Gdyby nie pomoc ludzi Kościoła, być może nikt nie zainteresowałby się młodymi ludźmi, którzy mieszkają pod boliwijskimi mostami. „Przybyło nam w ośrodkach wychowanków, a ich życiorysy są różne, często pokaleczone przez los, rodziców oraz brak opieki i zainteresowania ze strony rządu” – dzieli się ks. Borowiec, przebywający w Santa Cruz.
Ks. Andrzej Borowiec, posługujący na misji w Boliwii, w Santa Cruz, wyznał, że ostatnio powiększył się ludziom Kościoła zakres obowiązków. Sytuacja w Boliwii nie jest łatwa. Szczególnej pomocy potrzebują ludzie młodzi, dzieci. „Oprócz ośrodków, nad którymi sprawuję pieczę i pięcioma szkołami, doszły jeszcze trzy przedszkola. Na razie wszystko pomału toczy się do przodu” – dzieli się ks. Borowiec.
„W tej chwili mamy w ośrodkach dziewięcioro wolontariuszy: po jednej osobie z Meksyku, Hiszpanii i Włoch, a sześć – na rok – przyjechało z Niemiec. Przy niedostatecznej liczbie wychowawców, wolontariusze są dla nas skarbem. Pomagają nam w codziennych zajęciach, przy asystencji w odrabianiu lekcji, zaprowadzają dzieci do szkół, prowadzą różne warsztaty” – podkreśla misjonarz.
„Także przybyło nam w ośrodkach wychowanków, a ich życiorysy są różne, często pokaleczone przez los, rodziców oraz brak opieki i zainteresowania ze strony rządu. Kiedyś trafiło do nas pięcioro dzieci z jednej rodziny. Ich matka zostawiała ich samotnych w domu, a sama wybywała nie wiadomo gdzie. Codziennie mam możność rozmawiać tak z chłopcami z naszych ośrodków, jak i z dziewczynkami z ośrodka prowadzonego przez siostry salezjanki i drugiego prowadzonego przez siostry Japonki, gdzie sprawuję służbę kapelana” – dodaje.
Kapłan podkreślił, że życiorys prawie każdego wychowanka to wielka osobista tragedia. „Najbardziej mi żal tych mieszkających na ulicy, w kanałach, pod mostami, narkomanów i innych. Wychowawcy z jednego z naszych ośrodków starają się pomagać im na różny sposób. W tym ośrodku przebywa 20 wychowanków, gdzie mają kąt do spania i ciepłe posiłki. Kierujemy ich też często na detoksykację, ale też codziennie wychowawcy, pielęgniarka i wolontariusze z tegoż ośrodka wychodzą do nich na ulice, wyszukują ich pod mostami. Roznoszą posiłki, w miarę funduszy i możliwości, kierują lub dowożą do lekarzy i tak wygląda ich codzienna służba, opiekują się ok. 150 dziećmi na ulicy....” – dzieli się ks. Borowiec.
„W innych ośrodkach raczej nie mamy narkomanów, ale pokaleczonych życiowo. Kierujemy ich do naszych szkół, staramy się szukać pracy i przygotowywać do życia w świecie. Organizujemy różne uroczystości szkolne, święta salezjańskie, zawody sportowe itp. Dzięki Bogu i pomocy dobrych ludzi, wolontariuszy miejscowych, wszystko idzie do przodu” – dodaje ks. Andrzej.
źródło: Salezjański Ośrodek Misyjny