Pochwała brzydoty - rozdział II
ISBN: 978-83-7505-265-7
wyd.: WAM 2009
Już w starożytności brzydcy ludzie byli uważani za osobną kategorię. Ludzi dzielono na pięknych, poetów i brzydkich. Niekiedy zatrudniano brzydkich jako sztukmistrzów albo ulicznych śpiewaków; dzięki makijażowi i dużym kolorowym ubraniom ich brzydota stawała się mniej widoczna.
Brzydcy mężczyźni zawsze byli tolerowani, niektórzy byli nawet poetami i nikt nie zwracał na to uwagi. Dlatego nie będziemy się tu zbytnio zajmować brzydkimi mężczyznami i chłopcami. Mówi się o nich, że są „charakterystyczni” i zawsze można się w nich dopatrzyć jakiegoś ukrytego piękna. Tak było od początku dziejów. Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Brzydcy chłopcy oczywiście również mają swoje problemy, ale żaden z nich nigdy nie jest określany jako „totalnie brzydki”.
Kobiety natomiast to zupełnie inna para kaloszy, i nie tyl- ko to. Brzydkie kobiety musiały zakrywać twarz kilko- ma warstwami materiału, nawet gdy chciały zaczerpnąć świeżego powietrza, które nawet nie docierało do nosa, bo zatrzymywał je welon. W każdym razie lepiej, żeby pozostawały w ukryciu.
Dziś brzydkie kobiety mają tylko jedno wyjście: teatr groteski. Jeśli jednak nie zdobędą sławy, będą miały podwójny problem: będą brzydkie i przegrane. Mieszanka wybuchowa.
W starożytnej Grecji i w okresie renesansu, na przykład, orli nos nie był oznaką brzydoty ani u mężczyzn, ani u kobiet, wprost przeciwnie. Tak samo jak wysokie czoło.
Nie zabijano jednak brzydkich, a to już coś! Choć z drugiej strony często posyłano ich na wojnę, żeby nie plątali się zbytnio pod nogami...
— Myślisz, że wystarczy?
— Marcella, jesteś pewna, że chcesz to pisać dalej?
— Tak, czemu nie? Wiesz co, znam jednego brzyd- kiego faceta.
— Tak? Ja też. Masz na myśli Maurizia?
— Hm, nie chcę nikogo osądzać, ale sama wiesz: pryszczaty, niski, gruby...
— To prawda, Marcella, ale wiesz, co powiedziała wczoraj o nim Chiara? Że ma głębokie spojrzenie jak Leonardo DiCaprio i głos jak Jovanott i.
— Mówiłam! Mówiłam! Zawsze to samo. Brzydki facet to nie brzydki facet, ale facet... interesujący. Brzydka kobieta jest brzydka i koniec.
— Straszne. Piszemy dalej.
— Myślisz, że możemy sobie na to pozwolić?
— Nie tylko możemy, ale myślę, że zasłużyłyśmy na to.
Wysiadamy z kolejki i przez chwilę wszystko wydaje mi się olbrzymie. Marzy mi się, żebym mogła żyć w świecie brzydkich.
Mój brat jest blondynem, nie ma niebieskich oczu, tylko zielone, zielone jak puszcza amazońska, zanim puścili ją z dymem.
Gdy ktoś spojrzy mu w oczy, jest ugotowany. Nie mam pojęcia jak on to robi. Jego oczy hipnotyzują. Unosi nieco brwi, żeby otworzyć oczy, nie za bar- dzo, i nagle rzuca nimi w ciebie, jak bitą śmietaną na lody czekoladowe.
Jesteś zahipnotyzowany, poruszasz się tak, jak on się porusza, i nie jesteś w stanie patrzeć na nic innego jak tylko na tę pistacjową zieleń.
Ale obciach, jak jakiś jasnowidz w telewizji. Poru- szyłby każdą publiczność.
Czekam na Giorgię i gapię się na mój but. W tym bucie jest brzydka stopa z paznokciami jak u dzika, z włosami na dużym palcu i małym palcem zawiniętym pod sąsiedni palec. Nikt nie widzi mojej brzydkiej stopy, ale ja wiem, że ona jest. To harmo- nia w braku harmonii.
Widzę mojego brata wychodzącego zza rogu po drugiej stronie ulicy, staram się upodobnić do znaku na parkingu. Trójkątny znak z dziećmi, które trzymają się za ręce. Nie zasłania mnie nawet w połowie. On i tak na mnie nie patrzy. Mój brat, kiedy idzie, pa- trzy na świat, a nie na ludzi. Za nim idzie trzech jego najwierniejszych kumpli i Cecilia, słynny rudzielec.
Czuję nadchodzącą burzę, dudni od strony dzwonnicy, gołębie wpadają w popłoch. Podobno w czasie burzy powietrze może być tak naelektryzowane, że włosy na ramionach mogą się jeżyć. Mam ochotę wystawić na wiatr moje nogi z podskórnymi włosami, żeby sprawdzić, czy elektryczność dotrze tam, gdzie nie dociera masaż gąbką.
Mój brat skręca za róg, nie potykając się nawet minimalnie o chodnik, i wlecze za sobą to trio, które wpatruje się w jego pewne siebie nogi w czarnych spodniach i w jego pewne kroki.
Gdzie oni idą? Ogarnia mnie ciekawość, co robi mój brat poza spaniem i podnoszeniem brwi. Przychodzi Giorgia.
— Przyszedł mi do głowy pomysł, szaleńczy pomysł na drugi akapit. Posłuchaj, Marcella. Walczy z aparatem: zaplątał się w niego kosmyk jej tłustych włosów.
Właśnie, mamy jeszcze problem z tłustymi włosami. Musimy je myć prawie codziennie: łojotok. Łojotok powoduje obumieranie cebulek włosów, dlatego wypada nam więcej włosów niż wszystkim pozostałym ludziom.
To taka perwersja brzydkich: wkładać ręce w tłuste włosy i czuć pomiędzy palcami, jak wypadają cenne włókna.
— Patrz, to twój brat!
Przez chwilę, gdy to mówi, rozpromienia się. Wy- gląda jak lampka i chce mi się z niej śmiać. Lampka, której światło odbija się w całym tym żelastwie, jakie ma w buzi.
Wzdycha. Wiem. Jest zakochana po uszy. Wszyst- kie dziewczyny pomiędzy trzynastym a szesnastym rokiem życia, a może nawet dwudziestym, są zakochane w moim bracie. To przez tę hipnozę. Przez puszczę amazońską, która tam nie płonie.
opr. aw/aw