Przepalanie globu sumieniem

Homilia na 33 niedzielę zwykłą roku C

Biblijna metafora dnia, który parzy jak piec, przestała już się nam kojarzyć tylko z dniem ostatnim, z rzeczywistością wyłącznie eschatologiczną. To się może zdarzyć teraz, dzisiaj lub jutro. Dzisiaj już wiemy, że nie tylko ludzie „pyszni i wszyscy wyrządzający krzywdę”, ale tysiące poczciwych osób może stać się „słomą”, którą w ciągu kilku minut strawi ogień rozpalony zawiścią i głupotą terrorystów. Doszczętnym zniszczeniem zagrożone są już nie tylko delikatne korzenie i gałązki żywych organizmów, jak zapowiadał prorok Malachiasz, ale także „ognioodporne” konstrukcje niebotycznych wież World Trade Center, jak dowiódł Osama bin Laden. Do rozniecenia tego ognia w sądnym dla potężnej Ameryki dniu nie potrzeba było ani jednego pocisku, ani jednej bomby, ani jednej zapałki. Wystarczył grzech nienawiści i żądza zniszczenia.

Skoro 11 września 2001 możliwe stało się to, co niewyobrażalne, biblijnej przestrogi o „nadchodzącym dniu” nie można już traktować jako zwykłej metafory. Ale też nie można jej traktować jako oczywistej zapowiedzi rychłego końca świata. „To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec” — zdaje się dopowiadać Jezus Chrystus. „Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono.(...) I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach”. Paradoksalnie, „straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie”, wojny, głód w krajach Trzeciego Świata i rozprzestrzeniana drogą pocztową zaraza wąglika (dziś jedyna broń masowego rażenia dostępna dla ubogich), właśnie dlatego, że w swoim ostatecznym wymiarze są skutkami grzechu, wskazują, że do końca świata pozostało jeszcze — niestety — dużo czasu. Piszę „niestety”, bo z chrześcijańskiego punktu widzenia tzw. koniec świata oznacza pełną realizację idei królestwa Bożego, ostateczne spełnienie się dziejowego procesu integracji wszystkich zwaśnionych dotąd ludów i narodów w jedną rodzinę dzieci Bożych. Pod tym względem wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że do końca tego procesu pozostała jeszcze długa droga. Przypomina się tu niezwykle trafna strofa Norwida:

Och! nieskończona jeszcze Dziejów praca —
Jak bryły w górę ciągnięcie ramieniem;
Umknij — a już ci znów na piersi wraca,
Przysiądź — a głowę zetrze ci brzemieniem...
— O! nieskończona jeszcze Dziejów praca,
Nie-prze-palony jeszcze glob, Sumieniem!.

Oprócz ognia, który budzi grozę i sieje zniszczenie, jest jeszcze inny ogień — zbawienny ogień ludzkiego sumienia. To ten ogień, który przyniósł na ziemię Chrystus i tak bardzo pragnął, aby w nas zapłonął. Przepalenie globu sumieniem jest najlepszym zabezpieczeniem ziemi i całej ludzkości przed skutkami sądnego dnia, który „pali jak piec”. To prawda, że proces ten przebiega bardzo wolno i często przypomina pracę mitycznego Syzyfa — wiele wysiłku i prawie żadnych efektów. Dla starożytnych pogan taki fatalizm oznaczał tragedię, sytuację bez wyjścia. W chrześcijaństwie jednak — jak to swego czasu zauważył Stanisław Brzozowski — nie ma miejsca na tragedię. Tragedia według niego to czas przed Chrystusem lub bez Chrystusa. „Chrystus, to świadomość dana ludzkości, że wszystkie zagadnienia są rozwiązalne”. Słusznie więc mówi się, że chrześcijaństwo jest religią „pesymizmu przezwyciężonego”. Chrześcijanom nie wolno założyć rąk i biernie oczekiwać na to, co przyniesie los. Na pomyślną przyszłość, nawet tę eschatologiczną, trzeba pracować „w trudzie i zmęczeniu, we dnie i w nocy” — tłumaczył św. Paweł pierwszym chrześcijanom z Tesalonik.

Zauważmy, że wprowadzając swoich uczniów w zasady życia chrześcijańskiego, Chrystus zaczyna dość pesymistycznie: „podniosą na was ręce i będą was prześladować”, „wydadzą was do synagog i do więzień”, „wydawać was będą nawet rodzice i bracia”, „z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich”. Aż dziw, że mimo tych ostrzeżeń byli tacy, którzy nie przerazili się tym i zaczęli razem z Chrystusem zmieniać świat. Przeciwności losu potraktowali jako „sposobność do dawania świadectwa”. Mieli obietnicę, że „włos z głowy im nie zginie”. I pewnie nie zginął, choćby dlatego, że szybciej spadły im głowy, zanim wypadły włosy (prawie wszyscy zginęli śmiercią męczeńską). Przedtem jednak zdążyli „przepalić sumieniem”, czyli zewangelizować znaczną część ziemskiego globu. Przez swą wytrwałość ocalili swoje i zabezpieczyli nasze życie wieczne. Uświadomili nam, że ani nasz osobisty dzień ostatni, ani faktyczny „koniec świata” nie musi być dla nas tragiczny, choćby dlatego, że na jego horyzoncie ma wzejść „słońce sprawiedliwości”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama