O tym, czy media społecznościowe są dobrym narzędziem ewangelizacji, czy da się znaleźć w nich ciszę oraz czy profesjonalizacja mediów jest w dzisiejszych czasach istotna – mówi Opoce s. Daria Tyborska, betanka od kilku lat aktywnie działająca w mediach.
Izabela Hryciuk: Czy mogłaby Siostra opowiedzieć o początkach swojej działalności w mediach społecznościowych?
S. Daria Tyborska: Kiedy złożyłam już śluby zakonne i przyszłam na pierwszą placówkę, pewnego dnia przyjechał do naszego domu ksiądz Rafał Główczyński, znany na YouTube jako „Ksiądz z osiedla”. Nagraliśmy wtedy wspólnie film, który po niedługim czasie miał w Internecie spore zasięgi. To nagranie zmotywowało (a może nawet zmusiło) mnie do tego, żeby zaangażować się bardziej w świat mediów. Po objerzeniu tego filmu wielu młodych chciało się ze mną kontaktować, a nie mieli po prostu jak. Co prawda jeszcze przed wstąpieniem do zakonu używałam Facebooka czy Instagrama, ale z czasem przestało mnie do tego ciągnąć. Jednak wspomniana sytuacja sprawiła, że postanowiłam wrócić do mediów. Początkowo uruchomiłam na Facebooku stronę o naszej działalności duszpasterskiej z młodzieżą pt. „Betania Młodym”. Na tym profilu razem z siostrami publikowałyśmy wiele treści. Jeśli chodzi natomiast o mój profil na Instagramie, to aż dwa lata dojrzewałam do tego, żeby wrócić tam w nowy sposób i dzielić się tym, jak przeżywam swoje powołanie zakonne. Moim pragnieniem było w jakimś sensie odmitologizowanie stereotypów nt. naszego zakonnego życia. Chciałam pokazać, że to jest naprawdę życie szczęśliwe, jeśli wypływa ono z powołania, czyli z relacji z Chrystusem, z Jego miłości do mnie i z mojej miłości do Niego. W przeciwnym razie byłoby to po prostu nietrafienie do celu.
Czy myśli Siostra, że posługa w Internecie, szczególnie w kontekście młodych ludzi, jest ważna?
Widzę, że posługa i obecność w mediach społecznościowych jest ważna, ale nie jest najważniejsza. Powiedziałabym, że jest ona takim haczykiem, żeby złapać kontakt z młodym człowiekiem i zaciekawić go jakąś treścią. Ale najważniejsze jest życie w świecie rzeczywistym. Zatem znając potrzeby młodych osób, o których wiele można dowiedzieć się właśnie z mediów, powinniśmy odpowiadać na nie w rzeczywistości. Nawet najlepsze treści online nie zaspokoją realnego głodu Chrystusa i relacji międzyludzkich w świecie offline. Wydaje mi się, że media społecznościowe są niesamowitą sposobnością, ale na dłuższą metę tam się nie da żyć i można się po prostu szybko zagubić. W zeszłym roku przytrafiła mi się taka sytuacja, że Instagram usunął moje konto. Do dzisiaj nie znam przyczyn i nie wiem dlaczego. Miałam wtedy duże problemy techniczne, żeby uruchomić swój profil od nowa. Myślałam sobie wtedy: „Nie ma mnie w Internecie! I co teraz? Zostawiłam tam tyle osób, z którymi miałam kontakt”. I wtedy miałam na modlitwie takie przeświadczenie: „Więcej dobra i tak zdziała moja święta codzienność, moja wierność w małych rzeczach, której nie widzi świat. Przecież to może przynieść więcej dobra ludziom, którzy mnie tam obserwowali”. Owszem, zawsze dobrze jest podzielić się filmikiem o tym jak np. dotknęło mnie Słowo Boże czy np. o tym, co Bóg uczynił w moim życiu, ale najważniejsza jest w tym wszystkim równowaga. Ostatecznie znów jestem bardzo aktywna w mediach społecznościowych, ale tamto doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że Pan Bóg naprawdę kocha życie ukryte, a Instagram jednak trochę odwraca od tego uwagę.
Czy myśli Siostra, że media są dobrym narzędziem ewangelizacji?
Oczywiście, że tak! Nie mam wątpliwości, że media to dobre narzędzie ewangelizacji, ale nic nie zastąpi prawdziwego doświadczenia wspólnoty Kościoła i bliskości Chrystusa w modlitwie i sakramentach. Media są dla mnie jak taka mała błyskotka, która może pociągnąć do czegoś więcej. I oby tak było, że naprawdę ciągnie do czegoś więcej. Bo jeżeli media nie popychają ludzi do pełniejszego życia wiarą w świecie realnym, np. poprzez angażowanie się w różnego rodzaju wydarzenia religijne czy ewangelizacyjne, to wszystko dzieje się tylko i wyłącznie w Internecie, a nie w rzeczywistości…
Co, zdaniem Siostry, jest ważne dla osób ewangelizujących w Internecie?
Myślę, że w mediach bardzo ważna jest autentyczność. Nie warto wrzucać czegoś tylko i wyłącznie po to, żeby tam było, i tylko po to, żeby zdobyć zasięgi lub popularność. Ważne, żeby to, czym się dzielę, było po prostu prawdziwe: wypływające z tego, co aktualnie przeżywam. W tym kontekście chciałabym dodać, że celem prowadzenia konta na Instagramie nie było dla mnie także coś w stylu reklamowania życia zakonnego, ukazywania go jako powołania lepszego niż inne czy też pudrowanie tej rzeczywistości, jako miejsca, gdzie człowiek wyłącznie się uśmiecha. Co prawda akurat ja sama na zdjęciach często się uśmiecham, bo akurat mnie Bóg dał takie usposobienie, że uśmiech często gości na mojej twarzy. Nie oznacza to jednak, że nie doświadczam różnego rodzaju trudności. Najpiękniejsze jest bowiem to (i myślę, że tym warto się dzielić w mediach), jak z tych kryzysów i trudności Pan Bóg człowieka podnosi. Kryzysy są tak naprawdę przestrzeniami, które łączą nas wszystkich. Takich historii, jak Bóg działa w kryzysach – bardzo potrzebujemy. Warto dzielić się tym, jak bliski jest człowiekowi Chrystus, który nie boi się pochylić nad nami w upadku i podnosić nas do góry.
A czy myśli Siostra, że w mediach da się odnaleźć ciszę?
Myślę, że chyba trudno mówić o ciszy w mediach. Media mówią do nas nie tylko dźwiękiem, ale i obrazem. To przebodźcowanie jest zatem nie tylko w uszach, ale także w oczach. A przez to w sercu, bo przecież nasze wnętrza karmią się także przez bramy zmysłów. Doświadczam tego bardzo w swoim życiu. Kiedy coś sprawdzam, odpisuję, bądź czymś się dzielę w mediach, to absolutnie nie jest to dla mnie czas ciszy. Jest to bardziej czas dźwiękowego i graficznego hałasu, który później muszę stopniowo oddawać Bogu w ciszy na modlitwie, żeby znów umieć przebywać w skupieniu z Tym, który jest najważniejszy. Dlatego uważam, że nawet modlitwa transmitowana w mediach społecznościowych, ostatecznie i tak jest wyłącznie pewnego rodzaju zachętą do późniejszego wejścia w głąb; do osobistego udania się w ciszę i przebywania z Bogiem sam na sam. Ważne więc, aby modlitwa rozpoczęta online nie kończyła się w Internecie, ale została później zabrana do biblijnej „izdebki”.
Czy myśli Siostra, że profesjonalizacja mediów, szczególnie tych skoncentrowanych wokół treści religijnych, jest czymś istotnym w dzisiejszych czasach?
Jakość i wartość są dla mnie jak dwie nogi. Te sfery muszą być ze sobą ściśle powiązane. W mediach możemy publikować bardzo wartościowe treści, ale jeśli nie będą one miały dobrej jakości, to mogą po prostu nie dotrzeć do ludzi. Myślę, że czas „katolipy” już dawno się zakończył, a Panu Bogu należy się to, co najlepsze – także w mediach. Sposób naszego ewangelizowania, tworzenia różnych rzeczy – powinien być jak najlepszy, bo przecież najlepszy jest dla nas sam Bóg. I my chcemy tą naszą ludzką miłością i jakością odpowiadać na Jego miłość. A mamy ku temu środki i możliwości, więc myślę, że naprawdę warto to wykorzystywać.
Co powie Siostra o granicy pomiędzy prywatnością, a dzieleniem się treściami religijnymi?
Myślę, że istnieje granica pewnej intymności. Każda relacja posiada swoje przestrzenie prywatne: miejsca, które nie są dla wszystkich. Tym bardziej nasza relacja z Bogiem powinna mieć takie perspektywy i takie perły, które nie są dla świata. Pewne rzeczy zarezerwowane są tylko dla mnie i dla Boga. Z drugiej strony, w tej relacji z Bogiem są też takie sfery, którymi warto się podzielić, bo mogą ubogacić innych. Myślę, że to wszystko wymaga każdorazowego i indywidualnego rozeznawania. Natomiast błędem byłoby całkowite obnażanie przed innymi swojej intymnej relacji z Chrystusem.
A czy spotkała się Siostra z trudnymi komentarzami, hejtem? Jak sobie z tym radzić?
Gdy widzę jakiś złośliwy komentarz, to zawsze myślę najpierw: „Jak bardzo zraniony musi być ten człowiek, skoro pisze coś takiego”. Myślę wtedy o nim i o tym, co musiało się wydarzyć w jego życiu, że np. na widok siostry zakonnej czy na słowa o Chrystusie, Kościele, kapłanach itp. reaguje właśnie w taki sposób. Za każdą reakcją kryje się przecież jakieś konkretne doświadczenie i jakieś przekonanie, które skądś zostało wyniesione lub zaczerpnięte. Czasem jest tak, że Pan Bóg daje przekonanie, że można do kogoś napisać: zapytać, dlaczego tę sprawę tak przeżywa i porozmawiać o tym. Czasami jednak takie osoby nie szukają dialogu. Wtedy nie wdaję się w niepotrzebne dyskusje, ale po prostu zabieram takie osoby w sercu na modlitwę. Otaczam modlitwą ich rany i to, co przeżywają. Skoro ta przestrzeń się w tym człowieku odzywa, to znaczy, że jest ważna. Widzę ją jako miejsce krwawiące i chore, które woła o Bożą obecność. A woła właśnie w taki sposób, bo tylko tak potrafi. Myślę też, że bardzo ważne jest, aby jednak nie przechodzić wobec tego całkowicie obojętnie. Sam Jezus nas tego uczy: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5, 44). Przecież każdy jest umiłowanym dzieckiem Bożym. I to jest właśnie nasze zadanie jako osób wierzących – dostrzec w każdym człowieku niezbywalną godność i ogromną wartość. Znając Chrystusa, nie możemy po prostu traktować drugiego człowieka wyłącznie jako wroga, przeciwnika, czy po prostu autora komentarza, który wystarczy jedynie usunąć i udawać, że wszystko jest dobrze. I tutaj nasuwa się pytanie: czy potrafię być dobrym samarytaninem także w Internecie?