Beletryzowana książka o cywilizacji śmierci i cywilizacji miłości: Rozdział XIII
ISBN 978-83-924678-0-9
Wydawnictwo Cywilizacja Miłości WCM Opole 2008
45—040 Opole Pl. Kopernika 4/6 Tel. 077/ 456 - 41 - 97
Zbierali się codziennie, a w sobotę wieczorem o godz. 20, aby wspólnie przeżyć Eucharystię, połączoną z bardzo ludzką, jak na współczesne czasy, wzajemnością. I choć Bóg ustanowił dzień siódmy dla wypoczynku i oddania Jemu należnej czci – to jednak postęp cywilizacyjny i wygoda oraz bezpieczeństwo – powodowały, że zamiast w niedzielę, przychodzono raczej w soboty. Dziś jednak było Święto Bożego Ciała, czwartek, dzień, w którym Chrześcijanie manifestują swoją przynależność do Chrystusa. Zbierali się też oni bez pośpiechu, a radość towarzyszyła wypełniającym Kościół uśmiechniętym ludziom.
Kościół był miejscem otwartym codziennie i każdy, kto tam wstąpił, niezależnie od pory dnia, mógł liczyć na uprzejmość, rozmowę, nawet na posiłek, na pomoc w ważnych życiowych sprawach. Zawsze też gospodarz, ksiądz prowadzący, zapraszał na spotkania i Mszę Świętą – oddając się bez reszty służbie Bogu, i drugiemu człowiekowi. I też najwięcej wierzących w Chrystusa przychodziło tutaj z potrzeby serca. Oddawali tym cześć Panu Bogu, uczestnicząc we Mszy Świętej, słuchając kazań, ciesząc się ze słodkiej wzajemności ludzi, wyznających tego samego Boga. Ten czwartek był dniem świątecznym, spodziewano się też pełnego Kościoła i specjalnej uroczystości. Choć samo spotkanie było największym skarbem odkrytym przez współczesnych, które jednak kiedyś było bardzo naturalne i oczywiste. Teraz odkrywano na nowo wartość wspólnoty i jej zbawienne działanie na człowieka.
Atmosfera wśród Chrześcijan – zupełnie inna od tej, jaką można zauważyć na ulicach, w biurach, urzędach, sklepach i wszystkich miejscach publicznych – sprawiała, że ludzie, mający ten przywilej uczestniczenia w przeżywaniu wspólnoty z innymi, stawali się nadzieją i widocznym znakiem Boga dla zagubionego współcześnie społeczeństwa globalnego. Ich wzajemność i oddanie, w najróżniejszych sprawach życia, powszednich, trudnych i prostych oraz wychodzenie na zewnątrz, poza wspólnotę Kościoła z otwartym sercem i dobrem, zjednywało Chrześcijanom coraz więcej zwolenników. Szeregi wspólnoty powiększały się z dnia na dzień.
Był to okres wielkiego kryzysu człowieka i rodziny – miejsca swojego pochodzenia. Samotność w wymiarze masowym i lęk, w miarę postępu cywilizacyjnego, negującego potrzeby natury ludzkiej, spowodował duży i niespodziewany rozwój wspólnot ludzkich - przeważnie chrześcijańskich. Były to najżyczliwsze człowiekowi środowiska. Tam zwykli ludzie stawali się bratem i siostrą, z radością przeżywano wspólne bycie razem –– ludzie odkrywali to, co od początku istniało w nich samych. To, co było im dane, a jedynie przez złą drogę w rozwoju cywilizacyjnym zostało zapomniane. Obecny czas był czasem łaski i wielkiego odrodzenia Życia na Ziemi. Nastawał czas wspólnot chrześcijańskich, bowiem one najlepiej funkcjonowały, broniąc najlepiej ważnych interesów człowieka. Rozwój życia Kościoła i jego struktur ludzkich, urzeczywistnianych we wzajemnych dobrych i niosących nadzieję kontaktach, było czymś wspaniałym, afirmującym, dodającym sił. Wprowadzało to od dawna oczekiwaną równowagę w życie człowieka - istoty ze swej natury społecznej.
W świeżej atmosferze majowego poranka, zewsząd zaczęli docierać do Wspólnoty Kościoła ludzie, idąc raz grupkami, a raz pojedynczo. Co jakiś czas przychodziła bardzo duża grupa ludzi, zasilając sobą ławki w wielkim, gotyckim, przebudowanym na przestrzeni wieków Kościele. Były one poukładane tak, aby każdy widział każdego, a wszyscy widzieli prowadzącego kapłana. Ołtarz ustawiony był na środku Kościoła. Co jakiś czas fale nadchodzących Chrześcijan dobijały do swojej przystani życia, wygodnie lokując się w ławkach wśród braci i sióstr, którzy pomimo tłumu i związanej z tym niewygody, nie okazywali najmniejszego znużenia i zmęczenia. Wręcz przeciwnie, ludzie dostarczali sobie wzajemnie pozytywnych uczuć - budujących i integrujących wszystkich, miało to siłę nie z tego świata – dawało ludziom nadzieję na sprawiedliwe czasy, kiedy wydawać się mogło, że już nic nie zdoła wskrzesić opanowanego przez cuda techniki człowieczeństwa - zmęczonego i tak bardzo wystawianego na próbę.
Wzajemna atmosfera zawierzenia, jaka panowała wśród Chrześcijan, była czymś zupełnie nowym dla człowieka XXI wieku. Był to fenomen, jaki się rozpowszechniał w zatomizowanym społeczeństwie. Wśród coraz większej liczby ludzi, którzy dostrzegając tak pokaźną zmianę w jakości życia na co dzień - dzięki przynależności do wspólnot chrześcijańskich – można było zauważyć szczególnie duże zaangażowanie. Wypełniający Kościół Chrześcijanie - stali bywalcy i ci, przychodzący po raz pierwszy, stanowili jedność. W tej wspólnocie człowiek dla człowieka stawał się dobrem, co powodowało szczególną atmosferę. Dawało to siłę do życia i zmieniało człowieka, czyniąc jego społeczna naturę wolną, bo pozbawioną więzów samotności.
W mieście Markt, przy rynku, gdzie mieścił się zabytkowy wielki gotycki Kościół, nowicjusze przyjmowani byli ze szczególną serdecznością, której brakowało współczesnemu człowiekowi pracującemu ponad swoje możliwości.
Uprzejmość i brak towarowego traktowania, które stawało się społecznie męczące; ludzie z otwartym sercem, obecność ludzkiego dobra wyrażonego w trosce i wzajemnej uprzejmości sprawiały, że taka atmosfera życia stawała się bardzo nęcąca, bardziej, niż chęć zysku, bowiem głód serca ukazywał się jako najbardziej dojmujący a uśmierzający wszystkie inne bóle.
Sporych rozmiarów Kościół, wypełniający się szybko i sprawnie, był gotów pomieścić kilka tysięcy ludzi, był to jeden z największych Kościołów gotyckich, który jak nigdy dotąd – spełniał swoją rolę, mogąc pomieścić tak wielką liczbę ludzi. Niektórzy mówili, że to sam Bóg pomyślał o tych czasach i natchnął budowniczych do postawienia tak pojemnej Świątyni.
Z czasem zaczęło brakować miejsc w ławkach i ludzie ustawiali się dookoła stojąc tak, że zajmowali całą wolną przestrzeń. Panował tłok, mogło się wydawać, że zabraknie powietrza – ale spojrzenie w górę na olbrzymie gotyckie nawy – całkowicie rozwiewało tę obawę - takie zgromadzenie jest zupełnie bezpieczne. Tłum ludzi zbitych ciasno, jeden przy drugim, wcale nie ujawniał zaniepokojenia, uśmiechano się i pomagano wzajemnie tak, aby każdemu było na miarę możliwości wygodnie. Pomimo ciężaru, związanego z dużą liczbą ludzi, u uczestników tego spotkania – odkrywano coś zupełnie sprzecznego z tym, co przeżywali na co dzień. Ludzie widocznie cieszyli się z przebywania razem, a tłok nie stawał się przeszkodą tak doskwierającą, aby zrezygnować z tego nadzwyczajnego uczestnictwa w obrzędach. Było cieplej, a oprócz ciepła fizycznego, temperatura serca rozgrzewała atmosferę.
Zadzwoniły dzwonki i z zakrystii wyszli ministranci, następnie starsi, a na końcu ksiądz Bogumił Owoc, który przez swoją gorliwą postawę wobec wiernych, był znany większości. Szli długo, przeciskając się przez tłum ludzi, mijając potężne kolumny wewnątrz monumentalnego Kościoła. Zbliżali się do środka, gdzie ustawiony był stół z darami ofiarnymi. Tłum ludzi rozstępował się, ułatwiając drogę orszakowi kościelnemu, po czym powracał na swoje miejsce, jak naprężony odkształcał się, aby wpuścić orszak i powracał do dawnego kształtu. Najmłodsi ministranci, zajmujący pierwsze miejsca w orszaku, docierali już do stołu ofiarnego. Po chwili też wszyscy znaleźli się w środku Kościoła, w otoczonym ciasno centrum, gdzie znajdował się stół z krzyżem, z darami ofiarnymi, chlebem i winem, krzesła dla ministrantów zwrócone do stołu, fotel dla księdza i siedzenia dla starszych.
Następował czas Mszy Świętej. Wszyscy wstali. Ksiądz przemówił:
- Kochani, dziś jest Święto Bożego Ciała, które obchodzimy corocznie. Dziś Chrześcijanie wychodzą na ulice swoich miast i wsi, aby manifestować swoją przynależność do Kościoła. To, co przeżywamy w współczesnych czasach, jest godne ogromnej wdzięczności i wielkiego zaangażowania ludu Bożego w dziękczynienie za ratowanie nas i całej ludzkości. Zobaczmy wszyscy, jak dobrze się żyje, kiedy czujemy coraz bliższe więzi międzyludzkie, to są cuda, bo nie tak dawno chodziliśmy zagubieni, serce spowijał nam ból niemocy wobec drugiego, stojącego obok człowieka. Teraz, kiedy odkrywamy na nowo wartość spotkania na fundamencie Świętego i Miłosiernego Boga, dziękujmy Mu za łaskę, jaką okazuje ludzkiemu plemieniu. Dotychczas zagubionemu w drodze rozwoju cywilizacyjnego – ale odradzającemu się do życia w nowej Cywilizacji Miłości. Gdy wyjdziemy z Kościoła na ulice miasta w procesji z Najświętszym Sakramentem – niech będzie to dla nas hołd wdzięczności – za namacalne dowody obecności Boga, jakich doświadczamy w spotkaniu oraz za ukazanie jeszcze lepszej perspektywy dobrego życia, kiedy Prawo Dekalogu będzie jedynym prawem na całej Ziemi. Dziś w globalnym świecie dokonuje się to szybko, przy pomocy technicznych środków komunikacji. Pamiętajmy jednak, że nasza manifestacja wiary, choć w małym wymiarze, jest bardzo ważna, bo jest głoszeniem tej wspaniałej kultury życia, którą daje nam Chrystus.
Dlatego: w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. – kontynuował ksiądz.
Wielkie dziękczynienie niech się dzieje dla Ciebie najdroższy Panie, pełen dobra i miłości, zbawiającej nas już tutaj na Ziemi. Spraw, abyśmy już nigdy nie zapomnieli, że drugi człowiek obok nas, jest tak samo ważny, jak my i żebyśmy tą świadomością już zawsze żyli.
Ludzie w Kościele poruszyli się – dając tym wyraz akceptacji dla słów wypowiadanych przez księdza. Ktoś w pierwszych rzędach zaczął bić brawo, za nim inni, wszyscy zaczęli wstawać i po chwili cała wspólnota w Kościele zareagowała na słowa życia: zagrzmiała gromkimi brawami urwanymi nagle, kiedy ksiądz zaintonował kolejną część Mszy Św.
Po odczytaniu słów Chrystusa z Ewangelii według Św. Mateusza, ksiądz Owoc dał znak, aby wszyscy, którzy mogą, usiedli.
Rozpoczynało się kazanie, przekazanie słowa do wiernych, wspólnoty odnowionego Kościoła. Ksiądz o oczach anioła i gorliwym, acz wesołym spojrzeniu, z postawą człowieka gotowego biec, pomagać innym, uniósł ochoczo ręce do góry i wyrzekł słowa:
- „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się od Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.
Po tych słowach zamilkł. Po dłuższej chwili rozpoczął:
- On, wspaniały i kochający każdego z nas bez wyjątku. Zawsze czekający z otwartymi ramionami na nas – zachowujących się nieraz skandalicznie, czasem potwornie, a nawet szokująco i przyprawiających o rozpacz. Ale też szlachetnych, oddanych, lojalnych, poświęcających się dla bliźnich i tych najbardziej zaangażowanych w życie Ewangelią. Wszystkich nas kocha ta wspaniała Istota, a na dodatek daje nam w dzisiejszych czasach pewność swojej obecności. Jak to zwykle On, zachowuje w nas wiarę i sam dba o to, żeby była ona piękna i czysta, a fakt Jego istnienia pozostał faktem – uśmiechnął się ksiądz Owoc.
Słuchając tego widzimy, że pojawia się tutaj nielogiczność i mamy chęć powiedzieć: nie ma Ciebie Boże, jesteś wymysłem dla biednych i cierpiących. Jednak, jeśli spojrzymy z miłością i mądrą refleksją na fakt, jaki nam podsuwasz, abyśmy odkryli prawdę o Tobie, że jesteś na pewno, to mamy to przekonanie – a w nas dzieje się coś dobrego i stajemy się cudowni, niepowtarzalni, dzięki Tobie wiemy, kim jesteśmy.
Ta siła wiary i wzajemności w miłości, daje nam spojrzenie na drugiego człowieka i jego sprawy tak, aby nikt nie poczuł się opuszczony, samotny, abyśmy stanowili jedno, jak wskazał nam miłujący Bóg.
To wskazanie jest dziś szczególnie aktualne, kiedy w XXI wieku odkryliśmy, że ludzkie bogactwa nie znaczą nic, wobec potrzeby człowieczego bycia razem. I choć wielu jeszcze wśród nas zagubionych, hołdujących posiadaniu, to zmienia się czas, a my, ludzie, stanęliśmy jak w tej Świątyni teraz razem, we wzajemnej więzi i stanowimy jedno – jak chciał sam wielki Bóg. Wyjdziemy na ulice miasta i opowiemy się głośno: My chcemy Boga, bo przy Nim prawda, która wyzwala. On nas uczył przez wieki, przez pokolenia, że prawdziwe szczęście nie może polegać na samym gromadzeniu środków, na bogatym życiu, na sławie czy władzy. Sami doświadczyliśmy z ogromną wyrazistością, co oznacza ocenianie człowieka według jego stanu posiadania, odmierzając szacunek temu, który był bogatszy i miał większe wpływy. Bogactwo okazało się niczym w obliczu ludzkiej potrzeby wzajemności. Zrozumieliśmy, że sami bardziej cierpimy, a nasze sprawy stają się trudne, kiedy doświadczamy tej tragicznej samotności. Samotność ta, obecnie przybierająca rozmiary tragedii ludzkich zbierających swoje żniwo w atakach terrorystycznych, samobójstwach, zabójstwach, jest wyrazem frustracji z powodu opuszczonego życia. Nie wspominałbym o tym, gdyby nie fakt, że codziennie na całym świecie dochodzi do 11 tysięcy samobójstw; dokonuje się około 100 nieludzkich zamachów terrorystycznych; cierpienia jest już na świecie za dużo, a natura ludzka mówi wyraźnie: stop temu społecznemu rozgoryczeniu.
Warunki życia ludzkiego, którego sens staje się coraz bardziej problematyczny, są przyczyną tych tragedii.
Z jednej strony: biedni sfrustrowani, patrząc na szczęśliwszych, dokonują zbrodni i haniebnych przestępstw. Z drugiej: bogaci i szczęśliwsi z nadmiaru dobrobytu i uznania dokonują personalnych dewiacji, dając popisy pychy i zazdrości. Obie nacje przekraczają Prawo naszego Boga.
Po całych latach takiego życia i narastającej atmosfery bylejakości, zrozumieliśmy wszyscy, co ze sobą niesie wiara. Jedyną szansą dla człowieka żyjącego w XXI wieku jest powrót do Boga i do Jego Prawa ochraniającego człowieka, jego istotne sprawy i posiadanie. Zobaczyliśmy też, że innego wyjścia nie ma, bo zmierzamy do samounicestwienia, gdzie jeden drugiemu odbiera to, co ma i niszczy – często dla samego niszczenia.
Ksiądz Owoc teraz krzyczał w Kościele, jego czerwona twarz, zachrypły głos i pełna gestów mowa – pozwalały odczytać wyjątkowe zaangażowanie w ludzkie sprawy. Pragnął on całym sercem dobra swoich bliźnich, co było widoczne, jak światło słońca i poruszało.
- Odkryliśmy życie – mówił do swoich wiernych - powracamy do Boga, stajemy się inni, bo nasze przebywanie razem daje nam siły do życia w dzisiejszych niełatwych czasach. Ludzka natura tutaj się odżywia najlepiej jak może, a wasza coraz większa obecność w Kościele, nakazuje rozpatrzyć potrzebę budowy nowej świątyni i domów spotkań, abyśmy nie byli już tak zatomizowani na co dzień; żeby tworzyć miejsca do „oddychania” wzajemnością, w oparciu o zasady miłe Bogu. Chodzi mi o to, aby każdy mógł przyjść, kiedy chce, do miejsca, w którym będzie się czuł dobrze ze swoimi braćmi i siostrami. A jego ludzka natura i sprawy, znalazły wzajemne wsparcie wśród członków wspólnoty Chrześcijan – tak cudownie odradzającej się.
Moi najdrożsi, pamiętajcie o Prawie Pana Boga – dzięki temu Świętemu Prawu i dzięki wzajemnej miłości, możemy odnajdywać szczęście:
I Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.
II Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno.
III Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.
IV Czcij ojca swego i matkę swoją.
V Nie zabijaj.
VI Nie cudzołóż.
VII Nie kradnij.
VIII Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.
IX Nie pożądaj żony bliźniego swego.
X Ani żadnej rzeczy, która jego jest.
Płyńmy razem na głębie – Bóg sam wystarczy – wyrecytował podsumowując krótko ksiądz.
I działa się rzecz niespotykana, jakby cały Kościół i obecni w nim ludzie przeżywali rzadko spotykany stan spełnienia i osobliwej radości serca; a miało to wpływ na życie ich wszystkich, bo czyniło ich szczęśliwymi.
Jak smaczne trufle, które dla podniebienia ludzkiego stanowią nadzwyczajny specjał, a wypełniający podniebienie smak opanowuje bez reszty, że pobudza się węch nad wyraz mocno, co w sumie przenika całego człowieka walorami smakowymi i czyni szczęśliwe zasycenie zmysłów -
tak zapach fiołków, który opanował cały Kościół, powodując rajski nastrój i poczucie radości, niesamowitości stworzył wyjątkową atmosferę ujawniającą obecność Boga – i nasycił słodyczą dusze zgromadzonych wiernych, namacalnie odczuwalnym cudem zapachu. Zapach ten wypełnił w chwili cały potężny Kościół i trwał długo, jakby miał odurzyć obecnych, zapraszając do ich serc zwykłą, ale jakże doskonałą rozkosz.
Ludzie, wypełniający kościół, stali się w jednej chwili innymi. Jakby ulegli przeistoczeniu. Przemienili swe zmieniane różnymi przeżyciami oblicza w urocze twarze, w których można było zobaczyć miłość; każdy dla każdego – stawał się taką radością, że trudno było uwierzyć, że za ścianami kościoła jest inny, bezwzględny świat. Klimat wzajemności, połączonych ze sobą w miłości ludzi – jaką przeżywali wszyscy Chrześcijanie w Kościele – nakazywała twierdzić, że to początek czegoś nadzwyczajnego, nowego, dającego nadzieję, wypełniającego pokojem, czegoś, co dodaje sił, pokazuje możliwość życia we wzajemnym umiłowaniu. Każdy był tam szczęśliwy. To, co się działo, wprawiało wszystkich w zachwyt i niecodzienny stan. A ideałem tego spotkania było, aby ten stan trwał zawsze ku radości i uniesieniu wszystkich.
Kilka tysięcy osób, jakby unosiło się lekko ponad ziemię w tym doświadczeniu lekkości i szczęścia, a ksiądz unosił Hostię i Kielich z Winem – wypowiadając słowa: „To czyńcie na moją pamiątkę”. Tu panowało Prawo samego Boga, który karmił ludzi głodnych miłości – swoim ciałem.
opr. mg/mg