Korea Pd.: czy pseudochrześcijańska sekta stanie się „kozłem ofiarnym” walki z wirusem?

W poniedziałek, 9 marca, liczba potwierdzonych zarażeń koronawirusem w Korei Południowej sięgnęła 7400 osób, stawiając ten kraj na trzecim miejscu po Chinach po względem liczby zachorowań. Uważa się, że 65,3 proc. z nich miało związek z pseudochrześcijańska sekta „Shincheonji”.

W 2,5-milionowym mieście Daegu na południu kraju 61-letni członek sekty, znany jako „pacjent nr. 31”, zaraził setki innych. Miało to związek z dziwnymi praktykami grupy, m. in. zabranianiu noszenia masek i zachęcania do „wspólnej, intymnej modlitwy”. Sekcie zarzuca się także trzymanie w sekrecie nazwisk członków, co miało utrudniać służbom medycznym znalezienie zarażonych wirusem. W rezultacie zaczęto oskarżać założyciela sekty nazywanej „Shincheonji - Kościół Chrystusa”, albo „Świątynia Przybytku Świadectwa” Lee Man-hee, że dąży do uśmiercenia wielu ludzi.

88-letni obecnie Lee Man-hee uważa się za „obiecanego pasterza” przysłanego przez Jezusa, aby odpowiednio zinterpretował i wcielił w życie Księgę Apokalipsy św. Jana Apostoła. Sekta rozpoczęła swoją działalność w 1984 r. i obecnie liczy 240 tys. członków. Główne Kościoły chrześcijańskie uważają ją za „heretycką”, gdyż m.in. nie uznaje ona boskiej natury Jezusa Chrystusa.

Władze już 25 lutego dokonały spektakularnej rewizji w siedzibie sekty, do której wkroczył gubernator prowincji Gyeonggi, Lee Jae-myung w towarzystwie 40 współpracowników, aby znaleźć listę nazwisk wiernych. Kilka dni później minister sprawiedliwości Choo Mi-ae, zarządził kolejne rewizje. Pojawiła się też petycja z 1,25 mln. podpisami domagająca się od władz rozwiązania sekty i dymisji pastora. Także biuro badania opinii publicznej "Realmeter" poinformowało, że ponad 86 proc. społeczeństwa domaga się ostrzejszego potraktowania "Shincheonji".

W kontekście walki z koronawirusem w Korei Południowej niekiedy dochodzi do paradoksalnych sytuacji, gdy szpitale przyjmują tylko tych pacjentów, którzy mieli związek z Chinami i z Shinchoenji, a odsyłają do domów innych chorych. Powoduje to dalszą „stygmatyzację” sekty.

Trudno się nie zgodzić z działaniami władz, ale według publicysty amerykańskiego dziennika „The New York Times”, Raphaela Rashida istnieje jeszcze inny ich aspekt. Jego zdaniem poprzez drastyczne kroki i wypowiedzi władze chcą ukryć swoją początkową nieudolność w walce z wirusem. Okazało się bowiem, że wiceminister zdrowia Kim Kang-lip jednak stwierdził, że „sekta współpracuje ze służbą zdrowa także udzielając wszystkich kontaktów z jej członkami”.  Kim ostrzegł także, że stosowanie zbyt radykalnych środków może doprowadzić do ukrywania się wiernych, co w rezultacie może tylko powiększyć liczbę zakażonych.

Zmieniła się treść kazań pastora Lee. Najpierw głosił on bowiem kazania o „działaniu szatana, który pragnie zahamować wzrost jego Kościoła”. Obecnie zaś mówi o „wielkim nieszczęściu”, które nawiedziło jego kraj i wiele innych.

W Korei Południowej, zbliżają się wybory prezydenckie zaplanowane na 15 kwietnia. Obecnemu prezydentowi Moon Jae - notabene katolikowi - media zarzucają „zbyt długie milczenie w momencie wybuchu i pierwszych faz rozprzestrzeniania się epidemii”. Panuje opinia, że teraz stara się on nadrobić „zaległości” gwałtownie atakując Shinhoenji. Podobnie inny polityk, Lee Jae -myung, gubernator prowincji Gyeonggi chce budować swoją polityczną pozycję poprzez deklaracje o „otwartej wojnie z sektą”.

Według Rashida tego rodzaju działania mogą wypływać z „uprzedzeń i politycznego oportunizmu”. „Czy jednak tworzenie `kozła ofiarnego` z Shingyoenji pomoże zatuszować opieszałe działanie władz co w rezultacie doprowadziło do tego, że Korea Pd. stała się po Chinach największym ogniskiem epidemii?” – pyta amerykański dziennikarz i dodaje: „Wydaje się, że to pytanie może mieć daleko idące skutki w tym lubiącym polityczne przewroty kraju”.

o. pj (KAI) / Seul

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama