Zgoda Nowej Ewy

Rozważanie/materiał do homilii na Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi (Oktawa Narodzenia Pańskiego)

W dzień oktawy Bożego Narodzenia nasz duchowy wzrok przenosimy z Narodzonego na Jego Rodzicielkę. Zarówno kolejność (najpierw On, a potem Ona), jak i sam fakt (ponieważ On, dlatego i Ona) ukazują nam nie tylko jedyny w swoim rodzaju związek Maryi z Chrystusem (bez którego i Ona jest niezrozumiała, i On nie w pełni), ale również stanowią klucz do rozumienia dzisiejszej uroczystości: czcimy Maryję ze względu na ten wyjątkowy przywilej porodzenia Syna Bożego; albo inaczej: ze względu na Niego darzymy czcią i Ją.

Ludzie wyrzucają Boga, Bóg puka do kobiety

Z kolei to, że kierujemy się ku Maryi właśnie w pierwszy dzień roku, również ma swoje znaczenie. Maryja jest pierwszą, która skorzystała z tego, że Słowo stało się ciałem dla naszego (ludzi) zbawienia. Jest dla nas Maryja najdoskonalszym stworzeniem, od którego zaczyna się nowy czas: jak wcześniej rodzili się synowie Ewy, tak teraz w Chrystusie poczynają się dzięki Nowej Ewie synowie Boga. Bo Bóg przychodzi na świat przez Nią. Czy wolno Mu było przyjść inaczej — czy dla dobra człowieka wolno Mu było na przykład nie pytać Jej o zgodę, którą jak wiemy wyraziła w naszym imieniu? Chyba nie!

To pytanie kieruje nas ku Apokalipsie, w której znajduje się odpowiedź udzielona co prawda nie wprost, ale jednoznaczna. Oto Bóg kieruje do jednego z Kościołów słowa, które wskazują na to, że bez zgody człowieka nie jest możliwe Jego bycie „Emmanuelem”, Bogiem z człowiekiem. Wydaje się logiczne założyć, że skoro nawet od tych, którzy już kiedyś uwierzyli, ale potem ich serce ostygło, oczekuje On zgody na swoje „ponowne” przyjście, tym bardziej Jego pierwsze przekroczenie drzwi naszego ludzkiego świata wymagało zgody człowieka:

Oto stoję u drzwi i kołaczę:
jeśli kto posłyszy mój głos i drzwi otworzy,
wejdę do niego i będę z nim wieczerzał,
a on ze Mną (Ap 3,20).

Dopiero po Zmartwychwstaniu będzie przenikał przez drzwi i pomimo, że będą zamknięte, znajdzie się w gronie uczniów; ich serca, mimo że przymknięte lękiem, nie są przecież przed Tym, z którym chodzili trzy lata, całkiem zamknięte. Ale teraz jeszcze nie ma uczniów, jest tylko Ona, która stanie się pierwszą uczennicą. Bóg grzecznie dzwoni do drzwi (jeśli tak można uwspółcześnić Słowo zapisane w czasach, kiedy do drzwi się pukało czy kołatało), choć być może już wcale niegrzecznie czyni to zbyt często (w porę i nie w porę — por. 2Tm 4,2). Do Niej w każdym razie zapukał raz i wystarczyło. Z tamtej strony drzwi, jeśli tak można powiedzieć, ze świata wiecznego i duchowego, przeniósł się do świata czasowego i materialnego. Albo tak: ze światłości do ciemności, ze świętości do świata grzechu. Do świata, który Go odrzucał, i który by Go odrzucił całkowicie, gdyby nie Ona.

Jeśli pamiętamy, że dwie natury (Boska i ludzka) zjednoczone są w jednej Osobie Syna Bożego (jak głosi dogmat), w takim razie można mówić o Niej, że stała się Matką Boga, czyli Bogarodzicą (Theotokos), a nie tylko Matką Jezusa-człowieka (Christotokos). Syn Boży, który w wieczności jest zrodzony z Ojca, w czasie rodzi się z Maryi i z Niej bierze naturę ludzką. I znów można by pytać: czy wolno Mu było „spaść” z nieba w inny sposób, wyczarować na nowo naturę ludzką, jak w czasie pierwszego stworzenia? Raczej nie!

W każdym razie trudno byłoby mówić o zbawieniu człowieka, gdyby Syn Boży nie otrzymał natury ludzkiej od tego człowieka, którego przyszedł zbawić. Wtedy Drugi Adam, jak Go nazywa Pismo, nie miałby związku z Pierwszym Adamem. Zerwana zostałaby ciągłość, albo lepiej: jedność z ludźmi. Nie na tym polega „nowe stworzenie”, którego On dokonuje, że Bóg miałby zapomnieć o „starym stworzeniu” i wszystko zacząć od nowa. Chodziło o nadanie nowej jakości temu pierwszemu stworzeniu — już nie dzieci ludzkie, ale dzieci Boga zostają w Nim uczynione. Ale przecież nie przestają być ludźmi ci, których swoją łaską przebóstwi.

