Fragmenty książki p.t. "Spacerem po etyce"
|
ks. Tadeusz Ślipko Spacerem po etyce |
|
Problem "zapłodnienia in vitro", w spolszczonej terminologii "zapłodnienia pozaustrojowego" nie jest bynajmniej problemem "nowym", problemem - powiedzmy - "dnia dzisiejszego". Kiedy w roku 1988 światło dzienne ujrzała publikacja "Granice życia" z podtytułem "Dylematy współczesnej bioetyki", problemowi "zapłodnienia in vitro" już wówczas trzeba było poświęcić obszerny paragraf rozważań. Działo się zaś tak nie tylko z uwagi na podówczas nowość tego zagadnienia, ale i to przede wszystkim - ze względu na jego merytoryczną wymowę. Skoro jednak się rzeczy mają od dłuższego już czasu, w takim razie można by sobie zadać pytanie, czy nie wy stareżyłoby ograniczyć się do przypomnienia zasadniczych konkluzji przeprowadzonych podówczas rozważań bez kolejnych deliberacji nad znanym już problemem. Są jednak racje, które zostaną rozwinięte w końcowej fazie niniejszych rozważań, aby przyjrzeć się ponownie tej sprawie i wyciągnąć chwilą obecnego czasu podyktwane wnioski.
Za wstęp do zapowiedzianego dalszego ciągu naszych rozważań posłuży przypomnienie najbardziej podstawowych w tej problematyce ustaleń. Zacząć wypada od określenia istotnego znaczenia terminu "zapłodnienia". Zapoczątkowaniem bowiem tego biologicznego zjawiski jest nie tyle moment, w którym męski plemnik styka się z kobiecą komórką jajową, ale raczej chwila, w której plemnik zdołał wniknąć do wnętrza komórki jajowej. Dopiero bowiem z tą chwilą rozpoczyna się proces przeobrażeń obu tych komórek, zakończeniem zaś tego procesu jest wykształcenie się nowej postaci życia ludzkiego, którą to postać we współczesnej biologii zwie się "zygotą", w języku zaś filozoficzno-etycznym "istotą ludzką", czyli "człowiekiem". Z kolei ta zygota w wyniku dalszych biologicznych procesów przybiera w końcu postać osobnika męskiego lub żeńskiego, czyli zgodnie z naszym codziennym językiem staje się i przychodzi na świat jako mężczyzna lub kobieta.
W tym, co dotąd zostało powiedziane, zawierają się zasadnicze dane niezbędne dla zrozumienia mechanizmu biologicznego procesu "zapłodnienia''. Wymagają one jednak uzupełnienia przez włączenie w tok naszych rozważań jednaj nader osobliwej postaci zapłodnienia. Swoistość tego właśnie zapłodnienia na tym polega, że w proces jego funkcjonowania zostaje wprowadzony czynnik techniczny. Idzie o to, że najwcześniejsze stadium tego procesu zamiast rozwijać się w łonie kobiety przez wprowadzenie w to łono plemnika drogą stosunku seksualnego stadium to zostaje zastąpione przez zespolenie plemnika z komórką jajową w odpowiednio skonstruowanych aparaturach. Uformowaną w ten sposób zygotę wszczepia się następnie w odpowiednim czasie w żywe łono zdolnej do przyjęcia tej zygoty kobiety. W tych już właściwych biologicznych warunkach dokonuje się dalszy rozwój zygoty aż do chwili przyjścia na światw postaci chłopca lub dziewczęcia. Nie ma potrzeby rekonstruować poszczególne fazy tego procesu, ponieważ już zreferowane dane wystarczają dla zarysowania zawiązującego się na ich gruncie ściśle etycznego problemu
Jest sprawą zgoła zrozumiałą, że metoda zapłodnienia pozaustrojowego od samych początków jej stosowania stała się przedmiotem żywej dyskusji na temat moralnej oceny tej praktyki. Nie budzi też zdziwienia fakt, że w chórze wypowiadających się na ten temat głosów nader często dają się słyszeć wypowiedzi wręcz entuzjastycznej aprobaty. Zapłodnienie pozaustrojowe zostało uznane za olśniewające osiągnięcie odkrywczych uzdolnień ludzkiego geniuszu, które już z tego chociażby tytułu zasługuje na absolutną aprobatę wykluczającą z góry wszelkie krytyczne zastrzeżenia, tym bardzie ujemne moralne oceny i na nich oparte imperatywne zakazy moralne praktycznego stosowania tego typu zapłodnienia. Owszem nie brak uczonych z różnych kręgów naukowych specjalizacji, którzy z naciskiem podkreślają dobroczynne skutki zapłodnienia pozaustrojowego. Mają zaś oni na myśli przede wszystkim praktykę stosowania zapłodnienia pozaustrojowego celem przychodzenia z pomocą małżeństwom niepłodnym z racji uwarunkowań biologicznych, a więc będącym całkowicie od nich niezależnych przyczyn.
Mimo to głębsze wniknięcie w światopoglądową orientację zwolenników moralnej aprobaty zapłodnienia pozaustrojowego przekonuje, że w wielu przypadkach fundamentalnym motywem zajętego przez nie stanowiska jest materialistyczna wizja całej rzeczywistości istniejącego świata, w tym także - oczywiście - również człowieka. Ta też okrojona, przede wszystkim zaś skrzywiona optyka światopoglądowa odgrywa decydującą rolę w prowadzonej przez nich kampanii na rzecz promowania sztucznych metod wzbudzania potomstwa przez biologicznie niezdolnych do tego par małżeńskich. Z drugiej jednak strony waga związanych z tą sprawą problemów powoduje, że stają się one nie tylko intelektualnym, ale także moralnym wyzwaniem do krytycznego na nie spojrzenia. Postulat ten zakłada jednak wcześniejsze klarowne sformułowanie wstępnych przesłanek niezbędnych dla takiego właśnie podejścia do tej sprawy.
Zasugerowana przed chwilą niezwykłość tego typu działań, jaką odznacza się techniczna strona zapłodnienia pozaustrojowego, powoduje, że moralna ocena tego zapłodnienia nie mieści się w prostych, bezpośrednich reakcjach potocznego sumienia moralnego. Dlatego zaraz na progu naszych dalszych rozważań niezbędną wydaje się deklaracja, że zadanie to zostanie wykonane za pomocą metody myślenia filozoficznego właściwej jednej z wersji etyki chrześcijańskiej utożsamianej - nie bez pewnych zresztą po temu racji - z etyką tomistyczną bądź neotomistyczną. Jakąż zatem postać przybierze to etyczne instrumentarium w zastosowaniu do moralnej oceny zapłodnienia pozaustrojowego?
Co prawda w łacińskiej nazwie tego działania "zapłodnienie in vitro", a więc "zapłodnienie w szkle, zapłodnienie w szklanym naczyniu" została w przenośnej formie wyszczególniona jedynie narzędziowa strona tego działania. Nie mniej jednak rzeczywisty ciężar gatunkowy zwartej w tych słowach problematyki moralnej nie kryje się w zastosowaniu nader wyspecjalizowanej technicznej aparatury omawianego działania. Istotny sens interesującej nas kwestii zawiera się w końcowym efekcie działania tej aparatury, jakim jest powołanie do życia ludzkiej istoty. Na tej przeto "ludzkiej istocie" skupić wypada badawczą myśl etyczną, jeżeli w sprawie zapłodnienia pozaustrojowego mamy dojść do należycie umotywowanych końcowych konkluzji. Pierwszym zaś w tym kierunku krokiem jest wstępne rozróżnienie dwojakiego rodzaju zapłodnienia pozaustrojowego, uwarunkowanego antropologicznym statusem użytych w nim gamet. Rozstrzygającą w tej sprawie instancją jest status cywilny osób, od których pobiera się te gamety. Odpowiednio do tego zapłodnienie dokonane przy użyciu gamet pochodzenia małżeńskiego określa się jako pozaustrojowe "zapłodnienie homogeniczne". Z kolei w przypadku, kiedy dzieje się to przy użyciu gamet pobranych od osób wolnych albo też pozostających w nieważnym związku pseudomałżeńskim, wówczas mamy do czynienia z "zapłodnieniem heterologicznym". Na kanwie tych ustaleń terminologicznych zostaną ustalone moralne oceny poszczególnych form zapłodnienia pozaustrojowego.
Moralna ocena tego rodzaju zapłodnienia pozaustrojowego nie wymaga dłuższego wywodu. O jego moralnym złu decyduje pozamałżeński charakter dawców gamet użytych w procesie tego rodzaju zapłodnienia. Oczywiście do tej podstawowej racji dochodzą inne równie ważne, które jednak są wspólne dla obu rodzajów zapłodnienia. W związku z tym dalszy ciąg naszej argumentacji "będzie się rozwijać po linii tego właśnie homogenicznego zapłodnienia pozaustrojowego.
