Jezus formuje i wychowuje swoich uczniów. Homilia na 14 niedzielę zwykłą roku C
Pewnie nie jest wiadome wszystkim (a dokładnie osobom świeckim ), iż księża mają swoją stałą formację kapłańską. W ramach tej formacji spotykają się na wspólnej modlitwie, wykładach i dzieleniu doświadczeniami. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że ukazany dziś obraz z odczytanej w naszych świątyniach Ewangelii, bardzo przypomina mi takie spotkanie formacyjne przeżyte niegdyś w murach mojego seminarium. Patrząc na Apostołów, widzę kapłanów, którzy wsłuchują się w ascetyczną konferencję. Jezus — Mentor wyjaśnia, jak powinni ewangelizować. Trzeba wychodzić do ludzi, podać rękę każdemu, nie pytać o przeszłość, ale razem szukać tego, co nas łączy, czyli: Krzyż, pokój, miłosierdzie. To właśnie jest Pawłowe „nowe stworzenie”. Misją kapłanów jest bycie z ludźmi, którzy są im dani przez Boga „jedząc i pijąc, co mają”. Tak po ludzku. A po Bożemu? Uzdrowić ludzki dramat codziennej egzystencji jutrzenką Królestwa Bożego. No to idziemy do swoich obowiązków!
Każdy z nas po swojemu rozumie powołanie i każdy z nas po swojemu je realizuje, w przekonaniu, że jest to słuszna droga. Czy to kosztuje? Czy wierność Bogu kosztuje? Tak. Czasami niezrozumienie ze strony ludzi, czasami ze strony przełożonych. Czasami z braku własnej, często trudnej do wykonania, obiektywnej refleksji. I co dalej? Strząsamy proch z tych trudnych rozmów, spotkań, sytuacji, albo zaliczamy kolejny „Ikarowy lot”. A chcemy dobrze. Znowu Kościół w Polsce przeżywa trudny czas. I wiemy dlaczego. Rozliczyć się z własnych słabości jest najtrudniej, a rozliczyć się z własnego grzechu to droga prawdziwego nawrócenia, i tak dzieje się Królestwo Boże. Czasami trzeba pójść o krok dalej i otrząsnąć proch ze swego domostwa zamiast czyścić cudze zakamarki. Bo jest to „moje nawrócenie”. Jednak staram się patrzeć naprawdę dalej niż to, co widać cudzym okiem. I wiesz, co widzę? Widzę i słyszę, jak uczniowie Pana wracają ze swojej misji, z radością na twarzach i entuzjazmem. Jak opowiadają z niegasnącą euforią o tym, co udało się zrobić dla Królestwa Niebieskiego.
Ta scena przypomina mi znane w psychologii zjawisko pozytywnego wzmocnienia. Stanowi konsekwencję poprzedniego zachowania, które zachęca do jego powtarzania. Jest ono definiowane jako bodźce, które zwiększają prawdopodobieństwo poprzedzającej je reakcji. To tyle, jeśli chodzi o behawioryzm. A co z duchowymi konsekwencjami? To jeden z owoców działania Ducha Świętego — radość. Trochę jakby zapomnieliśmy czym ona jest. Dzisiejsze czasy rozumieją radość przez pryzmat zabawy albo przyjemności. A to coś więcej. Bardzo podoba mi się podejście św. Urszuli Ledóchowskiej, która dużo wiedziała o „apostolstwie uśmiechu”. To jej słowa: „Ciężkie dziś życie, pełne goryczy, i Bóg sam zarezerwował sobie prawo uświęcania ludzi przez krzyż. Mieć stały uśmiech na twarzy, zawsze - gdy słońce świeci albo deszcz pada, w zdrowiu lub w chorobie, w powodzeniu albo gdy wszystko idzie na opak - o to niełatwo!” To pewien dar, który możemy ofiarować innym, tym, którzy płaczą. Możemy przez radość podnieść kogoś z kolan lub uskrzydlić do błogosławionych działań. Niestety, czasami się wydaje, że ewangeliczna radość została tylko na stronach Ewangelii. Ale wiem, że przyjdą czasy dla Kościoła, kiedy to kapłani wrócą, jak Apostołowie do Jezusa z tym wielkim darem pozytywnego myślenia...
ks. dr Andrzej Paś, Koordynator kontaktów z mediami i diecezjami. Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie
opr. mg/mg