Problem z fundamentalistyczną lekturą tekstu biblijnego polega na tym, że żaden tekst nie mówi „sam za siebie”, ale wymaga interpretacji, czego nie chcą uznać fundamentaliści
W poprzednim odcinku zatytułowanym Wierzący nie choruje, czyli o "ideologii uzdrowienia" skonfrontowaliśmy oczekiwanie, że Bóg będzie uzdrawiał każdego ze wszystkich chorób, z przesłaniem Biblii. W tej części skupimy się na fragmencie Ewangelii, na który „charyzmatyk w dżinsach” chętnie się powołuje. Sięgniemy do Markowej Ewangelii, w której Jezus, wydawałoby się kawa na ławę, poleca wszystkich wierzącym: „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,18b).
Zacznijmy od często przywoływanej przez Patricka Madrida historyjki z życia wziętej (jej skrócona wersja tutaj). Ten katolicki apologeta wchodzi w dyskusje ze zwolennikami reformacyjnej zasady „sola Scriptura”. Po jednej z wygłoszonych konferencji spotkał się z dwoma protestantami w restauracji. Przy kolacji przez dwie godziny spierali się ze sobą w kwestii rzekomej wystarczalności samego tylko Pisma Świętego. Jak można się domyślać, nikt nikogo nie przekonał, choć wszyscy fechtowali mieczem Słowa Bożego jakoby jednoznacznego, zgodnie z doktryną reformacji. Na zakończenie Madrid, jak Dawid walczący z Goliatem, posłużył się małym kamykiem. Na restauracyjnej serwetce napisał jedno zdanie, które wydawało się nie potrzebować interpretacji:
„Nigdy nie powiedziałem, że ukradłeś pieniądze” (ang. „I never said You stole money”).
Pozornie nic bardziej oczywistego niż prosta informacja przekazana w jednej sentencji. W rzeczywistości można to nieskomplikowane stwierdzenie interpretować na wiele sposobów, w zależności od tego, gdzie postawi się akcent. Spróbujmy zabawić się na poważnie tą grą słów i akcentów, rozbudowując nieco dykteryjkę Madrida:
1. „(Ja) nigdy nie powiedziałem, że ukradłeś pieniądze”.
Akcent pada tutaj na mnie (domyślne „ja”). To ja nigdy nie mówiłem tego, ale wiem, że inni tak powiadają. Na przykład mój sąsiad stał się świadkiem rabunku dokonanego przez ciebie, albo moje dzieci podejrzewają cię o niecny czyn, czemu zresztą ja sam nie daję wiary.
2. „Nigdy nie powiedziałem, że ukradłeś pieniądze”.
Tutaj interesuje nas czynność — rzeczywiście nigdy tego nie mówiłem, ale tak właśnie pomyślałem, albo po prostu domysły domagające się dalszego dochodzenia zaczęły pojawiać się w mojej głowie.
3. „Nigdy nie powiedziałem, że (ty) ukradłeś pieniądze”.
W tym przypadku uwaga zwraca się ku temu, kto dopuścił się przestępstwa („ty”). Nie twierdzę, że na pewno to ty zwędziłeś pieniądze, ale ktoś to musiał zrobić; może ktoś nieznany tobie, a może podstawiony przez ciebie rabuś, z którym jesteś w zmowie? Portfel został ogołocony z mamony, która przecież sama nie wyparowała, prawda?
4. „Nigdy nie powiedziałem, że ukradłeś pieniądze”.
Pieniędzy rzeczywiście nie ma, ale nie twierdziłem, że je ukradłeś. Być może pożyczyłeś je sobie i zapomniałeś mnie o tym powiadomić. Albo wziąłeś je z naszej wspólnej kasy i zapewne zamierzałeś je oddać, wszak prowadzimy razem wspólny biznes.
5. „Nigdy nie powiedziałem, że ukradłeś pieniądze”.
Tak postawiony akcent pozwala na kolejną interpretację. Wiem, że mnie obrabowałeś, ale nie twierdzę, że z pieniędzy, lecz z biżuterii mojej żony. Albo wyniosłeś z naszej firmy zastrzeżoną wiedzę, co pozwoli ci teraz rozkręcić osobny biznes i puścić mnie z torbami.
Jak zakończyła się ta anegdotka? Otóż jednego z tych kalwinów-dysputantów spotka Madrid za jakiś czas — już jako katolika, którego konwersji przysłużyło się właśnie powyżej rozkładane na czynniki pierwsze zdanie. Tym małym kamykiem został ugodzony prosto w czoło. Został przekonany, że sam tekst biblijny, w istocie znacznie bardziej skomplikowany, a przede wszystkim powstały w zupełnie innej kulturze niż analizowana wyżej sentencja, potrzebuje interpretacji. A tej może dostarczyć jedynie kościelna Tradycja.
Zastosujmy podobny algorytm postępowania do końcówki Ewangelii wg św. Marka. Jeśli jest jakiś fragment biblijny, którego obudzony nocą „charyzmatyk w dżinsach” przywołałby bez zająknięcia, to zapewne będzie właśnie ten: „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,18b). Zanim przypatrzymy się kontekstowi, bez którego, uprzedzam, nie da się dobrze zinterpretować tego wydawałoby się prostego stwierdzenia, zabawimy się w różne odczytania zależne od tego, na co zostanie postawiony akcent w tym jednym zdaniu Jezusowego polecenia.
Aha, nie podnosimy tutaj kwestii zajmującej poważnych badaczy: czy pierwotna wersja Ewangelii w ogóle zawierała takie zakończenie, jakie dzisiaj widnieje w naszych Bibliach, czy też może ewangelista dorzucił je po to, żeby również w jego Ewangelii znalazły się relacje o ukazywaniu się Zmartwychwstałego? Choć rzeczywiście warto i to byłoby wziąć pod uwagę przy wyciąganiu wniosków z tzw. „ostatniego rozkazu” Jezusa (por. Mk 16,15-18): czy historyczny Jezus naprawdę wypowiedział takie słowa (czy są to tzw. ipsissima verba), czy też raczej zostały włożone w Jego usta przez ewangelistę już po tym, jak Pan wniebowstąpił. W każdym razie w paralelnym fragmencie u św. Mateusza ostatnie polecenie brzmi zupełnie inaczej (por. Mt 28,16-20). A że obie księgi są spisane pod natchnieniem Ducha Świętego — interpretacja wymagałaby głębszego namysłu, który odłożymy na inną okazję (np. egzegetyczna kolacja w restauracji).
Wróćmy zatem do motta „charyzmatyka w dżinsach” i zaakcentujmy je na różne sposoby, sprawdzając, jakie z tego wynikną interpretacje:
„Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,18b).
1. „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Nacisk kładziemy tutaj na chorych jako odbiorców posługi. Wierzący zostają posłani przede wszystkim do chorych. Mogłoby Markowi (i Jezusowi) chodzić o tę uprzywilejowaną grupę „ubogich”, którzy znaleźli się w potrzebie i którzy pozostają otwarci na Boga i w Nim szukają zbawienia. Innymi słowy, chodziłoby o to, żeby naśladowcy Chrystusa szli do tych, do których On sam był posłany. Parafrazując znane powiedzenie: jak bogaty nie zrozumie biednego, tak zdrowy nie potrzebuje Zbawcy.
2. „Na chorych (oni) ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Przy tak położonym akcencie na domyślne „oni” — interesujemy się w tym przypadku samymi chrześcijanami, a nie tymi, do których oni zostali posłani. Pytamy zatem, co to za „oni” mają iść. Odpowiedzi należałoby szukać w szerszym kontekście — chodzi o wierzących („ci, którzy uwierzą” — w. 17). Nasuwająca się interpretacja, że chodzi o „wszystkich” wierzących zapewne jest błędna, choć w pierwszej chwili wydaje się oczywista. Raczej to wezwanie będzie skierowane do wspólnoty wierzących, czyli do Kościoła jako całości (Ciało Chrystusa), w ramach którego niektórzy (poszczególne członki) będą powołani do takiej służby.
