Czy zaufanie jest tylko pewnym nietrwałym fenomenem, czy też trwałą postawą moralną?
Zaufanie jest niewątpliwie trwale wpisane w naszą codzienną egzystencję, ale dodać należy, że niestety przede wszystkim jako wymóg konieczności. Gęsta sieć powiązań i interakcji łącząca członków dzisiejszego społeczeństwa wymusza swoisty rodzaj zaufania, bez którego aktywność jednostki w złożonym, zaawansowanym technologicznie środowisku nie byłaby możliwa. Ufa się na przykład, że zapytany o drogę przechodzień nie będzie celowo usiłował wprowadzić nas w błąd albo że spożywając posiłek w restauracji nie zostaniemy otruci. Przekraczanie tego minimum przychodzi współczesnemu człowiekowi z coraz większym trudem. Przełom tysiącleci upływa pod znakiem poważnego kryzysu zaufania, rozumianego jako coś więcej niż rodzaj społecznego smaru, który umożliwia w miarę bezkolizyjne współdziałanie w ramach społecznych struktur.
Podnoszone są nawet wątpliwości, czy obecnie zaufanie ma w ogóle rację bytu, czy może ono przybrać na gruncie społecznym szersze rozmiary, skoro podstawowymi wyznacznikami przyszłych działań stają się: wyczerpywanie się dóbr naturalnych, rosnąca i coraz bardziej drapieżna rywalizacja oraz powiększająca się anonimowość1. Dwa pierwsze czynniki tworzą napiętą atmosferę w sferze moralnej i społecznej - cudza strata staje się dla mnie zyskiem i na odwrót, sukcesy innych stanowią moją klęskę.
Anonimowość zaś, która przybiera niespotykane dotąd rozmiary, stanowi element ułatwiający wybory egoistyczne i sprzyja moralnemu rozchwianiu.
Doświadczana dominacja nieufności jest przez niektórych socjologów bagatelizowana jako stan przejściowy, chwilowy efekt kryzysu społecznego jakim dotknięte są społeczeństwa przełomu tysiącleci2. Wydaje się jednak, że obecny „stan wyższej nieufności” to nie tylko objaw pewnych nieprawidłowości społecznych, ale w coraz większym stopniu problem sam w sobie. Podejrzliwość, prowadząca do dystansu, staje się powoli jedną z głównych postaw przyjmowanych przez współczesnego człowieka, która wszelako skazuje go na egzystencję pustą i samotną.
Spoglądając w tym aspekcie na krajobraz życia politycznego, religijnego i społecznego w naszym kraju łatwo zauważyć, że teza głosząca wyższość postawy otwarcia i zaufania nie jest powszechnie przyjmowana. To właśnie podejrzliwość przyjmowana jest często jako pierwsza zasada, „arche” społecznej rzeczywistości, według której należy budować relacje ze światem.
Czyż spotkanie z osobą o odmiennych poglądach nie budzi w nas odruchu nieufności? Skoro on myśli inaczej jakże mógłbym mu zaufać? - zadajemy sobie pytanie. Ten typ myślenia silnie rzutuje na polską scenę polityczną. Prowadzi on do demonstracyjnego braku zaufania do dobrej woli oponentów, a nawet postrzegania ich jako wrogów, a nie współbraci z tego samego narodu. To z kolei stanowi poważną przeszkodę w budowaniu dobra wspólnego3.
O zaufanie trudno także wtedy, gdy w grę wchodzą różnice kulturowe i wyznaniowe. Nawet w ramach kontaktów bliskich nurtów chrześcijaństwa wciąż pozostaje ono dobrem deficytowym, co znacznie utrudnia postępy w ekumenizmie. Niewłaściwość takiego stanu rzeczy dobitnie podkreśla pytanie Jana Pawła II: czy moglibyśmy[...] uchylić się od uczynienia z Bożą pomocą wszystkiego, co możliwe, aby obalić mury podziałów i nieufności, [...] które utrudniają głoszenie Ewangelii Zbawienia?4 Stale napięte pozostają nasze stosunki z niewierzącymi. Jak dotąd wciąż za mało udało się urzeczywistnić ze wskazań zawartych w powstałym przed trzema dekadami dokumencie Sekretariatu dla Niewierzących, który zaleca, aby przez zwykłe, codzienne stosunki dążyć do pozbycia się wzajemnej nieufności i wytworzenia atmosfery większej sympatii oraz obopólnego poszanowania i zaufania.5
Powyższe fakty ukazują jak bardzo jest zaufanie w życiu wspólnoty pożądane i wartościowe, a jednocześnie w jak małym stopniu gotowi jesteśmy go udzielać.
Z drugiej jednak strony nie można przecież domagać się od nikogo, aby rezygnował ze słusznej, jego zdaniem, ostrożności. Zaufanie to w nowoczesnym społeczeństwie drogocenny kapitał, który łatwo przekłada się na pieniądze lub władzę. Atakowani zewsząd frazą nam możesz zaufać, przekonywani do wątpliwych autorytetów, zachęcani do najdalej idącej otwartości, a przy tym nie raz zawiedzeni, stajemy się coraz bardziej krytyczni i pełni rezerwy.
Ten złożony stan rzeczy rodzi potrzebę postawienia pytania o etyczny sens zaufania. Na ile jest ono tylko naszą prywatną sprawą w znaczeniu aksjologicznej neutralności, a na ile i kiedy jesteśmy doń moralnie zobowiązani?
Odpowiedzi wymaga przede wszystkim pytanie co oznacza stwierdzenie, że niekiedy powinniśmy być bardziej ufni i otwarci? Przecież to, czy komuś ufam, uzależnione jest od oceny drugiej osoby, jej sposobu postępowania, uczciwości. Ten zaś proces ustalenia cudzej wiarygodności często dokonuje się automatycznie, nieomal bezwiednie i jego wynik nie zależy od naszej woli. Rodzi się więc pytanie, gdzie tu miejsce na etykę? Odpowiadając na to pytanie warto przypomnieć stanowisko Gandhiego, który uważał, że właśnie zaufanie i idąca za nim przychylność dla wszystkich ludzi jest jednym z podstawowych wymogów moralnych6. Realizując ten postulat w swym życiu, wytrwale głosił postulat życzliwości nawet wobec przeciwnika7. W trudnym okresie walki Indii o oswobodzenie się spod zwierzchnictwa brytyjskiego niestrudzenie propagował siłę ufności, którą przeciwstawiał agresji i wrogości. Brytyjscy urzędnicy władający Indiami, są przede wszystkim ludźmi, a dopiero później przedstawicielami Imperium - argumentował Gandhi. Dlatego też, w jego przekonaniu, można zaufać im jako osobom, zasługują na szacunek i sympatię. Gandhi ufał człowiekowi, w tym najgłębszym sensie, że uważał, iż każdego zdobyć można dla słusznej sprawy.
Dla chrześcijanina najwyższym autorytetem i wzorcem postępowania jest Nauczyciel z Nazaretu. Nie ma wątpliwości, że stosunek naszego Mistrza do jego otoczenia cechowała stała gotowość do zaufania. Chętnie przyjmował On do grona swych uczniów wszystkich, którzy tego pragnęli, nie wahał się przebywać wśród ludzi społecznie podejrzanych, jadał z celnikami i grzesznikami. Jezus ,,wierzył" w człowieka, w jego zdolności do przemiany, odrzucenia zła, a wyrazem tego zaufania było odpuszczanie przez niego grzechów. Tych, którzy bali się przybywać do niego jawnie, godził się przyjmować pod osłoną nocy, ufając w ich intencje poszukiwania prawdy. Wybaczył też Piotrowi zaparcie się i mimo jego niewierności powierzył mu klucze do swego królestwa.
Interesujące jest, że jak dotąd zaufanie jako problem etyczny pozostawał poza sferą zainteresowań teologii moralnej. Wydawał się on być może mało znaczący na tle wielu zagadnień o wiele bardziej palących, o większym ciężarze gatunkowym. Obecnie jednak coraz silniej dojrzewa potrzeba namysłu nad pytaniem, jaka może być w chrześcijańskim modelu życia rola zaufania, rozumianego jako coś więcej niż wspomniane minimum. Istnienie swoistego „obowiązku” zaufania uświadamiamy sobie za każdym razem, gdy w trakcie mszy świętej prosimy Stwórcę w modlitwie eucharystycznej, aby duchowni i cały lud chrześcijański promieniowali w świecie radością i ufnością8.
Czym ma jednak być owo promieniowanie i jak ma się ono objawiać?
Zastanawiając się nad tą kwestią przyznać należy przede wszystkim, że zaufanie jest czymś co ofiarujemy drugiej osobie, mówi się, że innych obdarzamy zaufaniem. Wartość takiego daru wyraża się poprzez gotowość przyjęcia na siebie ryzyka. Zaufać to bowiem odsłonić się, narazić na stratę, przezwyciężyć lęk związany z doświadczeniem zdrady. Tu właśnie odkrywa się ogromne bogactwo etycznych wartości. Fakt, że znalazł się ktoś, kto pokłada we mnie zaufanie, ma niebagatelny wpływ na moje postępowanie. Zaufanie stymuluje szerokie spektrum pozytywnych uczuć i reakcji: poczucie dumy i dowartościowania, wdzięczność, chęć jego dotrzymania i sprostania pokładanym nadziejom. Współtworzy ono tym samym cały wachlarz cnót takich jak: lojalność, otwartość, życzliwość, dyskrecja. Tym samym powiedzieć można, że nasza ufność pielęgnuje to, co w drugim najlepsze, sprzyja dobru jakie tkwi w człowieku.
Jeżeli tak jest, to zaufanie nie powinno być ograniczane do nielicznych - pewnych i sprawdzonych. Jeżeli ufacie tylko tym, którzy są w pełni wiarygodni, cóż wielkiego czynicie, można by zapytać, parafrazując ewangelię. Zaufanie może być właśnie lekarstwem dla słabych, ma bowiem niezrównaną moc uzdrawiającą, pozwala obdarowanemu nim podmiotowi uwierzyć w siebie, „poczuć się człowiekiem”, wbrew brzemieniu różnorodnych moralnych niepowodzeń, które każdy z nas zmuszony jest przecież dźwigać.
Czy zatem dla chrześcijanina zaufanie nie mogłoby przybrać kształtu cnoty, stając się wyrazem tego, co słowo virtus oznacza, czyli siły i mocy w twórczym przekształcaniu rzeczywistości w imię dobra? Czy nie powinno ono w swym najwyższym wymiarze duchowym stanowić działania wytrwałego i stanowczego, wznoszącego się ponad emocje i czysto użytecznościowe kalkulacje?
Z drugiej strony oczywisty jest fakt, że nie każdemu można zaufać.
Powstaje więc problem, kto może, a kto nie powinien stawać się beneficjentem naszego zaufania? Odpowiedź nie jest łatwa. Odwołując się do idei cnoty wskazać można na konieczność sprawnego posługiwania się władzą racjonalności, która pomaga w ocenie niuansów każdej sytuacji z osobna. Inną nader cenną pomocą może być zasada złotego środka. Już samo uznanie zaufania za cnotę, nie pozwala na określenie właściwej dlań miary jako neutralności. Zaufanie samo w sobie jest bowiem pozytywnym nastawieniem, stanowi pewien naddatek, a zatem słuszne byłoby postrzeganie złotego dlań środka jako niewielkiej nadwyżki, małego kredytu. Taka interpretacja zachęca byśmy zawsze byli gotowi do zaufania w „rzeczach małych”, by nasza ufność stawała się niejako zaproszeniem do głębszych kontaktów. W takim też sensie zawsze godne polecenia jest zaufanie jako życzliwe wyjście na przeciw drugiego człowieka. Jest ono wtedy wyrazem dobrej woli, gotowości do porozumienia, gestem wstępnej akceptacji. To właśnie dopiero na takiej, obustronnie przyjętej, podstawie możliwy staje się autentyczny dialog, prawdziwe porozumienie. Interesująco pisze o tym znakomity filozof dialogu Karl Barth, nazywając ten rodzaj zaufania człowieczeństwem słuchania: jego warunek negatywny polega na tym, abym drugiego człowieka słuchał w każdym razie bez tego nieufnego nastawienia, pozytywny zaś na założeniu, że przez swoją wypowiedź, a więc przez swoje samooznajmienie chce on mi przyjść z pomocą 9.
Powszechny brak zaufania ma swe ciemne źródła w lęku, którego podszepty każą widzieć świat jako miejsce przeklęte. Stopień zaufania jest niewątpliwie efektem sposobu postrzegania rzeczywistości. Jeżeli świat jawi się nie jako dom, ale miejsce wygnania, jeżeli stanowi przestrzeń upadku rzuconego weń człowieka, to nie powinno się ryzykować zaufania, wyżej stawiając bezpieczną samotność. Optyka taka jest jednak dla chrześcijanina całkowicie nie do przyjęcia. Udzielając zaufania potwierdzamy jednocześnie tę najpierwszą nadzieję każdego człowieka: że Drugi nie jest mym wrogiem, ale bratem, z którym wspólnie zamieszkuję ziemię. Walka takiej nadziei z odrzucającą i pełną rezygnacji podejrzliwością przedstawiona została przez ks. Józefa Tischnera jako podstawowa sfera ścierania się dobra i zła. Byt jest sceną tego nieustającego dramatu, w którym zło żywi się przekonaniem o „istnieniu istnieniem zdradzonym”. Głos zła przekonuje: w rajskim ogrodzie wąż wystawia mnie na próbę, a więc nie zaufano mi. Ziemia rodzi mi osty i ciernie, a więc żyję na ziemi odmówionej. [...] Jestem skazany na życie. Jak zdrajca 10.Wszystko zatem co mnie dotyka, kłopoty, choroby, ciężar życia, jest znakiem zdrady. Od tego zaś już tylko mały krok do ostatecznego stwierdzenia, metafizycznej tezy, iż wszyscy są przeklęci i zdradzeni, a zatem powołani do tego, by zdradzać.
Jednak, jak stwierdza autor Filozofii dramatu, dla chrześcijańskiej nadziei charakterystyczne jest doświadczenie kruchości zła. Nadzieja okazuje się silniejsza, umożliwia ona odsłonięcie prawdy o świecie jako o miejscu wierności. Świat jest wspólną drogą wędrówki ludzi, na której odbywa się pielgrzymka ku Temu, który Jest. Drugi człowiek to zatem przede wszystkim współtowarzysz, na którego można liczyć i któremu można zaufać. Zaufanie mocne jest właśnie siłą nadziei na to, że świat nie jest przeklętą krainą zdrady, że Inny nie jest łajdakiem i łotrem, ale że także pragnie dochować wierności. Zaufanie nacechowane jest optymizmem nadziei, w której zło nie może być wyznacznikiem struktury świata. Jest ono raczej marginesem, o którym trzeba pamiętać, ale w obawie przed którym nie wolno nadziei stłamsić.
Z drugiej strony niewątpliwa obecność zła jest faktem, którego nie sposób ignorować. Obiektywna ocena społecznej rzeczywistości wymuszać może ograniczenia zaufania. W czasach stalinowskiego terroru chwila otwartości i szczerości mogła kosztować czyjeś życie, a rezerwa i ostrożność były wtedy kwestią przetrwania. Czy jednak naprawdę obecnie w naszym kraju istnieją podstawy dla znaczącego ograniczania zaufania? Krzywdzące i niesłuszne wydaje się przekonanie, że społeczeństwo nasze zdominowane jest przez ludzi złej woli, kłamców, krętaczy, karierowiczów, oszustów i malwersantów. Jeżeli jest zaufanie cnotą, a cnota tym się między innymi różni od nawyku, że daje moc do działania wbrew utartym zwyczajom postępowania, to powinno ona być w stanie oprzeć się niszczącemu naciskowi atmosfery nieuzasadnionej podejrzliwości.
O innych wątpliwościach przemawiających przeciwko zaufaniu wspomniano na początku artykułu. Nowa rzeczywistość świata postnowoczesnego z jej relatywizmem, kultem wartości materialnych, gwałtowną rywalizacją i upadkiem kultury, nie zachęca do zaufania. Czynniki te powodują stały wzrost tendencji izolacyjnych, których podłożem jest poczucie niepewności, zagrożenia i braku oparcia w najbliższym otoczeniu.
Czy jednak odcięcie się, zamknięcie w zdrowym otoczeniu, jest właściwym sposobem postępowania? Ku takiej opinii przychyla się znany katolicki filozof i etyk Alasdair MacIntyre, który proponuje, aby epoce nowego barbarzyństwa, które już nadchodzi przeciwstawić się przez tworzenie niewielkich wspólnot pielęgnujących dobre obyczaje i kultywujących działalność intelektualną, swoistych oaz w których przetrwać ma życie duchowe11. Projekt taki zakłada, przynajmniej tymczasowe, odwrócenie się od "złego świata", który pogrąża się w chaosie moralnym pod władzą barbarzyńców. To jednak oznacza w pewnym sensie kapitulację, rezygnację z działalności wartościotwórczej w przekonaniu, że jest ona skazana na niepowodzenie. Postawa otwartości rozumiana jako mądra cnota zaufania, podpowiada inne podejście, które wzbrania się przed ostatecznym przekreślaniem drugiego człowieka, zachęca natomiast do stałego wychodzenia ku niemu i postrzegania go przede wszystkim jako bliźniego, który potrzebuje naszej obecności.
Przypisy:
1 Por. L. Thomas, Trust and Survival: Securing a Vision of the Good Society, Journal of Social Philosophy, Spr-Fall 1989, nr 20, s. 36.
2 Por. F. Fukuyama, Wielki Wstrząs, Warszawa 2000.
3 Por. Szukając światła na nowe tysiąclecie. Słowo biskupów polskich na temat niektórych problemów społecznych, Warszawa 2000.
4 Jan Paweł II, Ut unum sint, 2.
5 Dialog z niewierzącymi, Nota Sekretariatu dla Niewierzących, w: J. Six, Od ,,Syllabusa" do dialogu, Warszawa 1972, s. 246.
6 Por. T. Govier, Distrust as a practical problem, Journal of Social Philosophy
1991, nr 23, s. 57-58.
7 Por. I. Lazari - Pawłowska, Etyka Gandhiego, w: Etyka. Pisma wybrane, Wrocław 1992.
8 Por. Mszał rzymski dla diecezji polskich, V modlitwa eucharystyczna (A).
9 K. Barth, Podstawowa forma człowieczeństwa, w: Filozofia dialogu, B. Baran (opr.), Kraków 1991, s. 149.
10 J. Tischner, Filozofia dramatu, Paryż 1990, s. 217.
11 Por. A. MacIntyre, Dziedzictwo cnoty, Warszawa 1997, s. 466.
Pierwotnie opublikowane w: Przegląd Powszechny 2001, nr 12, s. 309-316.
opr. mg/mg