"Musiałem skłamać"

Homilia / rozważanie na 26 niedzielę zwykłą, rok A

"Musiałem skłamać"

„Musiałem skłamać...”, „Skłamałem, ale to nikomu nie zaszkodziło...”, „Nie powiedziałem całej prawdy, ale dzięki temu pomogłem bliźniemu...”. Te i inne wypowiedzi, które co jakiś czas formułujemy, klękając przy kratkach konfesjonału pokazują, że nasze myślenie o grzechu — w tym wypadku o przekroczeniu ósmego przykazania Dekalogu — rozmija się z objawionym przez Boga i zapisanym na kartach Pisma Świętego rozumieniem grzechu. Najczęściej traktujemy grzech czysto jurydycznie, a zatem myślimy o nim w kategoriach łamania mniej lub bardziej abstrakcyjnego prawa. Wydaje nam się, że Pan Bóg zakazał tego i tamtego, bo miał taki kaprys, a my nie jesteśmy w stanie odkryć motywacji Bożych przykazań. Trzymając się przywołanego przykładu: to jest oczywiste, że kłamstwo jest złe, ale przecież w niektórych sytuacjach kłamstwo wyraźnie pomaga. To myślenie dotyczy tak naprawdę wszystkich grzechów i na takim myśleniu opiera się mechanizm pokusy. Grzech wydaje nam się drogą do pełni życia, pociechą, rozwiązaniem problemów, tylko nie wiedzieć czemu jest zabroniony.

Wielu gorliwych i pobożnych katolików ma w głowie obraz Pana Boga jako smutnego i wiecznie oburzonego na ludzkość despoty, który ustanawia prawo według własnych humorów i zwykle zabrania właśnie tego, co wydaje się „najfajniesze”. Biblia o grzechu mówi inaczej. W pierwszym czytaniu słyszymy wyraźnie, jak prorok Ezechiel przekazując słowo Boga, stwierdza, że „sprawiedliwy umarł z powodu grzechów, których się dopuszczał”. Biblia stawia znak równości pomiędzy grzechem a śmiercią. Jest to śmierć na najgłębszym poziomie ludzkiego bytu, śmierć duchowa, czyli totalna katastrofa wewnętrznego życia człowieka. Śmierć jako skutek grzechu nie oznacza śmierci biologicznej, chociaż może być jej początkiem. Człowiek martwy duchowo może na zewnątrz wyglądać na zadowolonego z życia, może być fizycznie zdrowy i piękny, może się uśmiechać i mówić, że jest szczęśliwy. Jednocześnie gdzieś w swoim wnętrzu czuje pustkę i bezsens życia, który stara się wszelkimi możliwymi sposobami zagłuszyć. Dopiero kiedy przyjmiemy Bożą perspektywę, wyśpiewane w psalmie Drogi Pana, dopiero gdy zaakceptujemy biblijne myślenie o grzechu, zaczynamy odkrywać, na czym polega dobra nowina o miłości Boga do grzesznika i na czym polega nawrócenie. Bóg chce dla każdego człowieka prawdziwego życia, życia spełnionego, pełnego pokoju i nadziei. Ten Boży dar nie przychodzi jednak ścieżkami tego świata: przez sukces, pieniądze, zdrowie i dobre relacje. Ten dar Boga przychodzi przez krzyż, czyli tymczasowe doświadczenie utraty wielu cennych dla nas rzeczy. Śmierć krzyżowa Chrystusa ogłoszona w liście do Filipian nie jest tylko faktem z odległej przeszłości, ale jest przede wszystkim modelem życia dla tych, którzy chcą iść Bożą drogą. Ewangelia tej niedzieli mówi o chodzeniu drogami, które wyznacza Bóg Ojciec. Jakkolwiek pogmatwane i skomplikowane byłoby nasze życie, ostatecznie chodzi o to, by trafić na Bożą drogę — drogę krzyża. Oficjalne deklaracje światopoglądowo-religijne nie wystarczą, by w obliczu trudności nie zwątpić w obecność i miłość Boga. Wtedy to najczęściej skręcamy w swoje pomysły na szczęście. Wśród tych pomysłów najczęściej wybieramy grzechy, bo wydaje nam się, że on skutecznie ochronią przed cierpieniem i zapewnią względny spokój. Iść do końca woli Bożej może tylko ten, kto nie raz i nie dwa doświadczył już, że Bóg jest i że po ciemności krzyża przychodzi światło zmartwychwstania.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama