Felietony diabelskie
Ironiczne, inteligentne, dające do myślenia. Bóg nazywany "Nieprzyjacielem", Jezus zwykłym "Cieślą", a papież "oberklechą"? Autor w przewrotny sposób opisuje rzeczywistość, nazywając Polskę "nadwiślańskim krajem wariatów". Mnóstwo satyry, karykatury i błyskotliwego dowcipu z piekła rodem. Czy znasz "Listy starego diabła do młodego" C.S. Lewisa? Jeśli tak, musisz sięgnąć także po "Felietony diabelskie". Jeśli nie, już teraz poznaj demona Krętacza i jego szatańskie pomysły bezczelnie drwiące z człowieka zwanego "pacjentem". |
wciąż słyszę, że słudzy Nieprzyjaciela są w tym kraju okrutnie prześladowani. Słyszę i nadziwić się nie mogę. Mówiąc szczerze, na miejscu chrześcijan żyjących w miejscach, gdzie za udział w tym żenującym widowisku zwanym Mszą można naprawdę zapłacić głową — czułbym się nieco dotknięty wypowiedziami braci i sióstr znad Wisły. A niektórzy tak się zagalopowali w swoich jeremiadach, że kompletnie utracili kontakt z rzeczywistością. Otóż mamy być świadkami prześladowań ponoć najgorszych w dziejach. Piołunie — bardzo Cię proszę, abyś nie dał się zwieść tym bzdurom. To prawda, że staramy się uprzykrzać tutejszym chrześcijanom życie, nieraz prowokujemy do drwin i niesprawiedliwych ataków. Ale prześladowanie? Co to, to jeszcze nie.
Jak wiesz, jestem demonem z długim stażem, różnorakim doświadczeniem i światowym obyciem. Z niejednego pieca się chleb kradło. Były i czasy, gdy sługi Nieprzyjaciela rzucano na pożarcie lwom, krzyżowano i palono żywcem. Jasne, że ci głupcy mogli uniknąć tak nieprzyjemnego końca. Wystarczyło sypnąć garść kadzidła, wylać ku czci bóstw nieco wina oraz skłonić się przed kilkoma posążkami. Ale wielu i tak nie udało się złamać, chociaż szeptałem im do ucha, że to przecież nic wielkiego. Że liczy się to, co w sercu, a nie na języku. Że usprawiedliwiają ich okoliczności. Że Nieprzyjaciel ich szczerze kocha, więc na pewno nie chce oglądać ich śmierci. Że Jego męczarnie to już i tak za wiele; po co lekkomyślnie rozstawać się z życiem, skoro jeszcze tyle dobrego można zrobić.
Ale wtedy we mnie samym, drogi Piołunie, zrodziły się poważne wątpliwości, czy to wszystko ma sens. Oczywiście miło popatrzeć, jak na wolnym ogniu smażą sługę Nieprzyjaciela. Jednak biorąc pod uwagę diabelskie statystyki, szału nie ma. Nam wprawdzie koniec końców przypaść może oprawca, co i tak nie jest przesądzone, ale usmażonego delikwenta tracimy już bezpowrotnie. Co gorsza, jego szaleństwo jest wyjątkowo zaraźliwe — od razu znajdują się naśladowcy, a otoczenie zaczyna współczuć i czcić. Dlatego sugerowałbym, żeby z drastycznych metod, chociaż spektakularne i widowiskowe, korzystać niezwykle ostrożnie.
A pacjenci znad Wisły, o których wspominałem na początku listu? Oczywiście nadal niech brną w absurdalne wyobrażenia i podlane patetycznym sosem wymysły o własnym męczeństwie. Życie w kłamstwie, czegokolwiek by fałsz nie dotyczył, zawsze musi przynieść owoce. Zgniłe albo zatrute. Ale Ty, drogi Piołunie, powinieneś zachować trzeźwy ogląd rzeczy. Diabeł ma oszukiwać innych, a nie samego siebie.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. To nieuzasadnione przekonanie pacjenta, że zasłużył na męczeński wieniec chwały, trąci z reguły pychą. Jak to rozpoznać? Bardzo prosto. Zauważ, że w tych wszystkich andronach o kroczeniu śladami męczenników zawsze pomija się w tym kraju coś istotnego.
|
fragment pochodzi z książki:
Marek Zając FELIETONY DIABELSKIE
|
Może nawet nie wiesz, bo nie lubię o tym opowiadać, ale to właśnie Twego kochającego stryja wysłano, aby nadzorował kamienowanie przeklętego Szczepana. Stanąłem tuż obok młodzieńca zwanego Szawłem, z którym od dawna wiązaliśmy spore nadzieje. Wszystko szło zgodnie z planem, robota wydawała się samograjem — dopóki konający idiota nie wypalił: „Panie, nie poczytaj im tego grzechu”. I zdechł. Uwierz mi, gdybym nie był duchem, sam też chyba padłbym trupem. Doskonale wiedziałem już bowiem, że skutki będą opłakane. Nie sądziłem jednak, że cała sprawa aż tak mocno wryje się w pamięć nieszczęsnego Szawła...
Drogi Piołunie, nam nie potrzeba nowych przemian w Pawła. Na szczęście nadwiślańscy męczennicy z urojenia wolą iść własną, o wiele rozsądniejszą drogą. Od prześladowców czują się przede wszystkim o niebo lepsi. Ba, skoro na razie nie muszą jeszcze umierać, nie brak im siły ani chęci, żeby nieprzyjaciołom odpłacić pięknym za nadobne. Jak oświadczył przed laty jeden z tutejszych wielebnych: „Człowieka nie można kopnąć. Chyba że czerwonego”.
opr. ab/ab