Surogacja: najgorsze z pewnością się nie wydarzy? Owszem, właśnie się wydarzyło

W debatach dotyczących „praw reprodukcyjnych” ich zwolennicy nieustannie usiłują bagatelizować argumenty przeciwników, twierdząc, że czarne scenariusze nigdy się nie wydarzą. Tymczasem kolejne przypadki dowodzą, że właśnie tak się dzieje. Przykładem jest macierzyństwo zastępcze i przemysł rodzenia dzieci na zamówienie przez pedofilów.

Gdy pro-liferzy zwracają uwagę na potencjalne zagrożenia związane z kolejnymi pomysłami propagatorów „praw reprodukcyjnych”, nieustannie zbywani są zapewnieniami „to się nigdy nie zdarzy”. Gdy ostrzegają przed odrodzeniem mentalności eugenicznej (kreowanie dzieci pod dyktando kaprysu rodziców) w przypadku in vitro, słyszą: „jak możesz tak mówić, czy wiesz, ile par czeka na dziecko?” Gdy w przypadku surogacji mówią o niebezpieczeństwie wykorzystania dzieci dla zaspokajania potrzeb dorosłych, odpowiedź brzmi: „tak z pewnością nie będzie”. A jednak tak właśnie jest i dowodzą tego kolejne przypadki.

Dziesięć lat temu świat usłyszał o filadelfijskim aborcjoniście Kermicie Gosnellu. Jego klinikę śledczy nazwali „domem horroru”. Gosnell został skazany za zabójstwo trojga niemowląt, które urodziły się żywe po użyciu środków medycznych w celu wywołania przedwczesnego porodu, zabójstwo jednej kobiety podczas zabiegu aborcji oraz za kilka innych przestępstw związanych z aborcją i lekami. Personel jego kliniki zeznał, że setki niemowląt rodziły się żywe podczas zabiegów aborcji, a następnie były zabijane przez Gosnella.

Przez całe lata wcześniej amerykańscy pro-liferzy nalegali, aby kliniki aborcyjne miały obowiązek współpracy ze szpitalami, dla zapewnienia bezpieczeństwa kobietom oraz ratowania życia dzieci, które urodzą się żywe. Według zwolenników aborcji tego rodzaju przepis byłby „restrykcyjną barierą dla praw reprodukcyjnych”. A jednak taki właśnie przepis ocaliłby życie wielu ofiar kliniki Gosnella.

Najnowszym przypadkiem, który dowodzi, że najgorsze obawy pro-liferów spełniają się w rzeczywistości, wbrew zapewnieniom zwolenników praw reprodukcyjnych, jest sprawa Adama Kinga.

W zeszłym miesiącu FBI aresztowało tego 39-letniego mężczyznę z Chicago pod zarzutem posiadania pornografii dziecięcej. Adam King jest znanym sędzią psich wystaw, pozostającym w zalegalizowanym związku z innym mężczyzną. Kilka dni dzieliło go od wylotu do Kalifornii na narodziny swojego „syna”, którego on i jego partner zamówili przez surogatkę.

Dzięki internetowym czatom z Kingiem FBI dowiedziało się, że nie tylko gromadził on nielegalne zdjęcia nieletnich ofiar, ale także odurzał i wykorzystywał własne siostrzenice i siostrzeńców. Dowiedzieli się również, że planował wykorzystać seksualnie dziecko, które nabył poprzez macierzyństwo zastępcze. Tym razem, dzięki działaniom FBI, udało się powstrzymać groźnego pedofila. Ile jednak takich przypadków umknęło czujności służb i ile dzieci zostało skrzywdzonych przez przestępców seksualnych?

Lektura historii Adama Kinga stawia włosy dęba na głowie. Im bardziej zwolennicy praw reprodukcyjnych bagatelizują tego rodzaju sprawy, tym bardziej trzeba je wyciągać na światło dzienne. Powinny one wywołać poważną debatę na temat macierzyństwa zastępczego, które w USA staje się coraz bardziej intratnym biznesem, ze szkodą dla kobiet i dzieci.

Działaczka na rzecz praw dziecka Katy Faust zadała pytanie na Portalu X:

„Ile dzieci jest napastowanych seksualnie przez swoich «rodziców» ponieważ zostały zakupione za pośrednictwem #BigFertility?”.

Odpowiedź brzmi: nikt tego nie wie, bo nikt nie jest w stanie sprawdzić. Adam King wykorzystał macierzyństwo zastępcze jako sposób na pozyskanie ofiary, ponieważ ktoś wcześniej uznał, że „prawa reprodukcyjne” są ważniejsze niż dobro dziecka.

Bezmyślność prawodawców widać, gdy zestawimy poziom skomplikowania procedur dotyczących legalnej adopcji z łatwością pozyskania dziecka poprzez surogację. W większości stanów USA ta druga kwestia nie jest uregulowana i w zasadzie z surogacji może skorzystać każdy, kto przedstawi się jako „dawca” komórek rozrodczych i kogo stać na sfinansowanie tej procedury.

Im bardziej więc propagatorzy „praw reprodukcyjnych” nalegają na rezygnację z zadawania trudnych pytań, tym bardziej powinniśmy je zadawać. Przez dziesięciolecia zapewniano nas, że małżeństwa homoseksualne nie doprowadzą do adopcji dzieci przez takie pary. Gdy pojawiły się takie adopcje, twierdzono, że rodziny jednopłciowe są tak samo bezpieczne i zdrowe dla dzieci, jak tradycyjne związki między mężczyzną a kobietą. Dziś zwolennicy „praw reprodukcyjnych” coraz bardziej rozszerzają swoje żądania – twierdząc, że aborcja jest „prawem człowieka”, że procedura in vitro powinna być powszechnie dostępna, bez żadnych ograniczeń, że należy zalegalizować macierzyństwo zastępcze tam, gdzie nie jest ono legalne. Temu trzeba postawić tamę. Zagrożenia, o których mówią pro-liferzy, nie są wydumane, a konsekwencje pójścia za postulatami cywilizacji śmierci będą tragiczne. Czy trzeba stanąć na skraju przepaści, aby uzmysłowić sobie, że droga, która wiedzie ku niej, jest drogą do nikąd?

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama