytycznego podejścia do rzeczywistości i są bezkrytycznymi czytelnikami „jednego tytułu prasowego” utwierdzają w opinii, że mają do czytania z obiektywnym przekazem rzeczywistości. Sam nie zdawałem sobie z tego sprawy, dopóki czytając chronologicznie artykuły nie zacząłem myśleć: „chwila, albo coś ze mną jest nie tak, albo ja ten artykuł już chwilę temu czytałem”.

Odkryłem że bywały artykuły, publikowane w odstępach nawet kilku lat, o dokładnie tej samej treści, tytule, a nawet użytej grafice.

Patrzył Ksiądz z perspektywy nie tylko badacza, teoretyka – ale także katechety, nauczyciela, pedagoga.

Badania rozpocząłem w 2017 roku. Będąc wtedy czynnym katechetą, uczyłem już w kolejnej szkole, miałem pewne indywidualne odczucia i doświadczenia związane z nauczania religii. Sam też przeszedłem cały cykl katechezy w szkole i nie znam tak aktualnie rozsławianego i z tkliwością wspominanego nauczania religii w salkach (ciekawe, że o jakości tego nauczania niewielu się wypowiada, bo bywało naprawdę różnie, a wiem to od samych księży którzy wiele lat w salkach uczyli). Można powiedzieć, że postanowiłem powiedzieć nauczaniu religii „sprawdzam” i zobaczyć, jak było ono przedstawiane w mediach wtedy, kiedy ja byłem uczniem i kiedy byłem nauczycielem religii.

Badania zajęły mi mnóstwo czasu, ale zakończyły się obroną doktoratu i wydaniem monografii naukowej („Nauczanie religii rzymskokatolickiej w polskiej szkole w świetle artykułów prasowych »Gazety Wyborczej« z lat 1990-2019”), do której przeczytania gorąco zachęcam. Zazwyczaj jest tak, że wielu ludzi hołduje zasadzie „nie znam się, ale się wypowiem”. Ja przeciwnie, nie po to siedziałem tyle lat w archiwach „GW”, nie spałem po nocach, czytałem, analizowałem, wyciągałem wnioski, żeby teraz, kiedy nauczanie religii w szkole jak nigdy znalazło się w ogniu krytyki, siedzieć i milczeć.

W swojej pracy zauważa Ksiądz, że przekaz był manipulowany – w jaki sposób i w jakim celu? Co miał ostatecznie myśleć czytelnik?

Manipulacja to proces (w przypadku nauczania religii ogólnie rzecz biorąc trwający od ponad 34 lat), w którym dziennikarze „GW” zmieniali, zniekształcali lub ukierunkowywali przekaz artykułów publikowanych na łamach „GW” prezentując swoistą narrację w celu wywołania określonej reakcji u odbiorcy. Następnie kolejne artykuły miały eskalować te reakcje u opinii publicznej.

Permanentne przypominanie i odgrzewanie tych samych, przede wszystkim negatywnych treści w określonych miesiącach roku (co udowodniłem analizując 30 letni okres publikowanych na łamach „GW” artykułów) miało wywołać i utrwalać u czytelników właśnie taki obraz nauczania religii w szkole o jaki chodziło redakcji. Działanie „GW” obejmowało wykorzystanie różnych technik i narzędzi, takich jak selektywne ujmowanie informacji, nadmierne uproszczenia, emocjonalizacja czy wręcz dezinformacja.

Selekcja i konstrukcja informacji na temat nauczania religii w polskiej szkole odgrywały dla redakcji „GW” kluczową rolę. Dziennikarze, wybierając które informacje przekazać, a które pominąć, kształtowali narrację zgodnie z własnymi celami. Wystarczy wspomnieć, że spośród 5816 artykułów tylko 486 tekstów miało wydźwięk pozytywny. To zaledwie 8%

Jak w takim razie wygląda „katecheza według Gazety Wyborczej”?

Najkrócej rzecz ujmując, przekaz GW odnośnie nauczania religii w szkole ogniskuje się wokół czternastu grup tematycznych: niewykwalifikowani, zalęknieni i osamotnieni katecheci; niska skuteczność katechezy szkolnej; przekleństwo nietolerancji; klerykalizacja i indoktrynacja szkół; świecka szkoła; ocena z wiary; katecheta – aferzysta; fikcja dobrowolnego wyboru katechezy; marnotrawienie publicznych pieniędzy przez finansowanie nauczania religii; podręczniki, czyli brak pomysłu na katechezę; masowe odejścia uczniów uczestniczących w katechezie; wiedza o religii (religioznawstwo), a nie katecheza; bezprawne wprowadzenie religii do szkół; brak kontroli nad katechezą.

Wystarczy zwrócić uwagę na charakter przekazu jaki stosowała w latach 1990-2019 GW odnośnie do nauczania religii w szkole, żeby chociaż trochę zrozumieć jak dzisiaj myśli część ludzi. 

Jakimi zabiegami „GW” starała się „przekonać” odbiorców do swojej narracji o katechezie?

Najprostszymi z możliwych. Jednym z nich jest zasada ukryta w zdaniu przypisywanym Josephowi Goebbelsowi: „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą”. Jeden przykład – prawna rzeczywistość jest taka, że nauka religii w szkole nigdy w polskim systemie edukacyjnym nie miała charakteru obligatoryjnego, a zawsze fakultatywny, co oznacza że uczeń mógł chodzić na lekcje religii, a mógł też nie uczęszczać na te zajęcia.

Mamy w Polsce model najbardziej liberalny i jak żaden inny szanujący wolność wyboru uczniów i ich rodziców: religia, etyka albo nic. Tymczasem wielokrotnie w artykułach publikowanych na łamach „GW” pisano wprost, że religia w szkole jest obowiązkowa (takie zdanie jest po prostu kłamstwem) lub tak manipulowano tekstami i wypowiedziami, aby czytelnik miał przekonanie, że wszystkie dzieci w polskiej szkole są „skazane” na religie.

Dziś temat katechezy w szkole jest gorący – widać to choćby po reakcjach na wydaną już monografię. Napisała o niej m.in. sama GW.

I chyba lepszej reklamy zrobić mi nie mogła, ponieważ w kilkanaście dni został wyprzedany cały nakład. Wydawnictwo zleciło dodruk, a książka nie zdążyła trafić do księgarni. Rzeczywiście o książce napisano m. in. w prasie niemieckiej (Die Tagepost, Polen: Das Kreuz mit der Schule). Rozpoczyna się proces tłumaczenia i wydania książki w j. angielskim, aby mogła trafić do krajów Europy Zachodniej.

Jak Ksiądz ocenia to, co dzisiaj dzieje się w przestrzeni medialnej wokół katechezy w szkole?

Od prawie roku na to co dzieje się w naszej Ojczyźnie i wokół nauczania religii w szkole spoglądam z, powiedzmy, rzymskiej perspektywy. Doznałem lekkiego zdziwienia, kiedy 13 grudnia 2023 r. usłyszałem z ust nowej Minister Edukacji: „Dwie godziny lekcji religii to przesada. Moja propozycja będzie polegała na ograniczeniu lekcji religii do jednej godziny płatnej z budżetu państwa; jeżeli będzie decyzja samorządu, rodziców, że chcieliby tych godzin więcej, będzie to ich decyzja, także finansowa”.

Zawsze wydawało mi się (może mylnie), że dzień zaprzysiężenia nowego rządu i słowa jakie tego dnia padają dotyczą kwestii najistotniejszych. Z jednej strony należałoby podziękować pani minister, że nauczanie religii w szkole jest dla niej tak ważne, że znalazło swoje pierwsze miejsce wśród priorytetów. Z drugiej należy stwierdzić, że chyba status religii w polskiej szkole nie jest aż tak ważny przy innych problemach z jakimi boryka się polska edukacja.

Budowanie negatywnego obrazu katechezy trwa zarówno w wypowiedziach polityków, jak i w największych mediach.

Wydaje mi się, że mamy do czynienia po pierwsze z próbą obrzydzenia polskiemu społeczeństwu nauczania religii w szkole – tak jakby nie istniał pozytywny przekaz o wartości nauczania religii w szkole, o sukcesach uczniów, o znakomitej pracy katechetów. O tym nie przeczytamy i nie usłyszymy zbyt często, a na pewno nie tak jak o tym, że od 1 września 2025 będzie jedna godzina religii w szkole.

