Rosjanie deportowali jego dzieci, ale udało mu się je odzyskać. Poruszając historia ojca z Mariupola

Za naszą wschodnią granicą wciąż toczy się wojna. Giną żołnierze i cywile, także kobiety i dzieci. Jedną ze zbrodni wojennych Rosjan jest bezprawna deportacja ukraińskich dzieci, co wskazał Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze, wydając nakaz aresztowania Władimira Putina. Te dramatyczne historie rzadko mają dobry koniec. Zdarza się jednak, że porwane dzieci wracają do swoich rodzin, czego przykładem jest historia Jewgena Meżewyja opisana przez „Guardian”. 

40-letni mężczyzna jest samotnym ojcem wychowującym troje dzieci: 13-letniego syna i dwie córki – 9-letnią i 7-letnią. Kiedy Rosja najechała Mariupol, pracował jako operator dźwigu na przedmieściach miasta. Natychmiast pojechał do dzieci i przez następne dni tułali się od schronu do schronu, bez wody i prądu, żeby przeżyć rosyjską inwazję. 

Jak wspomina Jewgen, codziennie jeździł do szpitala, żeby ładować telefony i powerbanki. Sytuacja w mieście była dramatyczna.

„Większość lekarzy wyjechała. Było tylko kilkoro pielęgniarek i lekarzy na ostrym dyżurze. Kilku ochotników namówiło mnie na przeniesienie się z dziećmi do schronu szpitalnego. Pokój był w złym stanie z powodu wieloletnich zaniedbań i braku podstawowej konserwacji. W zamian pomagałem wolontariuszom i pielęgniarkom nosić zwłoki. Kiedy skończyły się worki na zwłoki i kostnica się zapełniła, po prostu układaliśmy je za szpitalem, jedne na drugich” – opowiadał. 

Kiedy Rosjanie przedarli się przez obronę miasta, wtargnęli do szpitala. Kazali ludziom wyjść. 

„Zawieźli nas do Wynohradnego, wsi na południowy wschód od Mariupola, gdzie młodzi ludzie w białych koszulach i naszywkach z napisem «Kocham Rosję» witali nas i oferowali pomoc. Byliśmy tam przez jakiś czas, ale pewnego dnia, po tym jak zabrano nas na punkt kontrolny i przeszukano, rosyjski urzędnik zobaczył coś w moich dokumentach” – mówił Jewgen.

Urzędnik znalazł ślad służby wojskowej w latach 2016-2019 w bazie wojskowej w Jaworowie. Jewgen zdążył poprosić kobietę mieszkającą w tym samym schronie przeciwlotniczym, żeby zaopiekowała się dziećmi, a sam został zatrzymany do kontroli. Został wysłany do więzienia w pobliżu miasta Olenvinka w obwodzie donieckim, w którym przebywali ukraińscy jeńcy wojenni. Pozostał tam przez około 45 dni.

Kiedy wyszedł z więzienia, pierwszą jego myślą było odszukanie dzieci. Dotarł do Doniecka, żeby odebrać dokumenty i dowiedzieć się, gdzie one są. Okazało się, że dzieci wysłano do obozu do Moskwy. Jewgen chciał znaleźć pracę, żeby zarobić pieniądze i odzyskać dzieci. Szczęśliwie na początku czerwca 2022 roku zadzwonił do niego jego syn. Powiedział, że za pięć dni Rosjanie likwidują obóz i dzieci trafią do rodzin zastępczych lub do sierocińca. Jewgen musiał natychmiast podjąć działania, chociaż nie miał pieniędzy. Po wielu przesłuchaniach udało mu się przedostać do Rosji.

W Moskwie Meżewyj skontaktował się z Aleksiejem Gazaryanem, rosyjskim urzędnikiem pracującym w biurze rzecznika praw dziecka kierowanym przez Marię Lwową-Bełową, która również jest objęta nakazem aresztowania wydanym przez Trybunał Karny w Hadze. Żeby odzyskać dzieci, Jewgen musiał uzyskać pozwolenie od służb socjalnych samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Kiedy uzyskał potrzebne dokumenty, udał się do obozu. Jak mówił, był zszokowany, gdy zobaczył, że obóz miał gigantyczną bramę i uzbrojonych strażników. Musiał przejść przez szereg przesłuchań i wypełnić dziesiątki dokumentów.

„Kiedy wypełniałem ostatni dokument, usłyszałem głosy moich córek i zatrzymałem się. Wbiegły i przytulaliśmy się przez długi czas” – powiedział. Potem dołączył do nich jego syn. Z pomocą wolontariuszy rodzinie udało się przedostać na Łotwę. Po wielu trudnościach nareszcie są razem.

„Nawet dzisiaj nie mogę uwierzyć, przez co przeszliśmy ja i moje dzieci. Ale na szczęście udało mi się je odzyskać. Na szczęście jesteśmy już razem. I tylko to się liczy” – powiedział Jewgen.

Źródło: theguardian.com

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama