Wspólnota Wiara i Światło jest wzorem integracji osób z niepełnosprawnością intelektualną
Marzy ci się dom z ogrodem w spokojnej dzielnicy pod lasem? A może już taki masz lub lubisz odwiedzić rodzinę i posiedzieć z nimi w altance? Takie marzenie ziściło się 12 szczęśliwcom z Poznania i okolic, a tysiącom na całym świecie. Stało się to możliwe, ponieważ ponad 50 lat temu młody człowiek miał marzenie. Nazywał się Jean Vanier i zapragnął zamieszkać ze swoimi przyjaciółmi z niepełnosprawnością intelektualną.
Tym marzeniem zaraziła się 25 lat temu Ala Nawrocka, która dla dwóch chłopaków z obozu Wiary i Światła założyła pierwszy z dwóch poznańskich domów. Wspólnota Wiary i Światła zrzesza osoby z niepełnosprawnością intelektualną, ich rodziny i wolontariuszy. W Polsce stworzono osiem takich wspólnot: dwie w Poznaniu, dwie we Wrocławiu, po jednej w Warszawie, Bochni i Śledziejowicach. Działają kolejne grupy inicjatywne w innych miastach.
Dzwonię domofonem wiszącym na furtce domu przy ulicy Polańskiej 13 w Poznaniu. Drzwi się otwierają i staje w nich uśmiechnięty, barczysty mężczyzna.
- O, cześć, Kasia! Zapraszam. Sprzątam, bo sobota. Tyle sprzątania. Nie ma się co denerwować, takie życie - mówi bardziej do siebie niż do mnie. Na Artura można liczyć. Wyrzuca śmieci, lepi pierogi, nakrywa do stołu i trzepie chodniki. To nasz arkowy dżentelmen. Po sprzątaniu przebiera się w koszulę i spryskuje perfumami. Zakładam domowe kapcie i wchodzę do kuchni. Tam już pachnie obiadem. Dziś Marek przyrządza spaghetti po bolońsku. Zanim został asystentem w L'Arche nie wiedział, że potrafi tak wyśmienicie gotować. Nie on jeden odkrył tu swój talent. Ściskam siedzącą na wózku inwalidzkim Olę — 59-latkę z zespołem Downa. To nasze słoneczko! Wydobywa z nas tyle czułości! Jest żywym dowodem, że w L'Arche najważniejsze, co musisz robić, to być obecnym. Na lodówce wisi przydział obowiązków stałych mieszkańców - zmywanie, sprzątanie itp. Pod imieniem Oli - dotrzymywanie towarzystwa asystentom. Ola jest w tym świetna. Niegdyś gadatliwa, teraz niewiele mówi z powodu postępującej choroby, czasami uraczy nas jednym ze swoich pełnokrwistych tekstów. Zaskakująca jest celność jej komentarzy. Kiedy zasiadaliśmy do stołu Ola mówiła każdemu po kolei „Jesteś piękny”. Do jednego z kolegów „Jesteś piękny jak Urban”. Robię Oli sok i daję pić, nie jest już w stanie sama wykonać tej czynności. W tym czasie Artur proponuje mi kawę. Jak miło! Prosimy Adama, żeby nakrył do stołu. Kiedy wraca po sztućce, zatrzymuje się, kładzie obie dłonie na mojej głowie i delikatnie czochra - ten gest to słynne adamowe turbopocieszenie. Naprawdę działa! Potem przytula mnie i mówi:
- Kasia, lubię cię. Wiesz, że cię lubię?
- Cieszę się. Też cię lubię, Adam.
W ten sposób uczy mnie wyrażać uczucia. Kiedy tu przyszłam po raz pierwszy, trudno mi było przyjąć ten gest, a co dopiero odpowiedzieć na niego. Tak byłam zamknięta. Stali mieszkańcy uczą nas otwartości, autentyczności, cieszenia się z drobnych rzeczy. Oni zawsze zachowują się tak samo, nie nakładają masek. To oni są gospodarzami domu. Widać to, kiedy wchodzi się tu pierwszy raz. Asystenci są skrępowani, nie zawsze wiedzą co powiedzieć, można odczuć lekki dystans. Osoby z niepełnosprawnością nie przejmują się tym, co ktoś o nich pomyśli, ale od razu przyjmują gościa.
Rozlega się dzwonek zwołujący na obiad. Zasiadamy w 15 osób przy wielkim owalnym stole. Adam przypomina o świeczce - znaku obecności Chrystusa. Czekamy na Alicję, która jeszcze nie zdążyła posprzątać pokoju, bo nigdy się nie spieszy. Kiedy któreś z nas spróbuje ją zmobilizować, odpowiada: „Ja mam czas”. I wtedy uświadamiamy sobie, że chcielibyśmy mieć takie podejście do życia. Ala wbiega chichocząc, łapiemy się za ręce i Artur rozpoczyna modlitwę. W domu jest kaplica z Najświętszym Sakramentem. Raz w tygodniu spotykamy się z mieszkańcami drugiego domu i wszystkimi chętnymi na modlitwie. Wspólnota stara się żyć na sposób ewangeliczny i może właśnie dlatego jest otwarta na wszystkich. Od roku mieszka tu asystent z Belgii, który określa się jako ateista. Bardzo poruszające było dla mnie, kiedy Bartek podczas wizyty w Taize powiedział do niego: „Nicolas, masz Boga w sobie”.
Tymczasem Artur i Marek nakładają wszystkim posiłek na talerze. Podczas obiadu rozmawiamy o tym, co się wydarzyło, żartujemy i snujemy plany. Karmię Olę. Ta prosta czynność nas zbliża, nawiązuje się między nami więź bez słów.
Po obiedzie kawa i deser. Adam nakłada na szklankę tajemniczą czerwoną „piskwę”. Słabo widzi i zazwyczaj przelewał napój, ale chce być samodzielny. Po chwili rozlega się dźwięk, który w pełni wyjaśnia nazwę tajemniczego przyrządu. To znak, że szklanka jest pełna. W ciągu dnia stali mieszkańcy i asystenci mają tak zwane towarzyszenia. Ta nazwa oddaje ideę działalności Arki. Asystenci i wolontariusze nie są opiekunami, a przyjaciółmi. Aby utrzymać rodzinną atmosferę, w jednym domu mieszka siedmiu, a w drugim pięciu stałych mieszkańców i mniej więcej tylu asystentów. L'Arche istnieje, żeby pomagać potrzebującym, a tym najbardziej potrzebującym może być asystent.
- To, co stąd wezmę, to na pewno lepszy kontakt ze sobą, świadomość swoich potrzeb, umiejętność zadbania o siebie, współdziałania z innymi. I może przede wszystkim miłość, tę, którą tu otrzymałam i tę, którą dałam - dzieli się Justyna, asystentka od trzech lat.
Życie w Arce daje asystentom poczucie sensu. Często trafiają tu, kiedy stają na rozdrożu swojego życia. Inni porzucają świetną posadę, duże pieniądze i prestiż. Są tu bankowcy, księgowi, którym dotychczasowa praca nie dawała satysfakcji. Kasia wspomina, że kiedy pracowała jako księgowa, nie miała w sobie życia. Chciała coś zmienić. Jak nie teraz to kiedy? - pomyślała. W Arce, służąc innym, odzyskała radość życia. Asystenci spędzają we wspólnocie zazwyczaj rok, dwa. Niektórzy zostają 20 lat i więcej. Wielu zmienia się z asystentów w wolontariuszy. Obecnie poznańska wspólnota poszukuje chętnych, którzy zechcą dzielić z nimi życie, tę niecodzienną codzienność.
Po obiedzie czas na zmywanie, a po sprzątaniu czas wolny. Każdy spędza go według upodobania. Z jadalni dobiega gra na pianinie, które ostatnio ktoś podarował dla domu. Okazuje się, że Artur potrafi grać. Nikt o tym wcześniej nie wiedział. Powszechnie znane są jego osiągnięcia sportowe. W pokoju Artura można podziwiać wystawę pucharów i dyplomów oraz zdjęcia z szermierki i turnieju gry w kręgle. Każdy z pokojów to inny, osobny świat. Odzwierciedlają one osobowość i zainteresowania osób. Przyjęliśmy mówić o stałych mieszkańcach „osoby z niepełnosprawnością”, a nie „niepełnosprawni”, bo mamy doświadczenie tego, że to nie niepełnosprawność ich definiuje, jest tylko jedną z ich cech. Marek z domu na Żytniej urządził sobie w pokoju kwaterę wojskową. Ale Marek to także wielbiciel Indian. Jego marzeniem było spotkanie z rdzennymi mieszkańcami Ameryki. Asystenci postanowili mu pomóc spełnić to marzenie. Zorganizowali zbiórkę internetową. Zaś podczas kwesty w kościele na bieżące potrzeby wspólnoty podszedł do nich mężczyzna i podarował bilety do Kanady, z których sam nie mógł skorzystać. Wcześniej prosił Boga, aby wskazał mu kogoś, komu ma je oddać.
Rok wcześniej serca internautów podbił Bartek. Jego marzeniem było zobaczenie afrykańskich zwierząt. Wraz z asystentami odwiedził wspólnotę L'Arche w Kenii. Uczestniczył w safari. W modlitwie Bartek prosi o wiarę dla Afryki. Ku zaskoczeniu wielu potrafi czytać, mimo dodatkowego chromosomu.
Jak w każdej rodzinie i w Arce przychodzą trudne chwile.
- Najtrudniejsze są dla mnie choroby współmieszkańców, zmęczenie fizyczne i napięcia między osobami, które są nieuniknione, kiedy żyje się razem - dzieli się Justyna.
Trudne są też emocje, które budzą się, bo oczekujemy, że ktoś zmieni swój nawyk. Osoby z niepełnosprawnością czują się bezpiecznie, kiedy wszystko dzieje się zgodnie ze schematem. Trzeba ich dużo wcześniej przygotowywać na zmiany. Radą służą starsi stażem asystenci. Raz w tygodniu odbywają się spotkania asystentów i spotkania całej wspólnoty, wtedy dzielimy się problemami i radościami. W każdej rodzinie powinny odbywać się takie spotkania, podczas których jest czas i przestrzeń na to, co ważne, na oczyszczenie atmosfery.
Artur pokazuje mi zdjęcia swojej sympatii na smartfonie.
- Moja, Kochana. Ładna, nie?
Na zdjęciu dziewczyna w długich blond włosach, o okrągłej twarzy i skośnych oczach robi kolorowe mydła. Artur poznał ją na warsztatach terapii zajęciowej. Mieszkańcy Arki chodzą w tygodniu do różnych warsztatów na terenie Poznania. To jest ich praca.
Czasami słyszę oburzenie tym, że rodziny oddały osoby z niepełnosprawnością do Arki. Wyjaśniam, że przecież pełnosprawni też opuszczają swoje domy rodzinne i prowadzą swoje życie. Dlaczego mielibyśmy nie pozostawić wolności osobom z niepełnosprawnością intelektualną? Oni pragną być traktowani jak dorośli, chcą współdecydować. Poza tym wszyscy, którzy mają rodzinę, spędzają u bliskich jeden weekend w miesiącu i część urlopu. Rodziny odwiedzają ich w Arce.
Jeśli myślisz, że L' Arche to miejsce dla ciebie przyjdź, poznaj nas. Powiedz o nas innym.
opr. mg/mg