Po tym, co miało miejsce w Paryżu podczas ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich trudno milczeć, nie tylko dlatego, że urażone zostały uczucia estetyczne zwykłych ludzi i religijne chrześcijan na całym świecie. Nie wolno również dlatego, że idea olimpijskiego współzawodnictwa w duchu jedności przestała mieć po tej inauguracji rację bytu.
Jak zauważa dziennikarka Barbara Pycel-Andrijanić:
To co obserwowaliśmy wczoraj podczas hucznego i do bólu kiczowatego rozpoczęcia Letniej Olimpiady w Paryżu, to zaprzeczenie tego wszystkiego, co powinno dawać radość, jednoczyć, uczyć, jak pokonywać sportowe granice. Dostaliśmy papkę skierowaną do odbiorców spod znaku tęczy, dla których wszystko jest dozwolone. Dlatego nie powinny dziwić obrazki jak z parad równości i queerowych kabaretów. Tam jedyna zasadą jest to, że zasad brak. Tak jak w tekście Lennonowego Imagine, który prawie zawsze pojawia się w okolicznościach olimpijskich, granice zdają się rozpływać w szatańskim planie „zjednoczenia” wszystkich we wszystkim.
No cóż, z jednej strony „zjednoczenie”, a z drugiej, gdy ktoś ośmieli się zabrać głos, zwracając uwagę na ideowe podłoże tego „zjednoczenia”, nie ma już mowy o jednoczeniu, a jest tylko dyskryminacja, wykluczenie i wyłączenie, tak jak to miało miejsce w przypadku Przemysława Babiarza. Bez wysłuchania jakichkolwiek racji, błyskawiczna decyzja o skreśleniu dziennikarza. Cancel culture w całej krasie. Barbara Pycel kontynuuje:
Tak, to zapowiedź totalitaryzmu, za wspomnienie którego, jak słyszymy Przemysław Babiarz właśnie został zawieszony. Totalitaryzm, o którym wielu już zdążyło zapomnieć, pławiąc się w dobrobycie. We francuskim performansie wszystko było symboliczne, i otyły Bahus, mężczyźni poprzebierani za kobiety, przechadzający się, a czasem i pełzający po catwalku do rytmicznej muzyki niosącej się po falach Sekwany aż do prześmiewczej sceny Ostatniej Wieczerzy, w której główną rolę odegrała otyła dziewczyna z aureolą na głowie…
Naprawdę trudno pojąć, co na olimpiadzie robią drag queen i dlaczego pozwala się im wyszydzać to, co dla chrześcijan jest święte: Eucharystię. Co ma to wspólnego z ideą sportu i szlachetnego współzawodnictwa? Niech odpowiedzą sami organizatory tej kiczowatej imprezy, bo doprawdy trudno znaleźć jakiekolwiek logiczne uzasadnienie tego tandetnego performansu.
Niestety olimpiada w Paryżu, jeśli zostanie z czegoś zapamiętana, to właśnie z zaprzeczenia idei olimpijskich.
Jeśli granice się rozpływają, jak liczyć na zachowanie nawet pozorów zasad współzawodnictwa, jak wesprzeć tych zawodników, którzy będą jednak chcieli uczciwie wystąpić w swoich konkurencjach, jeśli już toczą się dyskusję o uczestnictwo mężczyzn w dyscyplinach kobiecych. Jesteśmy świadkami śmierci idei olimpijskich i sportu samego w sobie, radości, która towarzyszy zwycięstwu. Zamiast tego mamy coraz więcej przypadków dopingu, zdobywania medali na skróty – pisze Barbara Pycel.
Deszcz, który towarzyszył obłąkanej imprezie otwierającej igrzyska olimpijskie można interpretować jako „płacz nieba”. Niebo płacze nad naszą naiwnością, z którą przyjmujemy za dobrą monetę wszystko, cokolwiek podadzą nam media. Niebo płacze nad wytarzaniem w błocie wszystkiego co piękne i szlachetne. Niebo płacze nad szyderstwami z największego daru miłości, jakim jest Eucharystia. Na jak długo starczy jeszcze cierpliwości Nieba? Czy w pewnym momencie Bóg nie powie „dość”? Barbara Pycel kończąc swój felieton wzywa do zadośćuczynienia:
My, chrześcijanie, jak zawsze, gdy depcze się Tego, który jest prawdziwym Panem Pokoju, możemy tylko z nadzieją, że Bóg przyjmie nasze modlitwy, prosić na kolanach o przebaczenie za odrzucenie i brak wiary, że w Eucharystii jedynej w dziejach świata ofierze, która zmieniła jego losy, Bóg może znowu dać nam szansę.