Homilia na 31 Niedzielę zwykłą roku B
Mojżesz tak powiedział do ludu: Będziesz się bał Pana, Boga swego, zachowując wszystkie Jego nakazy i prawa, które ja tobie rozkazuję wypełniać, tobie, twym synom i wnukom po wszystkie dni życia twego, byś długo mógł żyć. Słuchaj, Izraelu, i pilnie tego przestrzegaj, aby ci się dobrze powodziło i abyś się bardzo rozmnożył, jak ci przyrzekł Pan, Bóg ojców twoich, że ci da ziemię opływającą w mleko i miód. Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem — Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję.
Przykazanie miłości Boga ponad wszystko, zawarte w Księdze Powtórzonego Prawa, Chrystus wyraził niemniej dobitnie w słowach: „Kto chce iść za Mną, niech weźmie krzyż swój...”; „kto kocha ojca lub matkę więcej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. W pójściu za Chrystusem, w pełnieniu woli Bożej, nic nie może stanąć na przeszkodzie, nawet osoby najbliższe. Bóg w swojej miłości na ogół nie żąda od nas tak wielkich ofiar. Wiemy jednak z życiorysów świętych, że niekiedy rzeczywiście musieli wybierać między ojcem czy matką a wolą Bożą. Tak było w życiu św. Franciszka z Asyżu (1182—1226). Jego ojciec, bogaty handlarz sukna, myślał o jakiejś światowej karierze dla Franciszka. Tymczasem on, tchnięty łaską Bożą i posłuszny bez reszty woli Bożej, postanawia oddalić się od spraw tego świata, przywdziać strój zakonny i całkowicie poświęcić się Bogu i dziełom miłosierdzia. Gdy na przeszkodzie stanął mu ojciec, wówczas Franciszek oddaje mu wszystko, z czego dotychczas korzystał jako syn: pieniądze i nawet ubranie, a idzie za głosem Bożym. Miał też powiedzieć ojcu: „Dotąd nazywałem moim ojcem Piotra Bernardone, teraz chcę służyć tylko Panu Bogu. Oddaję przeto ojcu z powrotem nie tylko pieniądze, o które się niepokoił, ale i ubranie, które mam od niego. Odtąd już nie będę więcej mówił: ojcze, Piotrze Bernardone, lecz tylko: Ojcze nasz, który jesteś w niebie”.
K. Holl — F. Kabe, Ścieżki młodości wielkich mężów, Sandomierz 1929, s. 16.
I gdy tamtych wielu było kapłanami, gdyż śmierć nie zezwalała im trwać przy życiu, Ten właśnie, ponieważ trwa na wieki, ma kapłaństwo nieprzemijające. Przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego zbliżają się do Boga, bo zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi. Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad niebiosa, takiego, który nie jest obowiązany, jak inni arcykapłani, do składania codziennej ofiary najpierw za swoje grzechy, a potem za grzechy ludu. To bowiem uczynił raz na zawsze, ofiarując samego siebie. Prawo bowiem ustanawiało arcykapłanami ludzi obciążonych słabością, słowo zaś przysięgi, złożonej po nadaniu Prawa, [ustanawia] Syna doskonałego na wieki.
W Liście do Hebrajczyków mamy wyliczone przymioty Najwyższego Kapłana, Jezusa Chrystusa. Podobnymi przymiotami powinien się odznaczać każdy kapłan katolicki. Niestety, nie zawsze możemy się ich dopatrzyć u kapłanów, nawet należących do wyższej hierarchii. Szczególnie krytycznie patrzymy na biskupów z okresu walk o niepodległość w XIX wieku.
Zarzuca się niekiedy hierarchii kościelnej okresu zaborów, że nie zawsze stała na wysokości zadania, że była mało patriotyczna, zbyt lojalna wobec władz, itd. Nie chcemy przy tym pamiętać, że obsadzanie stolic biskupich było zależne nie tylko od Rzymu, ale i od zaborców. Na jakich zaś hierarchach zależało zaborcom, ukazuje dobitnie w odniesieniu do zaboru rosyjskiego Marek Budziarek w książce pt. „Nieprzeciętni”. Czytamy w niej m.in.:
„Biskupi zaś musieli być lojalni, w przeciwnym bowiem razie biskupia posługa szybko się kończyła i resztę życia trzeba było wieść nad brzegami Wołgi lub daleko za Uralem. Kwestie intelektualne i moralne tych osób stały oczywiście na drugim planie. Liczyła się wierność tronowi panującemu. Czyż więc można się dziwić, że na stolice biskupie (a zwłaszcza arcybiskupstwo w Warszawie) wybierano z reguły postacie nieciekawe, w podeszłym wieku, z pewnymi rysami politycznymi? W tych warunkach mało kto mógł się wykazać swymi zdolnościami, gorliwością duszpasterską, przywiązaniem do tradycji narodowej. Albo zdrowie nie pozwalało, albo życie było za krótkie, albo rzekomy realizm polityczny usuwał w cień autentyczny patriotyzm. Było to godne ubolewania, lecz zaborca wiedział, co robi, był wszechwładny, a jego policyjne metody dość skuteczne. Ale dzieje Kościoła polskiego w ubiegłym stuleciu pokazały, że nie wszystko można było zaprogramować w Petersburgu. Kościół żył swym własnym rytmem, nie zawsze legalnym, działał często poza zasięgiem gorliwych delegatów, niekiedy bez zwierzchnictwa biskupiego”.
Marek Budziarek, Nieprzeciętni. Rzecz o arcybiskupach warszawskich, Częstochowa 1993, s. 68.
Zbliżył się także jeden z uczonych w Piśmie, który im się przysłuchiwał, gdy rozprawiali ze sobą. Widząc, że Jezus dobrze im odpowiedział, zapytał Go: «Które jest pierwsze ze wszystkich przykazań?» Jezus odpowiedział: «Pierwsze jest: Słuchaj, Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jeden. Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych». Rzekł Mu uczony w Piśmie: «Bardzo dobrze, Nauczycielu, słusznieś powiedział, bo Jeden jest i nie ma innego prócz Niego. Miłować Go całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego jak siebie samego daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary». Jezus widząc, że rozumnie odpowiedział, rzekł do niego: «Niedaleko jesteś od królestwa Bożego». I nikt już nie odważył się więcej Go pytać.
Najważniejszym przykazaniem, obok miłości Boga, jest miłość bliźniego. Przypomina nam to Chrystus w dzisiejszej Ewangelii, bo zapominamy o tym przykazaniu; zapominają o nim całe społeczeństwa. Dlatego potrzeba czasem, by ktoś nam o nim dobitnie przypomniał. Na przełomie XIX i XX wieku czynił to w Krakowie Adam Chmielowski (1845—1916), późniejszy św. Brat Albert. Był artystą malarzem, ale zrezygnował z kariery malarskiej, by się poświęcić działalności charytatywnej na terenie miasta Krakowa. Nie dawała mu spokoju nędza ludzi: bezrobotnych, chorych, bezdomnych, alkoholików... Pragnął temu jakoś zaradzić: temu celowi służyło jego mieszkanie przy ul. Basztowej w Krakowie; na ten cel kwestował i poświęcał dochody ze sprzedaży obrazów. Wszystko to było kroplą w morzu potrzeb.
Postanowił więc zwrócić się o pomoc do władz miejskich Krakowa. Był rok 1888. Tak o tym pisał jego biograf:
„...Prezydent miasta, Szlachtowski, zaprosił go na zebranie rady miejskiej. Brat Albert przedstawił swoje plany i argumentował rzeczowo. Radni jednak niedowierzająco kiwali głowami. Tylko dr Emil Bobrowski, socjalista, poparł wniosek Brata Alberta, ale niewiele to mogło pomóc wobec niechęci większości radnych. I wtedy to przemówił Juda Birnbaum, Żyd, który w radzie miejskiej reprezentował dzielnicę Kazimierz.
— Panowie radni! Kiedyśmy usłyszeli z ust tego dobrodzieja o nieszczęsnej doli ubogich, którymi się gmina krakowska opiekuje, to doprawdy wstyd mnie ogarnął i zapewne obecnych tu panów, żeśmy zaniedbali wglądnąć poprzednio, czy wszystko jest w porządku i czy jaka krzywda ubogim się nie dzieje. Jeżeli zaś ów dobrodziej chce miastu i ubogim przyjść z pomocą i poprawić złe stosunki w ogrzewalni (w budynku przy ul. Krakowskiej), i to tanim kosztem, to doprawdy nie ma powodu nad tym zastanawiać się dłużej, tylko wypadałoby ręce temu dobrodziejowi ucałować z wdzięczności i szczerze powiedzieć: bardzo o to prosimy.
Wystąpienie to przechyliło szalę na korzyść Brata Alberta...”
Tak więc socjalista i Żyd okazali więcej serca i zrozumienia dla ubogich niż katolicy.
Zob. W. Kluz OCD, Gdy ma się jedną duszę... Brat Adam Chmielowski,
Kraków 1989, s. 114.
opr. mg/mg