Fragmenty powieści inspirowanej historią niemieckiej komunistki, Margaret Buber-Neumann, by schronić się przed Hitlerem, uciekła do ZSRR; Stalin zesłał ją na Syberię, a w lutym 1940 roku - aby uszanować pakt niemiecko-sowiecki - wydał ją nazistom....
ISBN: 978-83-7505-480-4
wyd.: WAM 2010
W hołdzie Małgorzacie Buber-Neumann, bohaterskiej postaci
XX wieku. Była niemiecką komunistką i uciekła do
ZSRR, by schronić się przed Hitlerem. Stalin zesłał ją na
Syberię, a w lutym 1940 roku, aby uszanować pakt niemiecko-
sowiecki — pakt zabójców — wydał ją nazistom, którzy
z kolei zesłali Małgorzatę do obozu w Ravensbrück.
W 1949 roku była świadkiem w procesie przeciwko dwóm
totalitaryzmom — czerwonemu i czarnemu.
Jej książki — Zesłana na Syberię i Zesłana do Ravensbrück (wyd.
Seuil 1986 i 1988) — stanowiły dla mnie inspirację. Bohaterowie
tej powieści są jednak fikcyjni, choć wszystko zawdzięczają
Historii.
Każdego dnia, o każdej godzinie, rok po roku trzeba było
walczyć o prawo do bycia człowiekiem, o prawo do bycia dobrym
i czystym. Walce tej nie mogła towarzyszyć ani duma,
ani zarozumiałość, a jedynie pokora. A jeśli w najstraszniejszym
momencie nadchodziła niespodziewanie godzina zguby,
człowiek nie mógł bać się śmierci; nie mógł się jej obawiać,
jeśli chciał pozostać człowiekiem.
Wasilij Grossman, Życie i los
Nazywała się Julia Garelli-Knepper.
Wszyscy ci, których fascynują niezwykłe biografie, losy, o których można by pomyśleć, że bogowie kreślą je, aby oświecić zwykłych śmiertelników, powinni zapoznać się z życiem tej weneckiej hrabiny.
Spotkałem ją po raz pierwszy pod koniec 1989 roku. Miałem wtedy czterdzieści lat i właśnie skończyłem powieść Kapłani Molocha, którą chciałem jej zadedykować.
Julia Garelli-Knepper była już wtedy starszą kobietą, ale siedząc naprzeciwko niej, szybko zapomniałem, że urodziła się w 1900 roku. Miało to miejsce w Wenecji, w niewielkim pałacyku z szarego marmuru położonym nad laguną, na końcu Riva degli Schiavoni, i zwróconym w stronę pełnego morza. Siedziała wyprostowana, jej gesty były stanowcze, a spojrzenie żywe. Powiedziała, że zastanawia się i jest zdziwiona, że ktoś z mojego pokolenia pamięta o niej dziś, podczas gdy gazety pisały o niej ostatnio w 1949 roku, kiedy ryzyko wojny pomiędzy komunistyczną Rosją i jej satelitami a Stanami Zjednoczonymi wydawało się ogromne.
— Wywiązałam się ze swojej roli. Miałam zobowiązanie zaświadczenia prawdy i wypełniłam je — powiedziała czystym i pewnym głosem, który nie załamał się ani na moment. Pokiwała głową, kiedy wyznałem, że urodziłem się w tym właśnie roku, w 1949.
— Zatem dla pana to tylko historia — dodała. W jej słowach można było wyczuć odrobinę pogardy i rozczarowania.
— Co może pan wiedzieć o tym, co naprawdę wydarzyło się w ciągu tego wieku?
Pochyliła się ostrożnie, jakby bolały ją plecy, wzięła rękopis Kapłanów Molocha i zaczęła go kartkować, najpierw powoli, a potem coraz szybciej, jakby ogarnęło ją zmęczenie, a równocześnie złość i zniecierpliwienie.
— Proszę mi o tym opowiedzieć — powiedziała w końcu, zamykając oczy i opierając głowę na zagłówku fotela. Mój rękopis położyła sobie na kolanach.
Zawahałem się, próbując ocenić przepaść, jaka dzieliła to, co napisałem, od tego, co ona przeżyła. Czytałem jej wspomnienia opublikowane w 1949 roku. Były to dwa tomy o bardzo dziwnych tytułach. Pierwszy z nich brzmiał: Powiesz im, kim byłam, prawda?, a drugi — Będziesz dla mnie łagodnym sędzią. Opowiadała w nich, jak w chwili gdy I wojna światowa dotarła do Wenecji i ogarnęła prawie całą Europę, uciekała do Rosji z Heinzem Knepperem, niemieckim rewolucjonistą i zbiegłym więźniem. Dotarli do Szwajcarii, gdzie poznali Lenina, który także się tam schronił. Następnie w 1917 roku odbyła z Heinzem Knepperem i innymi bolszewikami dalszą podróż i z pomocą niemieckich wysokich urzędników dotarła do Rosji przez Niemcy.
Jej wspomnienia zafascynowały mnie. Przebywała w otoczeniu Stalina i wszystkich bolszewickich przywódców, poznała Hitlera, gdy ten był już kanclerzem. Później jednak Heinz Knepper dostał się w łapy Stalina i został wydalony do Moskwy, podobnie jak tylu innych komunistów pochodzących z zagranicy. W jednym z rozdziałów Kapłanów Molocha zacytowałem zdanie wypowiedziane przez Kneppera, kiedy agenci organów bezpieczeństwa, tajnej policji Stalina, przyszli go aresztować. Popatrzył na Julię, która próbowała powstrzymać łzy, i wyszeptał, ciągnięty przez agentów: „Płacz, nie powstrzymuj się, bo jest nad czym płakać”. Te słowa mną wstrząsnęły, ale ponieważ chciałem, aby Kapłani Molocha trafili do rozumu czytelnika, a nie tylko do jego serca, po słowach Kneppera dodałem okrutny cytat z Woltera:
Ludzie są w istocie robakami pożerającymi się wzajem na atomie błota.
Heinz Knepper zniknął w labiryntach stalinowskich więzień. Parę miesięcy później Julia, zesłana w międzyczasie na Syberię, dowiedziała się, że został zastrzelony w Moskwie kilka dni po aresztowaniu.
Komuniści wykonali zadanie, którego naziści nie zdołali dokończyć. 8 lutego 1940 roku agenci bezpieki wydali gestapo Julię Garelli-Knepper oraz innych niemieckich komunistów, chcąc prawdopodobnie pokazać wolę uszanowania paktu zawartego pomiędzy Hitlerem a Stalinem w sierpniu 1939 roku.
Julia Garelli-Knepper została zamknięta w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Miała niezłomną wolę, dość siły i szczęścia, by uniknąć śmierci.
W 1949 roku, po wydaniu dwóch tomów wspomnień, zeznawała przed sądem jako świadek, że w ZSRR, podobnie jak w hitlerowskich Niemczech, były obozy koncentracyjne. I że krzykom milionów ofiar nazistowskiego barbarzyństwa odpowiadają niczym echo głosy zesłanych na Syberię.
Próbowano ją zmusić do milczenia.
Kiedy opowiadałem mojemu ojcu, nauczycielowi, o wspomnieniach Julii Garelli-Knepper, oskarżał ją.
— Ta hrabina to zwykła zdrajczyni — oświadczył. Gdy wypowiadał te słowa, na jego twarzy malował się wyraz pogardy. Kontynuował, mówiąc, że z pewnością współpracowała z SS w Ravensbrück; jak inaczej udałoby się jej przeżyć? Zaprotestowałem. Byłem oburzony. Czy on czytał w ogóle książki Julii Garelli?
— Literatura zimnej wojny — odpowiedział. — Ta kobieta była tylko pionkiem sterowanym przez amerykańskie tajne służby w walce ze Związkiem Radzieckim. Nie przeżyłeś tamtych czasów — podsumował — i dlatego nic z nich nie rozumiesz. Ojciec umarł w 1985 roku w wieku sześćdziesięciu lat, nie odstępując od swoich złudzeń i przekonań. Dopiero po jego śmierci zacząłem pisać Kapłanów Molocha. Ale ręka mi drżała, a zdania urywały się, jakbym popełniał jakieś bluźnierstwo, czy wręcz ojcobójstwo. Być może właśnie ze względu na to, aby nie sprofanować pamięci ojca, zamiast zmierzyć się z nagą prawdą, taką jaką przytaczała Julia Garelli-Knepper, opowiadałem o okrucieństwach XX wieku, zadowalając się mitologiczną baśnią i powołując do życia w Kapłanach Molocha bractwo poświęcone temu krwiożerczemu bogu?
Wyobrażałem sobie, że kapłani, aby nakarmić Molocha i przywrócić jego panowanie na kontynencie europejskim, wzniecali w XX wieku wojny, rewolucje, prześladowania, głodzili i masakrowali ludzi, przelewając bez pamięci ich krew. Użyli nadziei na lepsze jutro jako siły napędowej — przewrotnej, zepsutej i skutecznej broni barbarzyńskiego ustroju. Głosili szalone przekonania i byli gotowi zrobić z każdego człowieka fanatyka, a więc i zabójcę.
Mężczyźni nosili czarne, czerwone lub brunatne koszule. Setki tysięcy dzieci były wysyłane do komór gazowych, palone w piecach krematoryjnych albo przywalane gruzami miast niszczonych bombami wodorowymi. Ich prochy wiatr przenosił z jednego krańca Europy na drugi, a zwęglone szczątki spoczywały w zbiorowych mogiłach.
— Oto, co napisałem — powiedziałem do Julii Garelli-Knepper, siedzącej cały czas nieruchomo. Jej ręce, na których można było dostrzec brązowe plamki, spoczywały w dalszym ciągu na moim rękopisie.
— Proszę tu podejść — wyszeptała, podnosząc się z trudem z fotela. Rękopis ześlizgnął jej się z kolan, a kartki rozsypały się po czerwonawej posadzce.
Nie próbowała przepraszać, tylko wzięła mnie pod ramię i powiedziała, że wkrótce zapadnie noc i że chce zrobić jeszcze kilka kroków — „tylko kilka kroków”, powtórzyła — zanim ciemność zakryje piękno tego świata.
Był to grudniowy zmierzch nad Morzem Śródziemnym. Gdy patrzyło się na południe, na horyzoncie widać było czerwień okrywającą wyspy Lerins, masyw Esterel i Maures. Miasteczko Cabris, położone na cyplu naprzeciwko dworku Julii Garelli- -Knepper, było jeszcze zalane słonecznym światłem, które powoli pożerał krwistoczerwony zmrok.
Julia Garelli-Knepper trzymała mnie pod rękę, ale nie opierała się na mnie. Prowadziła mnie w stronę gaju oliwnego, zatrzymując się od czasu do czasu przed drzewem, którego szary, powykręcany pień sprawiał wrażenie, jakby był poddany torturom.
Ruszyliśmy w kierunku miasteczka, a po chwili Julia zatrzymała się i odwróciła w stronę dworu, od którego oddaliliśmy się już o jakieś sto kroków.
Był to niski budynek, rodzaj majątku będącego kiedyś strażą i redutą dla położonych dalej miasteczek, które ciągle były zagrożone barbarzyńskimi atakami, choć przecież położone z dala od interioru. Po jednej stronie wznosiła się kwadratowa wieża z dużych kamieni przypominająca basztę czy wieżę strażniczą. — To moje sanktuarium — wyjaśniła Julia. — Tutaj są moje archiwa. Bardzo długo bałam się niespodziewanego ciosu, napadu. Słusznie, gdyż jak się później dowiedziałam, w Moskwie myśleli o tym. Rosjanie kazali nawet tajnym służbom rumuńskim, niemieckim, a nawet bułgarskim zniszczyć te archiwa i skończyć ze mną. Oczywiście miało to wyglądać na inną zbrodnię, na napad włóczęgów albo jakiś wypadek. Udało się jednak mnie ochronić i teraz niebezpieczeństwo minęło. Historykom się wydaje, że nie ma już nic więcej, czego mogliby się dowiedzieć. Nikt już nie rozmawia o istnieniu gułagu. Nikt więc się mną nie interesuje. Przeżyłam, ale do czego służy mi teraz spokój?
Przerwała na chwilę, po czym mówiła dalej:
— Twoja opowieść Kapłani Molocha jest pewnego rodzaju udawaniem, ukrywaniem prawdy. Moloch czerpie swoją siłę z kłamstw i udawania, z marzeń i iluzji, z baśni i z zapomnienia. Twój mitologiczny zapis jest jeszcze jednym parawanem. Agenci bezpieki, zwolnieni teraz ze zbrodniczej służby, będą się śmiać do rozpuku, czytając twoją powieść!
Szła dalej i wydawało mi się, że w ogóle nie liczy się z tym, że właśnie w kilku słowach zniweczyła moją pracę. Wyjaśniła mi, że Fundacja Garelli-Knepper, którą założyła w latach sześćdziesiątych, przestała prowadzić swoją działalność, a ze sposobu, w jaki na mnie patrzyła, wywnioskowałem, że to takich jak ja obarcza za to odpowiedzialnością.
— Ludzie myślą, że wszystko już zostało powiedziane — podjęła wątek. — Że skończyliśmy już z przeszłością i że jest równie odległa co bóg Moloch. Tymczasem — gwałtownie potrząsnęła głową — to nieprawda!
Wymówiła te ostatnie słowa z nieoczekiwaną wprost siłą: — Kiedy leczy się ranę, w którą wdała się gangrena, trzeba dotrzeć aż do kości. Należy więc opowiadać wszystko od nowa każdemu pokoleniu. Opowiadać i wyjaśniać. Dość już bajek, potrzeba prawdy!
Nagle opadła z sił i wydawało się, że zasłabnie. Ujęła mocniej moje ramię i powiedziała, że śmierć, która była wobec niej hojna i cierpliwa, teraz już czai się, gotowa, aby w każdej chwili rzucić się na nią. Śmierć pozwoliła jej dać świadectwo, ale teraz nadchodził koniec tego okresu odroczenia.
— A tymczasem ja mam jeszcze tyle do powiedzenia — dodała, prostując się i kładąc mi ręce na ramionach.
Patrzyła na mnie dłuższą chwilę, a jej spojrzenie było tak intensywne, że spuściłem wzrok.
— Kto cię przysyła, Dawidzie Berger? — zapytała. To pytanie wydało mi się tak zaskakujące, że aż zadrżałem. Przecież wyjaśniałem jej w wielu listach powód mojej wizyty. Wróciliśmy wolno do dworu. Julia zatrzymywała się niemal co krok, opisując dokumenty znajdujące się w jej posiadaniu, zebrane po całej Europie albo przysyłane do fundacji przez świadków, często anonimowych. Miała więc kilkadziesiąt ręcznie zapisanych notesów, które powinny pozwolić uzupełnić dwa tomy jej własnych wspomnień.
W pokoju zacząłem zbierać rozrzucone kartki mojej powieści, podczas gdy Julia zajęła swoje poprzednie miejsce w dużym, drewnianym fotelu.
— Nie wiem, kto cię przysyła, Dawidzie Berger — powiedziała, powtarzając moje imię i nazwisko coraz ciszej i ciszej: Dawid Berger, Dawid Berger..., jakby chciała je oswoić albo odkryć w nim jakąś tajemnicę.
Znowu zadrżałem i zacząłem zapewniać, że nikt nie namawiał mnie na spotkanie z nią, ale że kiedy widziałem, jak berlińczycy niszczą ten ropiejący wrzód, jakim był mur dzielący miasto i cały kraj na dwie części, zapragnąłem poznać odczucia kobiety, której życie w pewien sposób uosabiało ten wiek. Chciałem pokazać jej Kapłanów Molocha, zanim zadedykuję jej tę książkę.
— Ale — powiedziałem, spuszczając głowę — ona z pewnością tego nie chce, a zresztą jednym wypowiedzianym zdaniem sprawiła, że już nie chciałbym zobaczyć tej książki wydanej.
Wyjawiając uczucie zawodu, jakiego doznałem przed chwilą, miałem nadzieję, że Julia zaprzeczy, ale ona zdawała się w ogóle mnie nie słyszeć.
— Nie wiem, kto pana przysłał, Dawidzie Berger — powtórzyła raz jeszcze — ale jest pan tu. I urodził się pan w 1949 roku! Uśmiechnęła się.
— W tym roku towarzyszyło mi dwóch ochroniarzy. Stalin wydał rozkaz, aby mnie zabić. Stalin, osobiście! A pan się urodził w 1949! Kiedy żyło się tak długo ze śmiercią depczącą po piętach i kiedy poznało się tyle tysięcy ludzi, można się nauczyć oceniać ich jednym spojrzeniem, bo to może czasami ocalić życie. A kiedy uda się uniknąć ich łap, kiedy człowiek przeżyje i zmęczy samą śmierć, zaczyna działać instynktownie. Pana spojrzenie jest szczere, Dawidzie, i nie ma w nim tej błękitnej pustki, jaką cechowały się spojrzenia naszych strażników.
Lekko pochyliła się w moją stronę.
— Wzbudza pan we mnie zaufanie, Dawidzie.
Ciemność powoli ogarniała pokój, w którym siedzieliśmy, i ledwo już mogłem dostrzec milczącą i nieruchomą sylwetkę Julii Garelli-Knepper. Kucałem u jej stóp, nie ośmielając się ruszyć, a kartki Kapłanów Molocha leżały rozrzucone wokół mnie. — Przydałoby się... — zaczęła.
Chwilę później przerwała, jakby znajdowała się nad brzegiem przepaści i nie miała odwagi skoczyć. W końcu jednak przełamała się.
Zaproponowała, abym zatrzymał się w jej pałacyku na kilka dni i pomógł jej zbadać zawartość jej archiwum, a jeśli mnie ono zainteresuje — mógłbym zostać jej konserwatorem. Urodziłem się w roku 1949 i to ją ujęło. Potrzebowała człowieka, który nie byłby skompromitowany, skalany ani umęczony w pierwszej połowie dwudziestego wieku.
— Nie chcę kogoś, kto przeżył to wszystko — powtórzyła.
— Mogę zostać pani dziedzicem — odpowiedziałem. Julia pogrążyła się w milczeniu na dłuższą chwilę, po czym zaczęła mówić szybko, jakby nie mogła złapać tchu:
— Zrobię to, Dawidzie. Muszę przekazać to, co wiem, to, co zgromadziłam. Komu? A dlaczego nie panu? W obozach, zarówno tych w Azji Środkowej, jak i w Ravensbrück, mieliśmy zaledwie kilka chwil na wybór towarzysza niedoli, któremu powierzaliśmy swoje życie. On mógł pomóc, ochronić, ale też wydać.
Był to wybór między życiem a śmiercią. Teraz wybieram pana, Dawidzie. Jest to jednak przytłaczający dar. Może pana zniszczyć, jeśli zdradzi pan tych, których pan pozna. Pomiędzy panem a tą przeszłością wytworzy się układ miłości i nienawiści. Czy będzie pan miał dość siły? Z pewnością będzie pan potrzebował czasu. Musi pan pozwolić, aby minione życie tych ludzi odżyło w panu. Pan je odtworzy. Będą szeptać, dokładnie tak jak szeptały do mnie kobiety i mężczyźni skazani na śmierć w obozach:
„Powiesz im, kim byłam, prawda? Będziesz mnie łagodnie oceniać...”. Ich zmartwychwstanie będzie pana narodzeniem.
Julia Garelli-Knepper zmarła kilka miesięcy później. Wyznaczyła mnie na stanowisko zarządcy jej fundacji oraz archiwalnych zbiorów, jakie zgromadziła, i powierzyła mi zadanie ochrony tych zbiorów, zinwentaryzowania ich oraz udostępnienia szerszej publiczności.
Prawie dwadzieścia lat zajęło mi napisanie i wydanie książki na podstawie tych archiwów i notesów. Czas tak szybko mija! Próbowałem pozostać wierny jednemu z ostatnich życzeń, jakie wyraziła:
— Niech twoim celem będzie prawda, Dawidzie! Niech nic cię nie powstrzyma. Nie zdradź nas, zmarłych!
opr. aw/aw