Zacznijmy od przytoczenia racji, którymi można by się posłużyć celem ewentualnego usprawiedliwienia homogenicznego zapłodnienia pozaustrojowego w odpowiednio zakreślonych granicach. Jest ich kilka. I tak w grę wchodzi sytuacja małżonków żywiących szczere pragnienie posiadania własnego potmstwa, mogących też zapewnić mu godziwe warunku życia i rozwoju, mimo to jednak z przyczyn organicznych , a więc niezależnie od woli obojga małżonków niezdolnych do urzeczywistnienia tego w pełni usprawiedliwionego desyderatu. Ponadto okazuje się możliwe uzyskanie męskich plemników z pominięciem masturbacji. Dzieje się znowu tak dzięki zastosowaniu specjalnie dla tego celu skonstruowanych zbiorniczków, które ułatwiają pobranie plemników w akcie seksualnego współżycia małżonków, następnie zaś wstrzyknięcie w rodne organy małżonki. Konsekwentnie omija się potrzebę korzystania z usług ewentualnej "matki zastępczej".
Z kolei rozpatrzmy racje przeciwnego stanowiska. Wstępnej w tym kierunku orientacji dostarczają wątpliwości związane z losem tzw. "embrionów zbytecznych". Są to embriony produkowane celem ewentualnego ich wykorzystania w przypadku zaistnienia nieudanej ciąży. Jeżeli jednak obawy te się nie sprawdzą i dojdzie do zapłodnienia już za pierwszym razem, embriony te okazują się "zbędne". Zniszczyć je znaczyłoby decydować się na akt ewidentnie pod względem moralnym zły. Toteż w literaturze przedmiotu takich propozycji się nie głosi. Wysuwa się natomiast projekty czasowego utrzymywania ich w stanie zamrożenia aż do chwili, kiedy zaistnieją możliwości prenatalnego ich wykorzystania. Trudno jednak nawet tę złagodzoną propozycję traktowania "embrionów zbędnych" uznać za zadowalającą formę ich życiowego statusu, ponieważ nie wyklucza w sposób całkowicie pewnych negatywnych skutków w ich psychofizycznej strukturze. Przynależność zaś "embrionów zbędnych" do kategorii "homo sapiens" i wynikający stąd postulat zapewnienia godnych człowieka elementarnych warunków życia i rozwoju potępia z góry posługiwania się nimi w charakterze "doświadczalnego królika". Końcowym przeto tego wywodu podsumowaniem jest postulat przesunięcia zagadnienia pomocy dla małżeństw bezpłodnych w inną zgoła stronę, a mianowicie w stronę instytucji powszechnie znanej pod nazwą "adopcji".
Adopcja, jak powszechnie wiadomo, jest instytucją prawniczą, rozumie się zaś ją jako "stosunek prawny o treści podobnej lub takiej samej, jak stosunek łączący dziecko z jego rodzicami, ale nie oparty na fakcie biologicznego pokrewieństwa". To czysto prawnicze pojmowanie adopcji, wystarczające dla wbudowania jej w zewnętrzną strukturę życia społecznego, okazuje się jednak za ubogie, aby mogło uchodzić za adekwatne ukazanie jej istotowego sedna. Idzie zaś o to, że adopcja jest działaniem, którego przedmiotem jest określona osoba. A zatem nieuchronnie nasuwa się pytanie, jakie motywy skłaniają te osoby do podjęcia związanego z tym działaniem trudu i jakie cele im w tej decyzji przyświecają.
Fakt, że problem adopcji pojawił się w kontekście rozważań nad życiową sytuacją małżeństwa z przyczyn od niego niezależnych, gdyż wynikających z biologicznej niezdolności zrodzenia własnego potomka, pozwala wnioskować, że decyzja dokonania adopcji jest psychologicznie zupełnie zrozumiała, z etycznego zaś punktu widzenia bez zarzutu, owszem - raczej chwalebna. Punkt ciężkości zadanego sobie pytania przesuwa się zatem w inną stronę. Chodzi bowiem o to, jak podejmujący tę decyzję małżonkowie rozumieją moralny sens czekającego ich zadania. Rzecz sprowadza się do ustalenia, czy zasadnicza ich orientacja w tej sprawie ma charakter personalny, innymi słowy, czy podejmują się tego zadania z należytym uświadomieniem sobie obowiązków dyktowanych świadomością ludzkiej godności adoptowanego dziecka i z tego źródła wypływającego ich zadania wszechstronnego kształtowania jego osobowości, czy też może mają na oku własne swoje interesy, w adoptowanym zaś dziecku upatrują jedynie sposobne do realizacji tych celów narzędzie. Jest jasne, że po linii dokonanych rozróżnień przebiegać będą moralne oceny podjętych przez nich decyzji.
opr. aw/aw