Ludzie synami Boga, Bóg synem kobiety

W czytaniach liturgicznych na dzisiejszy dzień znajduje się tekst św. Pawła — tym bardziej warto się mu przyjrzeć, że jest to jedyny mariologiczny fragment u Apostoła Narodów:

Gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg zesłał swojego Syna, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze». A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej (Ga 4,4-7).

Bóg zsyła swojego Syna w kulminacyjnym momencie dziejów; to na ten czas oczekiwały wszystkie poprzednie pokolenia. Jeśli prorocy mówili o swoim powołaniu, że otrzymali je, zanim znaleźli się w łonie matki, tym bardziej możemy powiedzieć, że Maryja znajduje się odwiecznie w Bożym planie, według którego wszystko zmierza do „nowego początku”, do „nowego stworzenia”. Pojawia się nieprzypadkowo w „pełni czasu”, oczekiwana (choć nieświadomie) przez cały świat i historię. Powiedzmy pół żartem, ale całkiem serio: gdyby nie było Maryi, trzeba by Ją wymyślić (i to właśnie zrobił Bóg!).

Poprzedzał Ją czas przygotowań: Jej serce jest już w tym „miejscu” czy „czasie”, do którego zmierzała historia zbawienia, ewoluowały oczekiwania i pojmowania poprzednich pokoleń i proroków; to, co oni wypowiadali w wizjach i obrazach-cieniach, przed czym oni odczuwali niejako lęk (który podobnie jak strach ma wielkie oczy, ale przez to paradoksalnie ogranicza widzenie), bo przecież bali się aż tak wielkiego dzieła — aż tak wielkiego uniżenia się Boga ku człowiekowi, jest do przyjęcia przez Nią. Zaprawdę, nie lada trzeba pokory, by przyjąć pokorę Boga. Powiedzmy to wprost: boskiej trzeba pokory, by to zrobić; albo inaczej: trzeba być pełną łaski (kecharitoméne — por. Łk 1,28).

W tym krytycznym punkcie dziejów wszystko zastyga w oczekiwaniu na Jej odpowiedź daną Bogu. Bo czas Jego przyjścia poprzedzały Boże obietnice, a te nie zrealizują się przeciw człowiekowi, lecz tylko za jego zgodą. Ten, który jest Miłością (por. 1J 4,8.16) nie może „na siłę” się wcielić, jeśli Jego przyjście ma być łaską. Prawdziwą tragedią było to wygnanie Boga ze świata ludzkiego, jakie dokonało się w Ewie i każdym innym człowieku — wygnanie tego rodzaju, że aby wrócić, potrzeba było zgody stworzeń — zgody, którą wyraziła Druga Ewa.

Jak wejście grzechu na świat zależało od wolnej woli Ewy (nie musiała ulec pokusie), tak również wejście na świat Bożej łaski wymaga zgody Drugiej Ewy. I jak pierwsza uległa pokusie, jeszcze zanim uczynił to Adam, tak przyjście Drugiego Adama wymaga gotowości przyjęcia łaski przez Drugą Ewę. Jak tamtą skusił diabeł, bo nie ufała Bogu, tak ta daje się „skusić” Boskiemu pomysłowi, bo ufa Bogu, a nieprzyjaźni się z diabłem (por. Rdz 3,15). Jak w relacji Adam-Ewa coś pękło po tym, jak zgrzeszyli, tak w przypadku Drugiego Adama i Drugiej Ewy widać jedność pełną; jak grzech zerwał jedność, tak łaska objawia się w syntezie Jego woli wejścia na świat i Jej zgodzie na ten fakt. Jak tam Adam nie spełnił swojej funkcji bycia głową Ewy i pozostał w jej cieniu, tak tutaj odpowiedzialność i inicjatywa leży po stronie Drugiego Adama, a Ona pozostanie w cieniu mocy Najwyższego. Jak Ewa przyczyniła się do śmierci, tak Druga Ewa przynosi życie.

Pełnia czasu wiąże się również z pełnią człowieka. Zauważmy, że pełnia czasu następuje wraz ze zgodą człowieka na przyjęcie Boga; człowiek dopiero teraz staje się sobą, gdy pozwala Bogu wejść w historię i świat; albo lepiej: gdy pozwala Bogu wejść w swoją historię i świat, a przez to w historię świata całego. Bo do tej pory człowiek pozostawał niepełny i pełen niepokoju, jego największe pragnienie bycia jak Bóg pozostawało niespełnione. Próby realizacji tego pragnienia o własnych siłach (pokusa, której nie oparli się Adam i Ewa w raju) okazały się tragiczne w skutkach; nieprawda o sobie samym, o tym, że jest się całkowicie zależnym od Boga, szybko wyszły na jaw, jak szydło z worka. Dopiero teraz, dzięki samemu Bogu, będzie możliwe dla człowieka stać się dzieckiem Boga, który do Ojca może wołać razem z Chrystusem (i tylko w Nim): „Abba, Ojcze” (por. Ga 4,6). Dopiero dzięki temu, że wcielony Bóg nauczył się wołać „Mamo” do Niej.

Tekst ukazał się w Bibliotece Kaznodziejskiej nr 1(157)/2013

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama