Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy (fragmenty)
Maciej Grabski Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy |
|
Południowe spotkanie z Radą zaczęło się zaskakująco. Gdy Rafał wszedł do jadalni Antoniego, gdzie spodziewał się zastać wszystkich — zobaczył tylko puste krzesła. Na stole, przy miejscu które zwykł zajmować organista, Rafał znalazł dużą, wyrwaną ze szkolnego brulionu kratkowaną kartkę. Z rozbawieniem przeczytał: „JESTEŚMY NA CMENTARZU”. Trzymając ją w dłoni wyszedł z domu. Do cmentarzyka było niedaleko. Przy bramie pod lipą zobaczył dyskutującą zażarcie Radę. Ucichli, gdy zobaczyli minę Rafała.
— To wy żyjecie? — proboszcz udał przejętego. Pokazał trzymaną w ręku kartkę. Pierwszy zorientował się Antoni. Zachichotał.
— Wola Boża — skwitował. Pozostali zaśmiali się. Pazdur wyjął z kieszeni długopis.
— Niech ksiądz proboszcz da — zażądał. — Podpiszemy się a ksiądz proboszcz będzie nas po kolei odkreślał. Kartkę ksiądz powiesi sobie w ramkach w gabinecie.
Rafał niepewnie spojrzał na pozostałych. Nie wiedział, czy żart nie posuwa się za daleko. Stojący obok Bialik wziął go pod ramię.
— Ksiądz proboszcz przecież obiecał kiedyś, że będzie chował naszych zmarłych — przypomniał. — Tutaj ludzie pamiętają, że każdy umrze i nikt się temu nie dziwi. Przychodząc na świat podpisujemy weksel, spłacamy go jak umieramy. Niech mu ksiądz da ten papier.
— Weksel wekslem — proboszcz otrząsnął się z przerażającej myśli o nieuchronnej utracie przyjaciół i podał Pazdurowi kartkę — ale musimy radzić jak i gdzie pochowamy księdza biskupa. Biskup Jakub gdy pozostawił mi wolną rękę w kwestii pogrzebu, chyba dał mi prezent. Administratorowi tak bardzo zależy żebym się zgodził, że — powiem ze wstydem — postanowiłem zostawić na boku skrupuły i coś dla parafii zyskać. Koszty pogrzebu będą po ich a nie po naszej stronie, do tego postaram się o jakieś środki na kościół. Nie mówiłem, ale zeszłej zimy starałem się w kurii o pieniądze na dzwonnicę. Nic wtedy nie dali, ale teraz ksiądz administrator gdy usłyszał, że sam nie dał — oznajmił, że zwróci koszty. Trzeba będzie złapać go za słowo i przypilnować, a te pieniądze pójdą na bieżące naprawy, może nawet na wymianę instalacji. Jeżeli uda się wydostać więcej — wymienimy gont na całym kościółku, spróbujemy ściągnąć konserwatora i doprowadzić do świetności wnętrze. A gdyby udało się wydostać jeszcze więcej...
Antoni westchnął tak, że wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Zorientowali się jednak szybko.
— Organ... — pokiwał głową Antczak. — Wszyscy wiemy, że tu księdza boli. Zastanowimy się jak temu zaradzić.
— Na razie nic nie mamy — ściągnął ich na ziemię jak zwykle pragmatyczny Szymura. — Teraz trzeba ustalić w którym miejscu chowamy księdza biskupa. Nie chciał być pochowany w katedrze, wolał tutaj. Ładnie nawet z jego strony. Byłem tam kiedyś, kościół piękny, ludzi mnóstwo. Częściej by go tam odwiedzali.
— Gdzie tam — sprzeciwił się Golik. — Widziałeś, żeby w katedrze ktoś odwiedzał grób jakiegoś biskupa i się za niego modlił? Tu, na cmentarzu to co innego. Niejeden lampkę zapali choćby i go nie znał. A tutaj ludzie pamiętają jak przyjeżdżał, jak Stanisława chował...
— Biskup Jakub miał wielu przyjaciół — odezwał się Bialik. — Na pogrzebie będzie tłum.
— Wrogowie też będą, nie martw się — Antczak przerwał, bo krążąca wśród Rady kartka z podpisami trafiła do niego. Stojący obok Huczka pochylił się i podstawił mu plecy. Antczak mruknął podziękowanie i podpisał się. „Pół roku temu prędzej by się pobili” — pomyślał z satysfakcją Rafał. Tymczasem Antczak przekazał kartkę z długopisem dalej i dokończył: — Wychodzi na to, że tłum będzie ze dwa razy większy. Jeszcze esbeków dolicz... A dla księdza biskupa tu widzę ładne miejsce, przy tej lipie. Sam bym się tam położył.
— To się połóż, póki jeszcze dziury nie ma — mruknął Golik. — Zaraz gadanie będzie, ze pod płotem księdza biskupa chowamy. Godniejsze miejsce trzeba znaleźć.
— W tym problem — odezwał się Rafał. Rozmowy ucichły. Stali nadal przy bramie, na lekkim podwyższeniu z którego widać było cały teren cmentarza. Rafał długo patrzył na piękne, stare lipy z których sypały się na groby małe, złote listki. Z ociąganiem odwrócił wzrok.
— Wiem, że otoczenie biskupa chciałoby pochować go jak najbliżej kościółka, może nawet przy prezbiterium...
— Jakże to? — obruszył się zdegustowany Pazdur. — Żeby procesje po nim deptały? albo kawalerka, co to się wymyka małą bramką, żeby zapalić?
— Powiedziałem, że chciałoby — przerwał proboszcz. — Nie powiedziałem, że się zgodzę. Jeśli Jakub chciał być pochowany w Gródku, to na cmentarzu. Jest miejsce obok Stanisława.
— Zarezerwowane dla proboszczów — uśmiechnął się Antoni. — Obok leży proboszcz Albert. Proboszcza Jana pochowali w mieście. Ustąpi ksiądz swoje miejsce biskupowi?
— Jak trzeba będzie to ustąpię. A mnie pochowają o, tam, pod płotem po drugiej stronie. Cicho i spokojnie.
— Chce ksiądz leżeć obok Nieczujowej? — zdziwił się Hunia.
— A jeśli nawet, to co? Dlatego, że, jak mówicie, była wredna jak rzadko? O umarłych dobrze, albo wcale.
— Nie w tym rzecz — Antoni zerknął na proboszcza filuternie. — Jak w dniu Sądu ksiądz proboszcz wstanie z grobu, a obok Nieczujowa, wie ksiądz jaka będzie awantura gdy zorientuje się ile czasu leżała przy księdzu?
Rafał machnął zrezygnowany ręką:
— Niech wam będzie. Na razie jednak chowamy biskupa Jakuba, nie mnie. Miejsce w kwaterze proboszczów, lepszego nie ma. Dzisiaj znów przyjeżdża ekonom, będziemy rozmawiać. Wszystko jasne, więc idę. Z Bogiem, panowie.
— Księże proboszczu — usłyszał zza pleców głos. Odwrócił się. Bialik trzymał w ręku coś białego.
— Lista — przypomniał. Rafał wziął od niego kartkę. Pod koślawym napisem JESTEŚMY NA CMENTARZU widniało dziesięć nazwisk. Proboszcz przyglądał się im przez chwilę
— Coś do pisania — zażądał. Pazdur podszedł do proboszcza i podał mu długopis. Rafał jeszcze raz przyjrzał się kartce i po króciutkim wahaniu podpisał się pod dwiema kolumnami nazwisk. Oddał długopis Pazdurowi i trzymając w ręku kartę bez słowa ruszył w stronę plebanii. Wszyscy w milczeniu patrzyli za nim, aż zniknął za rogiem domu.
* Tytuły rozdziałów są dziełem red. OPOKA
opr. aw/aw