Druga sprawa to same zmiany w systemie szkolnym – zaczynając od zdewaluowania statusu religii, z której oceny nie będą wliczane do średniej. Pomysł łączenia w jednej grupie uczniów z różnych poziomów edukacyjnych świadczy o absolutnym niezrozumieniem psychologii rozwojowej dzieci oraz specyfiki pracy w szkole. Jaki sens ma w takim układzie przygotowywanie przez nauczycieli na początku każdego roku dostosowań dla uczniów o szczególnych potrzebach edukacyjnych, którzy przynoszą opinie z takiej czy innej poradni? Czy to połączenie grup nie stoi w sprzeczności z innymi przepisami?

W wypowiedziach polityków widać także zupełne niezrozumienie aktualnego statusu nauczania religii w szkole, które jest uregulowana prawnie i organizowane na życzenie rodziców. Dlaczego więc odbiera się rodzicom, którzy chcieli i chcą posyłać swoje dzieci na lekcje religii ich prawo do wolnego wyboru. Gdzie tu jest miejsce na tolerancję? Dlaczego w tej sprawie, jak się wydaje, wypowiadają się przede wszystkim ludzie, których dzieci nie chodzą na lekcje religii? Tu pojawia się natychmiast argument finansowania katechezy. Odpowiem bardzo prosto. Czy ktoś kiedyś sprawdzał ile rzeczy państwo finansuje z pieniędzy publicznych, choć nie korzystają z tego wszyscy obywatele, a w niektórych przypadkach raczej ich zdecydowana mniejszość? Ktoś powie: rodzice dzieci wierzących niech płacą za katechezę. A ja pokażę obszary z których nie korzystam, a na które państwo przeznacza też pieniądze i wtedy będę, idąc tym tokiem myślenia, domagał się, by nie  finansować takich czy innych procedur ze środków publicznych. Nie dajmy się zmanipulować tanimi i populistycznymi argumentami.

Jak to zrobić? Jak nie dać się manipulacji i zbudować pozytywny przekaz o katechezie (o co niedawno apelowali do rodziców i mediów polscy biskupi)?

Można podjąć kilka kluczowych kroków – pierwszym są rzetelne informacje. Upewnijmy się, że informacje, które czytamy, udostępniamy i przekazujemy w rozmowach, są dokładne i oparte na faktach. Nauczmy się krytycznego podejścia do źródeł, nie bądźmy czytelnikami „jednego tytułu prasowego” i oglądaczami jednego kanału „informacyjnego”.

Drugi krok to otwarte dialogi – zachęcajmy innych do otwartych rozmów i dyskusji na temat katechezy, ale pozwólmy się wypowiedzieć i posłuchajmy bez uprzedzeń samych katechetów, bo to oni są na pierwszej linii frontu i to oni wiedzą jakie są aktualne bolączki katechetyczne. Posłuchajmy uczniów, którzy chodzą na katechezę, a nie tych, którzy zrezygnowali z „chodzenia na religię”, ale urastają do rangi ekspertów. Uszanujmy głos rodziców, których prawem jest posyłanie swoich dzieci na lekcję religii.

Kolejna rzecz to PPP, czyli Promowanie Pozytywnych Przykładów. Podzielmy się historiami sukcesu uczniów, którzy czerpią korzyści z katechezy. Mogą to być przykłady osób, które osiągnęły sukcesy dzięki nauce wartości i zasad moralnych, które są laureatami olimpiad i konkursów, którzy na polu działalności charytatywnej mają czym się pochwalić, którzy np. organizują udane akcje pomocowe. Zapraszajmy do wypowiedzi osoby, które mogą opowiedzieć o pozytywnych doświadczeniach związanych z katechezą – uczniów, rodziców, nauczycieli. Puśćmy w obieg medialny te nagrania, niech one zaistnieją w internecie. Może niektóre z nich zostaną zablokowane bo „naruszają standardy społeczności”, ale część może przebije się do świadomości internautów i pokaże im, że ten medal też ma dwie strony. Wykorzystajmy platformy takie jak Facebook, Twitter, Instagram czy YouTube do promowania pozytywnych treści o katechezie. Twórzmy ciekawe i angażujące posty, filmy i grafiki, a wtedy ludzie zobaczą inny obraz nauczania religii w szkole. 

Przy całym pozytywnym przekazie nie należy też bać się otwartej odpowiedzi na krytykę. Przygotujmy odpowiedzi, aby móc szybko reagować na negatywne opinie czy wręcz mity na temat katechezy i prostować nieprawdziwe informacje.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama