Troska o zrównoważony rozwój i przeciwdziałanie zmianom klimatycznym były do niedawna modne, a różne firmy i korporacje wykorzystywały je jako strategie reklamowe i wizerunkowe. Dziś jednak coraz więcej przedsiębiorstw odwraca się od tego typu agendy – zauważa „La Gaceta”.
W grudniu 2017 r. w Paryżu miał miejsce szczyt klimatyczny, na którym ONZ powołało do życia Climate Action 100+, lobby składające się ze 100 firm o globalnym zasięgu, które oficjalnie zobowiązały się tak zmieniać swoją politykę biznesową, żeby dążyła do zrównoważonego rozwoju i sprzyjała ochronie środowiska. Niewielu wtedy zdziwiło się, że na liście zaangażowanych firm znalazły się linie lotnicze czy koncerny naftowe – w końcu, jeśli nie było to dobre dla klimatu, to przynajmniej było dobre dla reklamy. Przez kolejne dwa lata Climate Action 100+ rozrosło się, dochodząc w 2019 r. do ponad 360 inwestorów, których łączne aktywa wyniosły przeszło 340 mld dolarów. W 2022 r. było to już ponad 700 firm z aktywami przekraczającymi 680 mld dolarów.
Należący do Climate Action 100+ największy na świecie fundusz inwestycyjny BlackRock nie był jednak szczególnie zainteresowany aktywnym udziałem w ochronie klimatu. Firma ta w czasie kryzysu finansowego wykupiła za bezcen tysiące domów od rodzin, które znalazły się w trudnej sytuacji finansowej. Później zaczęła je wynajmować krótkoterminowo turystom, co przy okazji poskutkowało wzrostem cen najmu w dużych miastach. W połowie stycznia BlackRock obwieścił zamiar wykupienia 20 proc. udziałów w hiszpańskiej spółce energetycznej Naturgy.
Teraz BlackRock, a wraz z nim bankowy gigant JP Morgan Chase oraz firma zarządzająca aktywami Pimco, oficjalnie odcinają się od klimatycznego lobby. Drugiego lutego na swojej stronie internetowej BlackRock opublikował oświadczenie, że jego udział w Climate Action wchodzi w inną fazę zaangażowania. Inne firmy wprost porzuciły klimatyczny sojusz.
Dzisiejszy kontekst polityczny jest zupełnie inny od tego, jaki panował siedem lat temu. Firmy, które kiedyś chciały przyciągnąć do siebie społeczność trans, dziś ponoszą straty wizerunkowe i finansowe. Widać to chociażby na przykładzie Disneya, który w ubiegłym roku po fiasku takich produkcji jak „Mała syrenka”, „Astral” czy „Dziwny świat”, zwolnił aż 7 tys. pracowników, w tym szefową ds. różnorodności i integracji Latondrę Newton. Na podobnej zasadzie inne firmy postanowiły wycofać się z klimatycznej bigoterii.
Niektórzy dołączają nawet do tak zwanego ruchu anty-ESG, czyli aktywistów, przedstawicieli nauki i biznesu, którzy zaprzeczają zmianom klimatycznym, uważając, że są one wymyślane przez korporacje chcące zarabiać na ich zwalczaniu.
ESG oznacza „environmental, social and governance”, czyli czynniki środowiskowe, społeczne i związane z zarządzaniem. Firma konsultingowa Deloitte uważa, że akronim ten powstał na początku XXI wieku jako dalsze przeobrażenie inwestowania odpowiedzialnego społecznie (SRI), jednak w nowym wydaniu wykracza poza biznes.
Ruch anty-ESG powstał w 2020 r. i przybiera na sile. W USA popierają go przede wszystkim wyborcy Donalda Trumpa. W Europie także staje się popularny, widzimy bowiem wiele protestów rolników – w Polsce, Holandii, Francji, Niemczech czy Hiszpanii – którzy sprzeciwiają się unijnej biurokracji, Zielonemu Paktowi i Agendzie 2030.
Firmy, które do tej pory głosiły zieloną politykę, traktując ją jako zwyczajną strategię marketingową, teraz coraz częściej porzucają tego typu działania, które w obecnej sytuacji mogą im więcej szkodzić niż pomagać, denerwując konsumentów. „Financial Times” nawał to zjawisko „ESG backlash”.
Źródło: Nowy Świat 24