3. „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
No pewnie, że ręce na nich położą, a nie nogi! Czy to nie nazbyt oczywiste, żeby w tym miejscu stawiać akcent? A jednak jest przecież w tym stwierdzeniu tak zaakcentowanym ważna informacja: nie chodzi o „zdalną” modlitwę czy odmówienie przysłowiowej „zdrowaśki”. Uczniowie Chrystusa mają spotkać się twarzą w twarz z potrzebującym, a samej modlitwie winien towarzyszyć gest wyrażający Bożą miłość.
4. „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Tutaj idziemy po linii poprzedniej interpretacji. Podkreślamy dodatkowo czynność położenia ręki. Staje się ten gest znakiem miłości Boga, Jego błogosławieństwa, ojcowskiej troski, a może także mocy Jego „prawicy”?
5. „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Nacisk zostaje tutaj położony na kwestię „kiedy”? Ręce kłaść będą nie teraz, nie od razu gdy Jezus wypowiada swoje polecenie. Uczniowie Pana dopiero „będą” — w przyszłości — kłaść ręce na chorych. Po pierwsze, dokona się to nie wcześniej, niż gdy pójdą głosić Ewangelię — wtedy pojawią się znaki towarzyszące przepowiadaniu (w. 17). Po drugie i ważniejsze, taką moc uzdrowienia otrzymają dopiero po Zesłaniu Ducha Świętego. Jest to zatem polecenie na przyszłość, po wszystkie czasy Kościoła. Ewangelista być może podkreśla, że takiego elementu uzdrawiania nie braknie nigdy w Kościele.
6. „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
No właśnie, „ci” — a nie „tamci”. Dlaczego ci właśnie? Bo przyjęli Dobrą Nowinę, dali na sobie położyć rękę, otworzyli się na Boga i z wiarą poddali modlitwie. Tamci — przeciwnie, pozostali zamknięci na głoszone Słowo i podejrzliwi wobec znaków jemu towarzyszących. Otrzymają jedynie znak strząśnięcia prochu z nóg posłańców Ewangelii, a nie uzdrowienie.
7. „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Odzyskają to, co utracili. Na znak głoszonego i przyjętego zbawienia — zostanie im przywrócone zdrowie. W tym przypadku ewangelistę nie interesowałaby odpowiedź na pytanie, czy wszyscy wierzący mają uzdrawiać innych, chciałby jedynie zapewnić, że znakiem przepowiadanej Dobrej Nowiny staną się uzdrowienia.
8. „Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”.
Trochę podobnie jak poprzednio, tyle że z naciskiem na zdrowie. Bo co innego miałby odzyskać chory? Nie chorobę przecież, bo Bóg czyni dobre rzeczy. Zwraca to, co zostało zabrane. Jak przywraca świętość utraconą przez grzech, tak leczy choroby. Innymi słowy, odbiera diabłu to, co ten sobie przywłaszczył. Nie należy jednak z tego fragmentu wyciągać wniosku, że Bóg zawsze chce uzdrawiać, i że wszelka choroba pochodzi od diabła. Warto przypomnieć o „wysłanniku szatana”, który dręczył Pawła, a mimo tego Bóg nie chciał od niego zabrać przykrego ościenia (pisałem o tym w tekście Teologia uzdrowienia a teologia choroby). Znak uzdrowienia ciała poświadcza jedynie to, co najważniejsze: przywrócenie zdrowia duszy przez przebaczenie grzechu.
Teraz możemy już sięgnąć do kontekstu Jezusowego polecenia. Przeczytajmy „ostatni rozkaz” w całości, bo jak rozkaz, to rozkaz, a nie kawałek rozkazu. I dokonajmy znów interpretacji, trzymając się przyjętej konwencji „pół żartem, całkiem serio”. Po swoim zmartwychwstaniu Pan rzecze do (Jedenastu) Apostołów:
Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16,15-18).
A teraz pytajmy, pytajmy, pytajmy, aż odpowiedź, choć bez podawania kawy na ławę, stanie się oczywistsza niż narzucająca się „charyzmatykowi w dżinsach” interpretacja:
1. Czy naprawę wszelkiemu stworzeniu ma być głoszona Ewangelia? Nie tylko ludziom, ale i zwierzętom także? Rozumiem, że ptakom (casus św. Franciszka), ale czy żabom również i dżdżownicom? A może także bakteriom w jelicie czy wirusowi SARS-CoV-2? Kenneth Copeland wydawał wyrok na wirusa, a przy okazji na powagę chrześcijaństwa, a zamiast tego trzeba było raczej głosić wirusowi Dobrą Nowinę.
2. Czy rzeczywiście taki powiedzmy anonimowy mieszkaniec Czarnego Lądu na pewno zostanie potępiony? A może ewangelizatorzy głosili mu Dobrą Nowinę w taki sposób, że nie mógł jej przyjąć? A co, jeśli jakiś Bambo urodził się przed Chrystusem? Albo po, ale nie zdążył się ochrzcić? Czy Bóg nie weźmie w obronę tego, dla którego umarł na Krzyżu? Czyż Krzyż, na którym Bóg zawisł i dopełnił swojego życia, znaczy mniej niż „osobiste wyznanie Jezusa jako Pana i Zbawiciela”?
3. Czy aby na pewno wszyscy wierzący mają wyrzucać złe duchy? Bo jeśli tak, to i wszyscy węże mają brać do rąk. Czemu „charyzmatyk w dżinsach” nie miałby być tak konsekwentny jak amerykańscy skrajni fundamentaliści (wspominał kiedyś o nich biskup Siemieniewski, a dziś można sobie wyjutubować takie popisy z wężami uzasadniane odwołaniem do Ewangelii wg św. Marka — por. np. tutaj).
4. No i, nie zapominajmy, trucizna nie zaszkodzi temu, kto wierzy. Owszem, Bóg czyni cuda, ale czy za każdym razem jest do tego zobligowany wiarą chrześcijanina? A ten, czy już za życia doczesnego żyje w stanie właściwym dla świata chwalebnego?
5. Czy w takim razie na pewno wszyscy chorzy odzyskają zdrowie? I czy każdy, który uwierzył, ma kłaść ręce na innych? Ja uzdrowię ciebie, a ty kolejną osobę, i tak w efekcie domina, uzdrowienie przeleje się na całą ludzkość — czy tak miałoby to wyglądać?
6. I w końcu: czy w takim razie wszyscy charyzmatycy mają się stać fundamentalistami biblijnymi?
Nie kwestionujemy tutaj możliwości cudów czy potrzeby praktyki charyzmatycznej, pytamy jedynie, czy „charyzmatyk w dżinsach” w odpowiednim miejscu postawił akcent? Nacisk na to, co nie jest najważniejsze, prowadzić musi do przyjęcia karykaturalnej wizji chrześcijaństwa. Przypomina ono wtedy faceta, który na siłowni pompował jedynie jeden mięsień. Co z tego, że charyzmatyczny „Schwarzenegger” wyszedł z bicepsem o obwodzie jak mój czworogłowy uda, jeśli nóżki ma jak patyczki? Kościół na kurzej łapce daleko nie zajdzie, na czym ucierpi realizacja rozkazu głoszenia Ewangelii wszelkiemu stworzeniu; przy czym wszelkiemu oznacza, że nie tylko człowiekowi współczesnemu, ale i kolejnym pokoleniom, o których nie wolno zapominać.
* * *
Do tej pory posłużyliśmy się jedynie zdrowym rozsądkiem przyprawionym szczyptą humoru. Rozpoczęliśmy od miejsca, w którym „charyzmatyk w dżinsach” chciałby zakończyć lekturę Pisma Świętego. Ale jeszcze nie zaczęliśmy uprawiać prawdziwej egzegezy księgi natchnionej. W kolejnym odcinku wypunktujemy podstawowe błędy fundamentalizmu biblijnego, a potem zaprezentujemy kluczowe zasady katolickiej interpretacji Biblii. Na tym tle jeszcze wyraźniej ukaże się błąd ideologicznego odczytywania świętych tekstów.
opr. mg/mg