Fragmenty książki "Jak odpowiadać na zło?"
Joseph F. Kelly Jak odpowiadać na zło? |
|
Wiele innych ksiąg Biblii Hebrajskiej porusza temat zła, i to często w sposób znakomity, ale ponieważ pragnę dokonać przeglądu wypowiedzi autorów z różnych okresów historii, czas przejść do Nowego Testamentu, co oczywiście stawia przed nami podobny problem — wiele jego ksiąg podejmuje problematykę zła. Przychodzi tu na myśl Ewangelia według św. Jana z jej wspaniałą symboliką światła i ciemności albo Apokalipsa ukazująca kosmiczną walkę między siłami dobra i zła. Mój wybór padł jednak na „starego przyjaciela” św. Łukasza, który przed laty dostarczył mi tematu pracy doktorskiej i nadal pozostaje moim ulubionym autorem spośród pisarzy nowotestamentalnych.
I nie tylko moim. Wielu chrześcijan lubi św. Łukasza, ponieważ częściej niż autorzy pozostałych Ewangelii pisze on o radości, modlitwie i przebaczeniu. Radość pojawia się już na początku, wraz z opowieścią o dzieciństwie Jezusa, kiedy to anioł Gabriel przynosi Maryi i Elżbiecie (tej drugiej za pośrednictwem jej męża Zachariasza) radosną nowinę, że będą miały synów, którzy wyrosną na wielkich ludzi. Gdyby jednak wydawało się to za mało przekonujące, zarówno Maryja, jak i Elżbieta są bowiem wyjątkowymi postaciami, przypomnijmy sobie, że kiedy anioł ukazał się pasterzom, skromnym ludziom, takim jak my, powiedział do nich: „Oto zwiastuję wam radość wielką” (Łk 2, 10). Jedynie św. Łukasz zawarł to w swojej relacji.
Również modlitwa pojawia się już na początku: gdy anioł przybywa ogłosić poczęcie Jana, Zachariasz, którego historia otwiera tę Ewangelię, znajduje się w świątyni, gdzie ma złożyć ofiarę, będącą wówczas zasadniczą formą modlitwy. Modlitwa raz jeszcze pojawia się na początku publicznej działalności Jezusa, kiedy przyjmuje On chrzest z rąk Jana Chrzciciela. Święty Łukasz mówi nam, że „gdy [Jezus] się modlił, otworzyło się niebo” (3, 21). Znaczące jest to, że chociaż wszyscy czterej Ewangeliści opowiadają historię o Jezusie i Janie, jedynie św. Łukasz przekazuje, że Jezus się modlił.
Czy dla badaczy problemu zła może być jednak coś ważniejszego niż kwestia przebaczenia? Święty Łukasz jest autorem klasycznego przykładu: „dobrego łotra”. Wszystkie cztery Ewangelie mówią o tym, że Jezus został ukrzyżowany wraz z dwoma złoczyńcami. Święty Marek i św. Mateusz przekazują, że złoczyńcy, którzy umierali wraz z Jezusem, lżyli Go, wołając, by użył Boskiej mocy, by się wybawić. Święty Jan wspomina co prawda o dwóch złoczyńcach, ale nie mówi niczego na ich temat. U św. Łukasza — i tylko u niego — czytamy, że w swoich ostatnich chwilach jeden z nich opamiętał się. Inaczej niż Adam i Ewa, wyznał, że czynił źle, słowami: „My przecież [a miał na myśli samego siebie i drugiego złoczyńcę] — sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki” (Łk 23, 41). Ujrzawszy dobroć Jezusa, prosił po prostu: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa” (Łk 23, 42). I otrzymał wspaniałą odpowiedź, gdy cierpiący i umierający Jezus dokonał jeszcze jednego i ostatniego aktu łaski, zapewniając go: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju” (Łk 23, 43). Czy można by mieć nadzieję na coś więcej?
Chyba zgodzicie się ze mną co do tego, że Ewangelia, która kładzie akcent na radość, modlitwę i przebaczenie, tak bardzo wszystkim nam potrzebne, będzie dobrym punktem wyjścia do analizy tego, czego dokonuje w nas zło. Przyjrzyjmy się zatem Łukaszowej relacji o kuszeniu Jezusa przez diabła (por. Łk 4, 1-13).
Kuszenie to wprowadza nas w trudny obszar pytania, czy Jezus naprawdę miał ludzką naturę, w obszar, który stanowi źródło problemu dla wielu chrześcijan, a przede wszystkim dla tych spośród nas, którzy wierzą również, że Jezus był prawdziwie Bogiem. Ewangelie mówią po prostu, że Jezus „był kuszony” przez diabła (relację o tym fakcie zawarli św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz). W Liście do Hebrajczyków czytamy jednak, że Jezus był do nas podobny pod każdym względem z wyjątkiem grzechu (por. Hbr 4, 15). Zatem, jeśli nigdy nie zgrzeszył, czy oznacza to, że nigdy nie odczuwał pokusy i że diabeł po prostu bił głową o ścianę? Wydaje się, że taki jest logiczny wniosek, czy jednak jest on słuszny? Gdyby rzeczywiście tak było, dlaczego Ewangeliści nie powiedzieli po prostu, że „diabeł próbował Go skusić” lub, jeszcze mocniej, że „diabeł głupio wierzył, że może Go skusić”? Zamiast tego mówią wprost, że diabeł Go kusił.
Ten widoczny problem można rozwiązać, jeśli dostrzeżemy ważny fakt dotyczący odczuwania pokus, a mianowicie, że nie ma w nim niczego złego. Pokusy napotykamy przez cały czas. Może to być jedzenie, które sprawia, że mamy ochotę naruszyć dietę, której powinniśmy przestrzegać, albo ważny mecz w telewizji, z powodu którego chcemy odłożyć na bok pracę. Pokusy mogą być silne. Irlandzki pisarz Oscar Wilde inteligentnie zauważył, że „jedyny sposób, by pozbyć się pokusy, to jej ulec”. Prawdopodobnie miał rację, ale cały problem związany z pokusami leży właśnie w tym, że się im poddajemy.
Skoro jestem nauczycielem, pozwólcie, że posłużę się przykładem akademickim. Student, zamiast się uczyć do ważnego egzaminu, wychodzi wieczorem z przyjaciółmi. „Dlaczego nie? — myśli. — Raz w życiu jest się na studiach i dlaczego człowiek miałby tracić rozrywkę?”. Zawsze jednak przychodzi poranek następnego dnia i trzeba iść na egzamin. Czytając pytania, student szybko zdaje sobie sprawę, że powinien był się jednak uczyć. Test jest trudny i nadzieje na dobrą ocenę szybko opadają. Nagle dostrzega, że dobra studentka w sąsiednim rzędzie nie zakryła swojego arkusza i widzi jej odpowiedzi. Odkrywa wspaniały sposób na zaliczenie testu.
Nie wygląda to dobrze, ale jeśli dokładnie przyjrzymy się sytuacji, zdajemy sobie sprawę, że student nie zrobił jeszcze niczego złego. To prawda, że był leniwy i że się ociągał z nauką, ale niczego ponadto nie uczynił. Teraz stoi przed pokusą, ale dopóki jej nie ulegnie i nie zacznie przepisywać odpowiedzi koleżanki, nie oszukuje. Czy zatem ulegnie pokusie? W optymistycznym duchu Ewangelii Łukaszowej przyjmijmy, że nasz hipotetyczny student jest w głębi serca dobrym człowiekiem. Przyznaje się przed sobą, że to on sam postawił się w tej sytuacji, i nie chce oszukiwać po to, by się z niej wydobyć. W małej bitwie dobra ze złem dobro wygrywa jedną rundę.
Ta krótka historyjka uzmysławia nam pewną ważną rzecz: w tym, że odczuwamy pokusę, nie ma żadnego grzechu. Możemy więc chyba przyjąć ewangeliczną opowieść i dać wiarę, że mający ludzką naturę Jezus stawił czoło pokusom i że je pokonał, a były to wyjątkowo podstępne pokusy, które — jak mówi nam Ewangelia — mnożył sam Książę Ciemności. Pokusy pojawiły się, gdy Jezus odbył — jak dziś byśmy je nazwali — osobiste rekolekcje. „Pełen Ducha Świętego, powrócił Jezus znad Jordanu [po chrzcie, którego udzielił Mu Jan — J. F. K.], a wiedziony był przez Ducha na pustyni czterdzieści dni, i był kuszony przez diabła. Nic przez owe dni nie jadł, a po ich upływie poczuł głód” (Łk 4, 1-2).
Jego głód dostarczył tła dla pierwszej pokusy. „Rzekł Mu wtedy diabeł: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby stał się chlebem»” (Łk 4, 3). Zauważcie, że pierwsze kuszenie dotyczy wymiaru fizyczności i obiecuje natychmiastowe zaspokojenie. Mamy przed sobą coś, czego pragniemy i czego nie posiadamy, a więc czynimy wszystko, by tę rzecz zdobyć, nawet jeśli oznacza to zrobienie czegoś złego. Ale — dodaje św. Łukasz — Jezus czuł głód. Nie chodziło o to, że chciał mieć pokarm, lecz że go potrzebował. Poza tym, czy komuś zaszkodziłoby, gdyby Jezus sprawił, że kamień stanie się chlebem? Wszystko to prawda, ale św. Łukasz podkreśla, że ten, który domagał się od Jezusa dokonania owego małego cudu, był uosobieniem zła. Przemiana kamienia w chleb sama w sobie nie byłaby niczym złym, ale dokonanie jej na rozkaz szatana byłoby złem. Jezus zatem odmawia, cytując — jak przystoi pobożnemu Żydowi — Księgę Powtórzonego Prawa (8, 3), czyli Prawo, które Jego Ojciec dał Jego ludowi.
Chociaż pokusy fizyczne mogą być atrakcyjne, ponieważ odwołują się do niskich instynktów, większość z nas potrafi je przezwyciężać. Jeśli mamy już zgrzeszyć, to niech lepiej dojdzie do tego z jakiegoś ważnego powodu — tak przynajmniej rozumuje w Ewangelii szatan. W najmniejszym stopniu niezniechęcony pierwszym niepowodzeniem, „powiódł Go w górę, pokazał Mu w jednej chwili wszystkie królestwa świata i rzekł do Niego [...]: «Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je dać, komu zechcę. Jeśli więc upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje»” (Łk 4, 5-7). Całkiem niezła nagroda za zwykłe zgięcie kolan.
Zanim przejdziemy do odpowiedzi Jezusa, powinniśmy przeanalizować roszczenie diabła, który twierdzi, że wszystkie te królestwa były mu poddane. Kto mu je dał? Po pierwsze zapewne nikt, ponieważ diabeł jest przedwiecznym kłamcą, i być może czytelnik nie powinien traktować jego roszczenia poważnie. Po drugie królestwa te na pewno nie zostały ofiarowane szatanowi przez Boga, ale raczej przeszły pod jego władzę przez grzech. Trzeba pamiętać, że pierwsi chrześcijanie wierzyli, iż świat znalazł się w mocy zła — dlatego Jezus musiał go odkupić. Istotą opowieści ewangelicznej jest jednak sama istota kuszenia, możliwego wskutek kontroli szatana nad światem, którą miał mu odebrać Jezus.
Ludzie lubią posiadać pieniądze, a większość najbardziej kocha władzę. Wielu ludzi pragnie pieniędzy i władzy, by czynić dobro, na przykład wspomagać działania charytatywne, albo by naprawić zło, ale nikt nie ma wątpliwości, że pieniądze i władza, obok pragnienia czynienia dobra, wzbudzają w człowieku również chęć posiadania ich ze względu na nie same. Jakże łatwe może być życie, kiedy stać nas na różne rzeczy, i jak przyjemnie można się poczuć, widząc, że to, co chcemy, by zostało wykonane, jest zrobione. Takie nastawienie może jednak uderzyć do głowy. Jeśli pieniądze mogą być dobrem, to czy tego dobra można kiedykolwiek mieć wystarczająco dużo? Może powinniśmy być mniej hojni i zatrzymywać dla siebie więcej swoich pieniędzy? Skoro zaś wykorzystujemy władzę tylko w dobrym celu, jakże ktokolwiek mógłby się nie zgadzać z tym, co czynimy? Co takiego tkwi w tych ludziach, którzy nie chcą się zgodzić z naszą wolą? Może powinniśmy trochę bardziej pokazywać, że jesteśmy ważni. Święty Łukasz wiedział, co robi, kiedy uczynił bogactwo i władzę przedmiotem drugiego kuszenia.
Dla Jezusa jednak cena znowu była zbyt wysoka. Jego posłannictwo polegało na tym, by wyzwolić świat, a nie zapanować nad nim. Miał wykonać wolę Ojca, a nie wolę szatana. Poddanie się pokusie oznaczałoby zdradę Jego posłannictwa i Jego Boga. Raz jeszcze cytując Księgę Powtórzonego Prawa (6, 13), Jezus odrzuca kolejne kuszenie.
Następnie św. Łukasz ukazuje swoje literackie mistrzostwo w opisie trzeciego kuszenia. Wszyscy dokonywaliśmy tego, co uczynił Jezus, przezwyciężając niskie fizyczne pokusy, a nawet pokusy bardziej atrakcyjne, dotyczące bogactwa i władzy. Wielu ludzi nie potrafiłoby dokonać tego, czego my dokonaliśmy. Czyż nie jesteśmy naprawdę dobrzy? I w tym miejscu pojawia się trzecie kuszenie: duchowa pycha.
„Zawiódł Go też do Jerozolimy, postawił na szczycie narożnika świątyni i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół. Jest bowiem napisane: Aniołom swoim da rozkaz co do ciebie, żeby cię strzegli, i na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień»” (Łk 4, 9-11). Zanim przejdziemy do analizy tej pokusy, zauważmy, że diabeł cytuje teraz słowa Pisma Świętego. Wydaje się to trochę niedorzeczne, niemal zabawne, ale św. Łukasz opowiada o tym ze śmiertelną powagą. Ewangelista ukazuje, że zło przystosowuje się do nowych sytuacji. Nie uznaje ono swojej porażki tylko dlatego, że raz czy dwa je przezwyciężyliśmy. Wiedząc, że Jezus polega na Piśmie, jeśli chodzi o wartości, szatan próbuje uzasadnić swoje kuszenie nie jednym, ale dwoma cytatami biblijnymi (w obu wypadkach pochodzącymi z Psalmu 91), co stanowi dobry przykład na to, że nie tylko uaktualnia on swoją postawę, ale również posługuje się dobrem, by skłaniać do zła.
Święty Łukasz dostrzegał podstawową wadę moralną, która charakteryzuje dobrych ludzi, jakimi w większości jesteśmy. Jeśli nie zachowujemy ostrożności, stajemy się jak faryzeusz ze znanej przypowieści — również odnotowanej tylko przez św. Łukasza. „Faryzeusz [...] tak w duszy się modlił: «Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik [poborca podatkowy — J. E. K.]. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam” (Łk 18, 11-12). Trzeba podkreślić, że św. Łukasz nigdzie w najmniejszym stopniu nie sugeruje, że faryzeusz kłamie. Wprost przeciwnie. Faryzeusz mówi prawdę. Rzeczywiście nie jest taki, jak większość innych ludzi i rzeczywiście wypełnia wszystkie praktyki religijne, które wylicza. Jest w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem i wielu z nas byłoby zadowolonych, mając kogoś takiego wśród swoich znajomych. Problem polega jednak na tym, że faryzeusz pozwolił, by jego model bycia dobrym człowiekiem, polegający na trzymaniu się nakazów, uniemożliwił mu dostrzeganie własnych wad. Jego „modlitwa” to seria składanych samemu sobie gratulacji. Nie dostrzega, że przed Bogiem nikt z nas, nawet najlepszy człowiek, nawet największy święty, nie jest bez winy. Wszyscy jesteśmy grzesznikami i nigdy nie wolno nam o tym zapomnieć. Wszyscy wiemy, że ci, którzy wspomagają działalność charytatywną, postępują lepiej niż ci, którzy gromadzą dobra, by kupować coraz większe domy czy samochody; gdybyśmy w to nie wierzyli, sami nie dzielilibyśmy się tym, co posiadamy. Możemy, a nawet powinniśmy czerpać uzasadnioną satysfakcję z wykonania dobrego uczynku, ale nie możemy pozwolić, aby zawróciło nam to w głowie. W chwili gdy na coś takiego przyzwalamy, niszczymy wartość dokonanego przez siebie dobra.
Święty Łukasz rozumiał to wszystko i uczynił pychę duchową przedmiotem ostatniego kuszenia właśnie z tego powodu, że może się ona rodzić z przezwyciężania innych pokus. Jezus o tym wiedział i dlatego się nie poddał. Rzucenie się w dół z narożnika świątyni, aby mogli Go złapać aniołowie, byłoby imponującym cudem, ale w jakim celu miałby go dokonać? Ewangelie opowiadają, że Jezus czynił cuda, kiedy ludzie okazywali swoją wiarę, i że robił to w dobrym celu. Święty Marek mówi, że kiedy Jezus napotkał brak wiary w swoim rodzinnym mieście, „nie mógł tam zdziałać żadnego cudu” (Mk 6, 5). Nie chodziło jednak o to, że nie potrafił dokonać cudów w sensie fizycznym, lecz o to, że dokonywał ich, ponieważ ludzie w Niego wierzyli, nie zaś po to, by swoim działaniem wprawiać ich w zdumienie. Święty Łukasz mówi, że kiedy Poncjusz Piłat odesłał Jezusa do Heroda Antypasa, wyznaczonego przez Rzym zarządcy Galilei, Herod „spodziewał się, że zobaczy jakiś znak” (Łk 23, 8). Chociaż Jezus używał swojej mocy, aby leczyć choroby, dla nikogo nie „dokonywał sztuczek”.
Na tym właśnie polegała istota trzeciego kuszenia. Ulegając mu, Jezus ukazałby swoją moc tylko po to, aby zademonstrować, że ją ma — byłaby to zwykła duchowa pycha. I raz jeszcze, cytując Księgę Powtórzonego Prawa (6, 16), Jezus odrzuca ostatnie kuszenie.
Scena kuszenia stanowi perełkę w Ewangelii według św. Łukasza i ukazuje nam, w jaki sposób oddziałuje na nas zło. Najpierw przemawia ono do naszych najniższych pragnień, domagających się natychmiastowego zaspokojenia. Następnie wkracza na poziom bogactwa i władzy — sił, dzięki którym moglibyśmy stać się ważni na świecie. Jeśli jednak przezwyciężymy obie te pokusy, zło będzie na nas czekać w postaci trzeciego, podstępnego kuszenia, uderzając w nasze najsłabsze miejsce, w nasze zadowolenie z dobra, które uczyniliśmy. Powtarzając za znanym Rabbim z Galilei z pierwszego wieku, który nauczał swoich uczniów, jak się modlić, mówmy więc: „Nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”.
dalej >>
opr. aw/aw