Homilia na 10 niedzielę zwykłą roku C
Jezus udał się do pewnego miasta, zwanego Nain, a szli z Nim Jego uczniowie i tłum wielki. Gdy zbliżył się do bramy miejskiej, właśnie wynoszono umarłego - jedynego syna matki, a ta była wdową. Towarzyszył jej spory tłum z miasta. Na jej widok Pan użalił się nad nią i rzekł do niej: "Nie płacz". Potem przystąpił, dotknął się mar - a ci, którzy nieśli, stanęli - rzekł: "Młodzieńcze, tobie mówię, wstań". Zmarły wstał i zaczął mówić; i oddał go jego matce. A wszystkich ogarnął strach; wielbili Boga i mówili: "Wielki prorok powstał wśród nas, i Bóg łaskawie nawiedził lud swój". I rozeszła się ta wieść o Nim po całej Judei i po całej okolicznej krainie (Łk 7, 11-17).
Nain - nie tyle miasteczko, co osada niewielka. Z daleka wygląda jak stado białych owiec, zsuwających się po zielonym, łagodnym wzgórzu. Mimo położenia na północnym zboczu skąpane w słońcu. Na piaszczystej drodze, gdzie padały łzy matki-wdowy i krzyki zawodzących płaczek, wydarzyło się spotkanie Życia ze śmiercią. Padają krótkie słowa. Był w nich okruch pociechy, ale przede wszystkim polecenie. Pierwsze - skierowane do matki brzmiało: Nie płacz. Drugie - do zmarłego: tobie mówię, wstań. I oto wobec wszystkich zgromadzonych śmierć oddaje swój łup. W miejsce bezgranicznego żalu zstępuje niewypowiedziana radość. Lęk, podziw, cześć ogarnęły otaczających umarłego, który staje się żywym. Ale na ile ten psychologiczny stan entuzjazmu przemienił się w doświadczenie duchowe, trwałe, konsekwentne?
Z okien domów w Nain, z każdego podwórka, z drogi, zewsząd, widać górę Tabor. Całe miasteczko swoim urbanistycznym układem jest niejako zwrócone ku niej. Dlatego nie sposób rozważać cudu wskrzeszenia młodzieńca, nie widząc "wierzchołka góry przemienienia". Jezus niedaleko stąd, na owym Taborze "wszedł" z ziemi w wieczność, odsłaniając uczniom swój prawdziwy wizerunek - Bożego Syna. W Nain odbywa się wędrówka z wieczności na ziemię. Pokonuje ją chłopiec owinięty śmiertelnym całunem. Dwie drogi, dwie sytuacje, dwa światy. Odsłaniają moc Pana i jakże głębokie Jego więzy z człowiekiem.
Ewangelie odnotowują trzy wskrzeszenia: córeczki Jaira, Łazarza i młodzieńca z Nain. Ten ostatni, przywołany raz jeszcze do życia na ziemi, usiadł i zaczął mówić. Mówić o czym? Gotowi bylibyśmy wtedy oczekiwać, aby zdał nam sprawę ze swej podróży na drugą stronę, zadać mu pytania: Co tam jest? Jak było? Co widział? Ani młodzieniec, ani Ewangelista nie zaspakajają naszej ciekawości. Może chłopakowi została odjęta pamięć o tym, co go spotkało, a co czeka każdego? Żadna z osób, które powróciły żywe z owego tunelu śmierci, nie odsłoniła tajemnicy tamtego świata. Życie człowieka "przed akuszerem i za karawaniarzem otwiera się na dwie tajemnice. Przed narodzeniem i po śmierci oba końce naszego istnienia zanurzają się w niewiadomym. Wieczność czy nicość, skąd pochodzimy. Wieczność czy nicość, w które z pewnością się zagłębiamy" (Vittorio Messori).
Jeśli jednak wróciło tych troje, to znaczy, wróciło skądś. Po śmierci nie rozsypali się w nicość. Istnieli nadal. Byli w innej rzeczywistości. Nie powrócili z niebytu, ani nie przybiegli z kolejnej reinkarnacji. Oddała ich wieczność - milczenie nieskończonych przestrzeni - którą zawiaduje Bóg. Wieczność wypełniona bez kresu tym, który Sam jest wiecznością. Wieczność, która ogranie każdego z nas w chwili ostatniego tchnienia. Wtedy u bram tamtego świata spotkamy tego samego Jezusa, który zatrzymał się na drodze z Nain. On powie, jak do tamtego młodzieńca: tobie mówię wstań i podniesie cię z prochu. Czyń zatem wszystko co możliwe, aby mógł oddać cię wtedy... Ojcu.
opr. mg/mg