Nie ma się co spodziewać, że władza nagle wycofa się ze swoich pomysłów w sprawie lekcji religii. Jednak są powody do lekkiego optymizmu, a wydawało się, że nie da się zrobić zupełnie nic.
Coś drgnęło. Barbara Nowacka obiecała katechetom bliżej nieokreślone wsparcie w uzyskaniu kompetencji w nauczaniu innych przedmiotów niż religia. Nie należy tych słów traktować zbyt serio, bo po drugie, wielu nauczycieli religii i tak prowadzi też inne lekcje, po trzecie propozycja minister edukacji nie jest zbyt konkretna i pewnie niewiele z niej wyniknie, a po pierwsze i najważniejsze, nie chodzi o to, żeby katecheci się przekwalifikowali, tylko żeby religia została.
Istotne jest jednak to, że minister Nowacka w ogóle odniosła się do postulatów podnoszonych przez obrońców obecności katechezy z szkole. Dotąd jej resort po prostu robił swoje i o tym informował, nie pytając nikogo o zdanie. Najwyraźniej teraz Barbara Nowacka stwierdziła, że trzeba jakoś zareagować na poruszenie, które w końcu się zaczęło.
Sporym echem odbiła się manifestacja zorganizowana przez katechetów. Jeszcze poważniejsze konsekwencje może mieć wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, o który apeluje do Sądu Najwyższego episkopat oraz przedstawiciele kilku innych wspólnot wyznaniowych. Dość słaby jest ciągle głos rodziców (o nauczycielach religii zawsze można w mediach powiedzieć, że walczą o swoje pensje), ale tak czy inaczej zaczęło się dziać całkiem sporo. I, jak widać, ministerstwo jakoś musiało się do sprawy odnieść.
Jedna z pułapek, na które trzeba w obecnej sytuacji uważać dotyczy nowej podstawy programowej lekcji religii. Pracuje nad nią od niedawna zespół powołany przez episkopat. Jeśli powodem, dla którego zmieniamy treść nauczania jest obecna walka o obecność religii w szkole, to z pewnością może powstać pokusa, by tę treść choć trochę rozmiękczyć. To ślepa uliczka, w niczym nie pomoże ani uładzenie przekazu, ani nawet to, że w nowej podstawie akcentowane byłoby znaczenie religii dla polskiej historii czy kultury europejskiej. To nie będzie argument za pozostawieniem w szkole katechezy – nie dla osób, które zdemolowały program historii i listę lektur, usuwając z jednego i drugiego nie tylko wszystko, co religijne i patriotyczne, ale nawet „Romea i Julię”.
Nie ma się co spodziewać, że władza nagle wycofa się ze swoich pomysłów na widok nowego programu lekcji. Pewnie zresztą w ogóle nie będzie się chciała wycofywać.
Spodziewałbym się raczej, że będzie próbowała trochę uspokoić nastroje, przeczekać opór, może zaoferować komuś jakieś bonusy, ale koniec końców zrobić swoje. Pomimo wszystko są powody do lekkiego optymizmu. W sytuacji, gdy wydawało się, że nie da się zrobić zupełnie nic, coś jednak drgnęło.