"Wspomnienia" i "refleksje" autora.
- Ich bin König Gustaw! Ich habe Krone und Zepter! - Król potrząsał berłem i rękawem. Wiedzieliśmy, że berło to Zauberstab, że niejedno jeszcze się zdarzy. Potem zatańczył Arlekin i zamek zamienił się w las. Smok drzemał w chaszczach. Kiedy wpadliśmy na niego, zrobiło się cicho. - Mój ogon... ktoś go nadepnął? - Ja. - pisnąłem i uciekłem z wrzaskiem do Agnes. - Ja? Czyżbym mówił sam do siebie? - rozsunął liście i przyjrzał się nam zdumiony. Wybuchły brawa, Bu-bu! skandowano, niektórzy zrywali się z miejsc, podskakując z radości. Potem nie było już tak wesoło. - Wo ist mein Zepter?! - płakał Król. -Uhu hat es verloren! - pokazywano na Papugę, czyszczącego piórka jakby nigdy nic. - Morele Baks hat es gestohlen, Fuchs der Spitzbube! - wołały głazy, w które byliśmy zaklęci. I znowu zatańczył Arlekin. Berło wróciło do Króla. Puppentheater Tramba zniknął w dwóch walizkach.
- No i jak? - Gut. - Arlekin wypuścił włosy spod czapki. - Dali nam dwadzieścia marek ekstra. Podobało się? - Właściwie kto ukradł berło? - Morele Baks, kretynie. - Nie rozumiem po niemiecku. - Co tu rozumieć? Przecie to bezaubernde Rede, mowa czarodziejska. - Dwadzieścia marek to cztery flaszki. - Sześć, jak dobrze pójdzie. - Czerwone czy białe? - Szajsegal.
Zapragnąłem te siódme kroniki poświęcić problematyce kuglarstwa, niezmiernie bogatej, a znajdującej się jakby na marginesie życia intelektualnego. Któż nie chciałby stać się na chwilę zieloną żabką, chińskim mandarynem albo mądrą małpą z murzyńskiego gatunku Bonobo? Niestety, dojrzałość zagłusza w nas czyste pragnienia. Życie i jego trudy czynią je niedorzecznymi. Spędzamy czas, kupując to, co inni, wedle standardu ofert. Otrzymałem właśnie kartkę z Madeiry od przyjaciela, który urządził się we francuskiej branży filmowej. Wyspa wspaniała, donosi Kiki, bryza znad Afryki rozsnuwa mgły i gdyby nie towarzystwo znudzonej plutokracji na pokładzie pierwszej klasy, tudzież niskie atrakcje, typu kelnerki w topless, których widok odbiera mu apetyt, byłoby całkiem przyjemnie. Wysoki standard wycieczki nie uszczęśliwił Kicia. Uczucie przyjemności, którego kresem jest błogostan, różni się od uczucia szczęścia, które pojawia się w sytuacjach z luksusem niekoniecznie związanych. Dlatego potrzebę szczęścia można zaspokoić skromniej, choć chwilowo. Chwilowość jest zresztą dyskusyjna, ponieważ jego doznanie, podobne do błysku olśnienia, zostaje w naszej pamięci. Oto przykład z życia. Pewna osoba, prawdę mówiąc, moja ciotka, po przejściach wojennych wybrała los emigranta do nowego, lepszego świata. Tułaczka, Neapol, fregata przerobiona na statek pasażerski, tłum takich samych nędzarzy koczujących na pokładzie, Suez, tropik, chłodne noce, piekło za dnia, niemowlę, niedostatek, i po miesiącu udręk - nowy kontynent. Marzenie!... obce zapachy, zjawiska, obyczaje, mowa. Jednym z pierwszych wrażeń, jakie zapisało się w jej pamięci, było drzewo, którego widok ją zachwycił. Kiedy klasnęła z tego zachwytu w dłonie, drzewo odfrunęło. Drzewa oblepione papużkami falistymi są atrakcją turystyczną Australii, ale ciotka nie była turystką i mogła tego nie wiedzieć. Jestem przekonany, że w chwili, gdy drzewo odfruwało, doznała olśnienia, w którym przejawia się uczucie szczęścia. Pamiętam, że klasnęła, kiedy to opowiadała.
Gdy głębiej się temu przyjrzeć, okaże się, że uczucie szczęścia zawsze wiąże się z samopoznaniem. Wszystko prawda, zapewnia się na początku przedstawienia, a jeśli nawet te słowa nie padną, oczywista jest prawdziwość przedstawianych zdarzeń - na pytanie "czy to prawda?" kuglarze odpowiadają "tak". Potwierdzają zawarte w nim oczekiwanie, nie niszcząc pragnienia wiary. Zauważmy, że ciekawość dzieci, którym pozwala się po wszystkim zajrzeć za kulisy i brać lalki do rąk, nie osłabia ich wiary w cudowność. Prawdziwym cudem jest wyjście i powrót do samego siebie. Do tego potrzebne są umowność sztuki i wiara. Wizyta w przedszkolu przy Kirchstrasse w Berlinie, a następnie popijawa z dwojgiem artystów i ich dwoma kotami, unaoczniły mi znaczenie kuglarstwa dla pięknych i podstawowych ludzkich odczuć, przekonały o jego wysokiej randze artystycznej, równej mocy czarodziejskiej. Przedstaw je najpierw w postaci czystej, pomyślałem, a potem szukaj jego pierwiastka dalej, w życiu i sztuce, tak jak ludzie szukają szczęścia wbrew przeciwnościom losu.
Mając takie intencje (ale mało jasne, mało sprecyzowane), pojechałem do Warszawy i poszedłem do Zamku na wystawę Marka Sobczyka i Jarosława Modzelewskiego pod tytułem Szesnaście wspólnie namalowanych obrazów. Omówię ją w tych kronikach z kilku istotnych, także dla mnie osobiście, powodów. Pierwszym i pierwotnym jest wiara w entzückende Gestalt - czarodziejstwo obrazu, a więc pierwiastek kuglarstwa ukryty w sztuce obu malarzy, który chciałbym tu z odpowiednim sztafażem i trąbami wydobyć. Ponieważ cieszy mnie to, co opowiedziane, skupię się na treści obrazów. Tym samym potraktuję malarzy jak poetów, za co na kolanach proszę Czytelnika o wybaczenie.
Wspólne obrazy są wynikiem podróży. Miejsca, w których w ciągu czternastu lat powstały, i samo podróżowanie, wpłynęły na ich kształt. Miejscowości poprzez genius loci - własną historię i szczególny czar. Düsseldorf, ośrodek przemysłu Nadrenii zniszczony w czasie wojny. Ryczów, wieś w ziemi wadowickiej, a ściślej otoczony parkiem i zrujnowany pałac. Malonowo, dawny pegieer w koszalińskim, blisko morza. Zakopane. Widać po tym wyliczeniu, a niebawem okaże się jaśniej, że geografia podróży, złączona z historią, ma sens ogólniejszy (choćby rzeka, morze, góry itd.).
O obrazach z Düsseldorfu z 1984 wspominałem już kiedyś w tekście o Modzelewskim, teraz więc tylko o jednym, którego zabrakło na wystawie. Opowiada on, jak młodzi wtedy malarze (zdrowe serca, zdrowe wątroby) szukali po mieście synagogi, ale żaden z przechodniów nie potrafił wskazać im drogi, mimo że wszyscy się starali. "Przyszedł zmierzch - piszą - i już dalej nie szukaliśmy. W pracowni zaczęliśmy to odtwarzać (...), ułożyliśmy te osoby w kształt gwiazdy sześcioramiennej. (...) Chcieliśmy zadać to pytanie: ťDlaczego dwaj obcy artyści nie znaleźli synagogiŤ [taki jest tytuł obrazu, po niemiecku]. Nie spytana szósta osoba, niespełniona gwiazda, nieodnaleziona Synagoga. Ten obraz trochę wtrącił się w temat winy, polscy artyści pytają o synagogę w Düsseldorfie."
"Przyszedł zmierzch..." bardzo to liryczne. Nie-święci wędrują ku miejscu świętemu i szukają sprawiedliwego. Nie chodzi o sprawy niemieckiego sumienia - sugerują. Przesłanie dotyczy kogo innego. Zresztą gwiazdę bez szóstego ramienia opisują postaci nieco kabaretowe (wąsik, parasolka), do tego wyszczerzone i gołe, z podkreśloną seksualnością, malowane z grubsza, miejscami niechlujnie, jak teatralna dekoracja. Jeśli całe to przedstawienie mówi o czym innym, to jego sens można streścić następująco. Tak jak wszyscy ludzie na ziemi, wszyscy pytani mieszkańcy miasta uczestniczą w historii świętej, choć sami o tym nie wiedzą. Zapomnieli. Ale my, polscy artyści żyjący z zapomogi na obczyźnie, wiemy. Nie zapomnieliśmy, bo wierzymy w tradycję królewską i czekamy na wyzwolenie. Nasze szukanie miejsca świętego w obcym mieście, w smutnym R.P. 1984, jest wędrówką w stronę Polski. Taką przypowieść, na wzór podań i pieśni ludowych, odśpiewali Sobczyk z Modzelewskim i Modzelewski z Sobczykiem.
Synagoga, której nie znaleźli w Düsseldorfie, zjawia się po dziesięciu latach na pierwszym obrazie z Ryczowa. To, co widzieli po drodze z miasta Warszawy na wieś - bar "Pod Jeleniem" + leśna ścieżka do wychodka + budynek synagogi zamienionej na magazyn + rura ciepłownicza z napisem MPEC - tworzy diagram oparty na figurze krzyża. Z belki poziomej, czyli rury empecu, wystaje skręcony jeleń. Belka pionowa to wspomniana droga przez las. Prowadzi od synagogi do szaletu i wyobraża, jak twierdzą, Anus Mundi.
Potem wzięli się za ducha barona, który pokutuje w pałacu. Baron K.-B., mąż piątej z kolei właścicielki wsi, zastrzelił się według tradycji ustnej w skrzydle bocznym, tzw. oranżerii. Na obrazie jest goły i czarny na złotym tle, jak cień na łąkach asfodelowych, i karmi kozę notatkami o miłości. (Ponieważ pisząc te słowa jestem właśnie w oranżerii, nadmienię, że po południu, gdy przyjechałem, spod okapu baszty wyfrunęła sowa. Obudzona i zaspana usiadła na najniższej gałęzi akacji i patrzyła. Sowa nie jest jednak duchem barona K.-B. ani żadnego z jego krewnych. Jest istotą rozumną i dobrą, patrzy, ale nie widzi, bo to nie noc.)
Kiedy jesienią 1994, znalazłszy w parku kilka podgrzybków, zapukałem o zmroku w okno pałacu, kładli Kobietę. Puste flaszki koło kominka, ohydna mieszanka tyskiego z żołądkową gorzką i łata z boczku pływająca w zupie, do której zaraz wrzucono grzyby, świadczyły o skromności i napięciu wyobraźni. Kobietę, leżącą nago na dywanie w spiralnych papuciach, położyli w kilka dni. Przez następne lata układali jej włosy, zdobili i zmieniali tło, aż dywan został biały a astrale czerwone, i kobieta, należąca do ich plemienia, przestała wychodzić z obrazu.
Wielkie formaty - wielkie tematy. Jedno pociąga za sobą drugie - oczywisty będzie duch epicki wszystkich szesnastu przedstawień, jeśli zobaczymy je łącznie, jako gran teatro del mundo. Z sytuacji kraju i zmian historycznych wynikają ich wątki wiodące. W latach 90. pojawia się wątek odzyskiwania. W przypadku Ryczowa w odzyskanym pałacu z odzyskanej historii odzyskuje się legendy i dodaje nowe. Ich podłożem są fakty dawne i obecne, odbite i wymieszane w fantazji przybłędów, więc okolica, ładna wieś od XIII wieku należąca do cystersów w Mogile, kolonizowana za niemieckich opatów: Engelberta, Teodoryka i Krystyna, oraz pałac i folwark, należący przed wywłaszczeniem do szóstego z kolei właściciela, generała P., dowódcy Krakowskiej Brygady Kawalerii, prywatnie - marzyciela i artysty.
Następne obrazy powstały w Malonowie, biednej wsi pomorskiej, dokąd zaprosił ich Marian Krasoń, tamtejszy hodowca ryb i meliorant, prywatnie - marzyciel i kolekcjoner. W obrazach z Ziem Odzyskanych wątek odzyskiwania nabrał innego znaczenia, odnosząc do braku historycznej ciągłości i kiepskiej prosperity tych poniemieckich terenów; chyba dlatego brzmią w nich tony żałosne. Taki jest Ptak, monumentalny wizerunek martwej mewy znalezionej na plaży i z rozpostartymi skrzydłami położonej na słupie. Dwa inne, Stół i Ziemie dwa razy odzyskane, są wizją miejscowych stosunków z perspektywy ich możliwego dobra. Stół jest ekumeniczny - składa się z czarnego kwadratu, połówki złotego krzyża greckiego, białego trójkąta, ćwiartki czerwonego koła. Jako znak miejsca, przy którym się jada, rozmawia, pracuje i świętuje, jest złożonym ideogramem. Wyobraźni Czytelnika zostawiam kontemplację pojęć, które łączy.
Oikumene
. Piękny świat zamieszkały: gospodarstwa, pastwiska, domy, prawa regulujące życie. Ziemie dwa razy odzyskane to widok "ojków" i "nomów" Malonowa z lotu ptaka. Ten ideogram reprezentuje pojęcie ekonomii, ale nie jest abstrakcją. Zamieszkują go ludzie, historie ich losów, także ubóstwo i krzywda, a przypuszczam, że i miłosierdzie schowane przez artystów pod obrazem.Obrazy z Zakopanego, ostatnie cztery, poruszają kwestie ogólniejsze. Pierwszy z nich dotyczy moralnych podstaw prawa. Kara śmierci wynikła ze sporów malarzy z doktorem Piotrem Bartulą - autorem monografii tematu świeżo wydanej przez Znak - toczonych rok temu w krakowskim klubie "Kornet", naturalnym wybiegu uczonego. W trakcie pisania rozprawy doktor Bartula, gorący zwolennik kary śmierci, ochłódł w uczuciach, stanąwszy wobec dylematów, których nie da się rozstrzygnąć na gruncie doktryn społecznych "w oderwaniu od tradycyjnych pytań moralnych". Toteż w dyskusji okazał wiele egzystencjalnej niepewności, w jaką wpada umysł racjonalny w obliczu spraw ostatecznych. Wspominam o tym, bo mogło to wywrzeć wpływ na kształt obrazu, imponująco obiektywny. Przedstawia on bryłę krzyża zagłębiającą się w trzech warstwach kul: białej, czerwonej i czarnej. Mieszanie się warstw powiększa chaos układu. Schemat prostego doświadczenia fizycznego uzupełniono tu treściami symbolicznymi - krzyż zbudowany z szubienic tworzy literę tau, znak piętna Kaina, zapowiedź krzyża, na którym umarł Chrystus. Chodzi zatem o problem łaski, ujęty dostatecznie współcześnie, scjentyczno-religijnie, oraz wystarczająco naiwnie, aby go namalować. "Ażeby świat nie zginął pod wpływem absolutnej sprawiedliwości, musi być ratowany od czasu do czasu przez okazywanie łaski krzywdzicielom" - tę światłą myśl filozofa można wiązać z obrazem.
19 września zeszłego roku około godziny 21 miało miejsce całkowite zaćmienie księżyca widoczne na terenie Polski. Natura na moment odsłoniła swe prawa - w wielkim stylu, co nie uszło uwagi siedzących w Zakopanem malarzy. Powstał obraz "poświęcony malarstwu": w źrenicy Księżyca, po której przesuwa się rudy cień Ziemi, tańczą człowiek i pies. Catena aurea... Ta opowieść przypomniała mi inne zdarzenie... olbrzymi czerwony księżyc nad Ursynowem. Po drodze do sklepu nocnego Sobczyk podniósł oczy i zatrwożył się. "Księżyc czerwony - będzie rzeź." Kiedy wyszliśmy z nocnego, księżyc był na powrót jasny. Mój przyjaciel odetchnął. "Rzezi nie będzie."
Po wyjściu z wystawy obejrzałem sobie katalog. Od innych ten odróżniał się specyficznie uroczystą formą. Tytularia złożono komputerową niby-majuskułą. W środku świadectwa malarzy, pouczające komentarze do czterech cykli obrazów, jak glosy Ojców Kościoła do czterech Ewangelii. Skąd ta odświętność?
"Miejsce, na którym stanął krzyż, jest samym środkiem ziemi. Toteż wszystkie narody mają jednaki dostęp do poznania Boga" - powiada święty Hilary. Jeśli na obrazach, o których mówiłem, pojawiają się święte symbole, to na pewno nie z powodów religijnych. Nie są to malowidła ani pobożne, ani święte, lecz bajkowe i łobuzerskie. Miesza się tu rzeczy widziane i zasłyszane. Przedstawia się je w sposób cudaczny. Święty Hilary stosuje się o tyle, że cudowność bierze się ze środka ziemi, z chęci przebywania u jej pępka i nasłuchiwania. Wszystkie opowieści mają, jak wiadomo, wspólne źródło. Niewątpliwie zmyślenie oraz ochota do kuglarskich sztuczek wynikają z trwogi i zachwytu, dwóch uczuć, z których powstaje poezja. Dla jednych jest to dar natury, dla innych dar boski; zostańmy pośrodku. Kuglarze nie są specjalnie religijni, są pomiędzy. A co czyni kuglarza odświętnym?
Wielkie napięcia. Skoki ładunków przekraczające skalę jednego gniazdka, jednego domu, nawet jednego miasta. Człowiek zjonizowany (tj. taki, który znalazł się w sercu burzy, mówiąc coraz bardziej romantycznie) nosi swój stały układ ładunków przez resztę życia. Choćby był ślepy i głuchy, zawsze zwraca się ku środkowi i strzyże uszami. Jest przesądny. Każda rzecz ma dla niego znaczenie symboliczne, a cały kosmos hierarchię, zawsze wokół biegunów: zachwytu-trwogi, grzechu-pokuty, kary-łaski etc. Bracia malarze zostali zjonizowani pod napięciem lat 80., w romantycznej epoce solidarności, i od tej pory strzygą uszami.
Ciarlatan śpiewa O cuda cuda, o śliczne cuda Kto ma pieniążki, niechaj je tu da. (Zabawy przyjemne i pożyteczne, W-wa 1777)
JAN MICHALSKI, ur. 1961, krytyk sztuki. Mieszka w Krakowie.